poniedziałek, 21 grudnia 2015

Z(a)gubiona w czasoprzestrzeni życia

Pstryk!
I kilka miesięcy przeleciało. Ot, tak! Lekko. Jak oddech. Albo dwa.

Nie liczę godzin i lat... sialalala.
A na serio? ZA DUŻO.

Za dużo się dzieje, by spamiętać. Notes puchnie od notatek i zapisanych słów. Próbuję okiełznać pamięć zapisując niczym protokolantka wydarzenia dnia.
Wśród zalewającej mnie codzienności życia przedszkolno-szkolno-licealnego, z telefonami służbowymi w momentach tłumaczenia dziecku wyższości drugiego śniadania do szkoły nad paczką prażonych chipsów, zabawnych faux pas, gdy telefon prywatny odbieram, jako poważna kierowniczka, przez kipiącą zupę, bo pokrywka była-się-zsunęła cichaczem, przez pralkę, co się wzięła i postanowiła potańczyć po łazience, akurat w trakcie skype-call'a.
Przez namolny dźwięk domofonu, bo kurier po raz nasty postanowił się upewnić, czy tu, aby na pewno(!), nie mieszka pan Rajmund... Przez choroby, przekazywane niczym w sztafecie od Najmłodszej po Najstarsze dziecię. Z pominięciem Osobnika Płci Męskiej - zwanego Synem :) Ale nie pomijając mnie - czyli Matki Polki bez możliwości wzięcia zwolnienia (och, jest taka reklama!).
Przez uprzykrzającą obecność niektórych ludzi, którzy za punkt "honoru a'la kukis" stawiają dokuczanie i utrudnianie życia. W celu? Och, chyba jedynie podniesienia własnego niskiego "ego" i połechtania "poczucia władzy".

I nagle coraz mniej kartek w kalendarzu, grudzień uświadamia mi, że to już przed świętami, że to już koniec roku...

Nie lubię świąt. Świadomości, że siadam do stołu Wigilijnego tylko z dziećmi. I nie jest tak, jak na obrazkach i wspomnieniach z dzieciństwa; gwarno, pełno ludzi, tu spadła łyżka, brzdęk talerzy i ten zapach pomarańczy z goździkami, o tą ciocię to nie poznaję, a tego wujka to jeszcze nie widziałam... A ten mój kuzyn tak urósł.
Potem wszystko zaczęło się rozpadać. Rozpływać. Rozmywać. Ludzie. Telefony. Wspomnienia. Pamięć. Odchodzili po cichu. Niepostrzeżenie. I tylko telegram z czarną obwódką.

Życzę Wam prostych chwil. Zapachu pierników. Goździków. Plam z barszczu czerwonego na obrusie. Stłuczonej salaterki. Tubalnego śmiechu wujka. Tego samego kawału n-ty rok z rzędu Dziadka. Hipochondrycznej opowieści cioci, co piąty rok płacze, że to ostatnie jej święta. Ości od ryby. Igieł choinki w kapciach. Lukru we włosach. Kolędy śpiewanej nie do taktu, albo trzech na raz. Światełek w oknach. Głosu drugiego człowieka.

I niech samotność w Święta Was omija szerokim łukiem...