piątek, 24 maja 2013

Historie ociepleniowe

Ocieplają panowie blok mieszkalny w którym żyje nasza Smocza Rodzinka.

Och, można słuchowisko w odcinkach z tego zrobić ;) Rusztowania z dwóch stron, dwie ekipy uwijające się góra-dół, prawo-lewo. I człowiek nigdy nie wie, kiedy, z której strony ktoś przemknie ;)

Od rana bieganie po rusztowaniach, łomoty, dźwięk szlifierki sunącej po żeberkach barierki. Nawoływania i język "rusztokowy".

1. - Józek przynieś mi tu 15tkę, bo dylać nie bede na dół. - woła pan z mojego balkonu do kolegi na dole.
    - Sam se przynieś, k***wa!
Pukam delikatnie w szybę, pokazując Malutką, którą kołyszę, żeby w końcu usnęła. Pan macha rękoma, buzię zasłania, kiwa głową. Po chwili pojawia się drugi pan i się zaczyna:
- Jak ch**ju myślisz, że Ci będę pianki nosił to cie pogięło!
- Morda w kubeł, tu dzieciak mały zasypia!

Koniec spania :)

2. Od strony kuchni panowie malowali tynki w jakieś tam wzorki. Co rusz przemyka pan jeden, pan drugi z kubełkiem farby. Akurat karmiłam Malwinkę zupką. Dziecię z zainteresowaniem patrzyło na przedstawienie za oknem - raz głowa w żółtym kasku, raz w czerwonym, tu jakieś nogi dyndające z góry, jakaś ręka machająca. To też radośnie zaczęło machać łapkami i uśmiechać od ucha do ucha.
Na moment wyszłam do łazienki i słyszę taką konwersację.
- Ty wiesz jaki tam brzdąc fajny.
- Nooo wiem, widziałem. A mamuśka, też niczego sobie d***a.
Uchyliłam okno, wychyliłam się i z uśmiechem podziękowałam za komplement :)
- Ty matole, mogłeś sprawdzić czy na serio nikogo nie ma w kuchni!
- No przecież ci pierdoło mówiłem, że brzdąc jest!

3. Panowie od kuchni strony zdjęli już rusztowania. Akcja podawania sobie elementów tej konstrukcji szła im nadzwyczaj szybko i sprawnie. Podawane kawałki od góry szły przez kolejne pary rąk w dół. Pewna pani akurat przechodziła chodnikiem ze swoim pieskiem. Hmmm, piesek ... no brzydki po prostu, gruby, agresywny, bez smyczy. Pewnie by chętnie do nogawki panu na dole skoczył, ale z racji brzucha szorującego po chodniku, jakoś ciężko mu było więc ograniczał się do jazgotliwego ujadania.
- Idzie Pani, idzie, nic się Pani nie stanie. - pan próbował przyspieszyć przemarsz uciążliwego zwierzaka, który właśnie oznaczał ułożone na ziemi elementy rusztowania.
- Ja się nie obawiam o siebie, ale boję się, że na Funia spadnie.
Komentarz na wysokości mojego okna w kuchni:
- Jak spadnie, no to k***wa będą hotdogi.
:)

4. Do rytuałów codziennych należało przedstawienie pt "machamy panowie machamy". Malutka budzowała na rozłożonej sofie, ustawionej w pokoju pod duuuużym oknem. I codziennie rano trwał przemarsz panów, którzy szli, cofali się, zaglądali, pukali w szybę i machali do Małej :) W pewnym momencie doszło do tego że przychodzili stadnie i Mała miała pełne akrobacje w ich wykonaniu.
Pozostawało jej tylko uśmiechanie się niczym pingwinek z Madagaskaru - suszymy ząbki :)
(upppssss! zapomniałam że jeszcze nie ma ząbków).

Jaka szkoda, że już kończą ocieplać drugą stronę... ;)

sobota, 18 maja 2013

Milczenie

Czasami nachodzi mnie milczenie.
To związane z mówieniem, pisaniem. A raczej brakiem mówienia, brakiem pisania.

Obserwuję świat i ludzi, niczym człowiek, który najadł się słów do syta i nie ma już chęci na wypowiadanie kolejnych sylab.
Bo z wiekiem i doświadczeniem przychodzi świadomość, że najczęściej to darmowe strzępienie języka na darmo.

I coraz częściej łapię się na tym, że nie chce mi się tłumaczyć/opowiadać/wyjaśniać/mówić po raz kolejny rzeczy oczywistych. Dla mnie. Być może mniej oczywistych dla otoczenia.
W przypadku "świeżaków". którzy mało mnie znają - potrafię cierpliwie tłumaczyć/przedstawiać mój osobisty punkt widzenia. Oczywiście do czasu.
Dla tych, których znam od lat - takiej taryfy ulgowej nie posiadam. Skoro do tej pory nie pojąłe/aś mojego punktu widzenia, to pewnie już nie pojmiesz. Niezależnie od liczby przypomnień/wyjaśnień/tłumaczenia.

Wolę milczenie. Przynajmniej zachowana jest zasada równowagi ;)
I świętego spokoju.


czwartek, 2 maja 2013

Jako dziecię patrzmy na świat

Dostałam w życiu w prezencie trójkę Smoków.
Zbliżam się do etapu, który żartobliwie można nazwać "ryczącą czterdziechą", więc Smoczątko jest piękną niespodzianką i bardzo świadomie przeżywam stan zwany macierzyństwem.
Bo to mój ostatni raz - potem będę przeżywać niemowlęctwo moich wnuków, daj Boże ;)

I właśnie to Maleńkie Smoczątko, które pełza koło mnie i wali rączka w klawiaturę, i patrzy z zaciekawieniem na ekran, sprawia, że zaczynam rozumieć biblijne słowa: I stańcie się jako to dziecię.

Kiedyś kojarzyło mi się to z głupotą, naiwnością, psujstwem, "wszędziewlazstwem" lub taką wesołością, jak po zażyciu środka psychotropowego ;) Dziś zaczynam rozumieć, CO to znaczy.

Miłość - bezgraniczne zaufanie - pewność - że Mama ZAWSZE przyjdzie, nie pozwoli skrzywdzić. To spojrzenie pełne uwielbienia w oczach, gdy pojawiam sie na horyzoncie po przebudzeniu dziecka. Ten szczery i szeroki bezzębny uśmiech, gdy biorę Ją na ręce. Te momenty, gdy cichnie płacz, gdy zamykam Ją w moich ramionach, by utulić.

Bo jestem. Nie muszę nic robić, mogę po prostu siedzieć obok, a dziecię bawi się, poznaje świat. I podnosi wzrok i znów ten uśmiech. Cieszy się z pustego pudełka po chusteczkach, butelki po wodzie, szczoteczki do ząbków, kawałka chrupka, okruszków na stole.

Nie, Smoczątko nie potrzebuje wielkich rzeczy, by czuć sie szczęśliwym dzieckiem. Po prostu żyje. Z wdzięcznym uśmiechem, gdy pojawi sie Wielki Brat i będzie "straszył" w zabawie, robił miny. Z ufnością, gdy Starsza Siostra da posłuchać muzyki "schowanej" we wściekle żółtych słuchawkach...


Zaskakuje mnie to pełne zaufanie. Bezgraniczna miłość. Za nic. Bo jestem. Bo jesteśmy.
Bo to życie jest darem.