poniedziałek, 27 sierpnia 2018

Z dziennika wykończenia (nerwowego) (9)

Prace przystopowały.
Post będzie lekko, a chwilami mocno gorzki.

Nie dajemy rady, chwilami, tego wszystkiego ogarniać.
Trójki dzieci, przywożenia, odwożenia, rocznego Malucha, opieki, pracy zawodowej, która mimo urlopu wkrada się bezwzględnie. Zmęczenia fizycznego, obciążenia psychicznego... Atmosfera chwilami siada bezwzględnie, byle pierdoła potrafi zadziałać niczym zapłon lontu. I wybuch gotowy.

Takiego poczucia, że "se ne da". Bo ZAWSZE coś wyskoczy.
A to się skończy farba z gruntem, a to kibel nie pasuje, a to projekt kuchni się opóźni, a to projekt i zamówienie do łazienek się opóźni o dni kilka...
A to śmo, a to tamto...
Taka wkurzająca bezsilność, bo pewnych rzeczy przyspieszyć NIE MOŻEMY. I trzeba czekać.
Pozmieniać kolejność działań, o ile się da... Albo uzbroić w CIERPLIWOŚĆ i poczekać (grrrrrr!!!).

Uprzątnęliśmy plac boju.
2,5 tonowy worek do odpadów remontowo-budowlanych stanął w ogrodzonej wiacie śmietnikowej.
Bardzo szybko zapełnił się po uszy. Bardzo szybko też "kreatywni" sąsiedzi dorzucili swoje odpadki... Żal.. normalnie żal... Takie małe polactwo. Żal zamówić worka (bo kosztuje 200 zeta!), to lepiej podrzucić na sąsiednią budowę, albo sąsiadom (naiwniacy), co zamówili i zapłacili...

Dom zaczyna przypominać ...DOM. Białe gładkie ściany, zagruntowane podłogi, zagruntowane farbą z gruntem ściany. Łazienki zagruntowane i gotowe na przyjęcie folii w płynie. I kładzenie płytek (też wybranych), trza tylko po nie pojechać. Teraz jest miejsce na składowanie tych wszystkich rzeczy.
Schody wyrównane młotem udarowym, czy jak to się zwie. Próbowałam, zrobiłam trzy stopnie. Łap i barków przez dłuższą chwilę nie czułam :D Grunt, że schody równe i stopnie dębowe trzymać się będą!

Nasz Fachowiec jutro wychodzi z budowy.
Reszta zostaje w naszych rękach.
A po prawdzie - na chwilę obecną w rękach Małża.

Jestem zmęczona.
Mimo to, otwieram tabelkę i zaczynam myśleć. Poszukam, napiszę kilka maili.
Może jakieś rozwiązanie się znajdzie.
Może.

Smutno mi...





poniedziałek, 20 sierpnia 2018

Z dziennika i nie dziennika (8)

Weekend za nami.
Krótko i na temat.

Ja się postarzałam, o czym pamiętało kilkadziesiąt osób.
A kilkoro stawiło się osobiście, by oblewać ze mną "utraconą młodość" :D :D :D

Etap ścianek działowych - zamknięty. Etap hydrauliki - zamknięty.
Podsumowując koszty - niedoszacowaliśmy około 700 zł za materiały. Poszło więcej profili, więcej wełny i więcej wkrętów, więcej kabli do punktów świetlnych na antresoli. Etap ścianek i hydrauliki pokazał już nam, jak wiele elementów może się "posypać, wysypać" i że musimy być przygotowani na niespodzianki. Mimo wszystko, nadal spinam budżet i jestem dobrej myśli ;)

A dziś znów tkwię z nosem w ekranie, szukając zestawu podtynkowego, bo coś się rynek popsuł i wykonanie tego sprzętu też. Opinie od Sasa do lasa i bądź tu mądry, pisz wiersze.
Świadomość, że mam ten sedes zamurować i jeśli coś będzie nie tak, kuć ściany - średnia perspektywa. 
Wanna wybrana, umywalki będą na szafkach, toaleta na górze - do wymiany (odpływ pionowy zamiast poziomego się kłania). 
Pomiar kuchni do wykonania projektu szafek - umówiony na czwartek. Wstępnie wybrany wykonawca nie jest w stanie dotrzymać terminu dostawy szafek. A połowa października niestety odpada. Stąd nowy producent i nowy pomiar/wizualizacja/wycena przed nami.

Wciąż wahamy się nad płytkami ceramicznymi do łazienek.
A już czas! Bo gładzie na ścianach będą lada dzień gotowe i trzeba będzie kłaść glazurę.

Z obserwacji własnych - im więcej projektów obejrzanych, tym większy galimatias w głowie.
Im więcej katalogów przejrzanych - tym mniej zdecydowania ;)

Coś na zasadzie - osiołkowi dwa żłoby dano, w jednym owies, w drugim siano...

Idę zrobić kawę i przewietrzyć mózg.
Dobrego poniedziałku!




wtorek, 14 sierpnia 2018

Z dziennika... (7)

Taaaa... wykończeniowego. Od wykończenia. Fizycznego najpewniej.
Oprócz ekipy hydrauliczno-montażowej działamy z Małżem po 8-10 godzin. Nie ma, że boli.
Babcia Helenka opiekuje się dzieciakami, a my działamy.
Małż w branży tynkarskiej, a ja malarskiej ;)
Mam za sobą gruntowanie WSZYSTKICH ścian i sufitów.
Drabinka góra, dół, przestawić, wejść, pomachać pędzlem, zejść, przestawić drabinkę, wejść, pomachać pędzlem, zejść itd itd. Sama nie wiem, co bardziej męczy: to przestawianie drabinki, włażenie/złażenie czy machanie pędzlem??? :D
Małż gładzi ściany. Ma podobny maraton z drabinką.
Ważna wiadomość - Malwa pomagała dzielnie w gruntowaniu ścian w łazience i przy schodach, aż do zasięgu swoich rączek. Przyznam, że podziwiam dziecko! Namachała się dzielnie i odwaliła sporo metrów kwadratowych. Poza tym z ciekawością obserwowała prace na rusztowaniu.
A potem pobiegła bawić się dziećmi na placu zabaw i wróciła szczęśliwa, że ma nowe koleżanki i kolegów :)

Wczoraj zaliczyłam zabawę z żyrafą. Serio - zoo pełną gębą. Nasz fachowiec nie mógł patrzeć, jak męczę się z ręcznym szlifowaniem gładzi na ścianach i pożyczył szlifierkę do ścian, czyli żyrafę.
Jaaaacieeee! ale to jest fajna zabawka :D
Ciężka, ale za to jak pięknie gładzi ściany! I zdecydowanie wolę machanie żyrafą, mimo dzisiejszych zakwasów ;) ściana wygładzona, niczym tafla lodu! Och, jakże dumna jestem z siebie :)

W sumie - wykończenie jest dobre - chudniemy oboje. Najlepsza dieta. Kilka godzin intensywnego ruchu i pracy fizycznej. Ubrania robią się jakieś takie luźniejsze, a i w rękach większa krzepa.
Małż się śmieje, że jeszcze trochę i strach będzie się bać ze mną zadrzeć :D
Oj tam, oj tam, aż tak źle nie będzie...

Co się zmieniło przez ten tydzień?
Ściany działowe podwójne, postawione, zamknięte w pokojach dzieci i garderobie, w łazience też, jedynie od strony schodów ściana wciąż otwarta. Wynika to jednak z tego, że hydraulikowi łatwiej manewrować teraz rurami, kolankami, wiertarką udarową by poprowadzić wodę/kanalizę. A ściany, podłoga i sufit rozryte niczym w kiepskim filmie o demolce ;)
Ale spoko, dwa worki betonu/cementu czekają.

Przerażająca jest ilość pyłu, gruzu, resztek tynku, ścinek płyt, wełny etc.
Przerażająca też świadomość ILE PRACY jeszcze przed nami.
Z drugiej strony, jak patrzę na zdjęcia przed i po tygodniu, widać ogromną różnicę. Więc pocieszam się, że damy radę!
Wciąż nierozwiązana zostaje kwestia płytek w łazience... Koncepcje są różne, odmienne i ...ciekawe, jak się ta historia skończy, gdy przyjdzie do wykańczania łazienki :)

Teraz czeka nas kilka dni kładzenia gładzi, szlifowania i gruntowania ścian po raz drugi.
Nuuuudyyyy ;)

Dom nabiera kształtów.


środa, 8 sierpnia 2018

Z dziennika wykończeniowego (6)

Było różowo, no nie?
Tak szło świetnie, gładko, równo, że aż się prosiło o ...kłopoty :D
No to wpadły, jak niezapowiedziani goście.
Najpierw przewiercony kabel w ścianie. Bo plany jakie dostaliśmy, a rzeczywistość, to dwie różne sprawy. Ściana już rozkuta, kable będą zaciskane na nowo, potem gips, tynk, szpachla i jechane.

Kolejne wyzwanie to ... oświetlenie w pokojach dzieci i łazience.
Na pierwotnym planie jest tam jeden punkt świetlny przy schodach na górze i pośrodku antresoli.
Teraz mamy łazienkę i dwa pokoje i przedpokój i garderobę.
I trzeba wymyślić, jak i skąd pociągnąć nowe, dodatkowe punkty.

Yeap! Czyli standardowo, jak się zaczyna coś zmieniać, tworzyć, to ZAWSZE coś wyjdzie w praniu.

Grunt to robić swoje.
A ja niczym Scarlett O'Hara, pomyślę o tym jutro ;)


Stresy

Przechodzimy bardzo intensywny etap życia.
Gdy znajomi i Przyjaciele opowiadali o budowie domu, remoncie, wykończeniu mieszkania po odebraniu kluczy, słuchałam z przerażeniem i lekkim zdziwieniem.
Teraz przeżywam to na własnej skórze i mogę powiedzieć, że CAŁKOWICIE rozumiem, co mieli na myśli mówiąc o stresie, problemach, poszukiwaniach wanny w odpowiednim rozmiarze. Wtedy to była abstrakcja, obecnie mam świadomość, że kilka centymetrów robi wielką różnicę.
(Jak zawsze w życiu ;) )

Stres jednak nie dotyczy tych momentów.
Mnie wściekają tylko dwie rzeczy.
"Przyjaciele", którzy mają nas w przysłowiowej doopie. Choć i to nie jest najgorsze. Bo to bardzo cenna lekcja. Ludzie-wampiry. Energetyczne, emocjonalne, czasowe, finansowe.
Lepiej odciąć i mimo (pozornej) początkowej straty, okazuje się, że po czasie bilans wychodzi dodatni.
(Ekonomistów uprasza się o wyrozumiałość ;) ).

I ojciec, którzy ma w doopie swoje dzieci.
Który latami robi kopiuj wklej na messengerze "Co u ciebie słychać?". I NIC poza tym.
I z lekkością bytu całość odpowiedzialności, wychowania i UTRZYMANIA zrzuca na drugiego rodzica, sam z życia ciągnąc pełnymi garściami. A bo teraz nie ma, bo coś wypadło, bo firma podobno zmieniła księgowość, bo przelew międzynarodowy utknął i musi wyjaśnić, i to trwa ponad tydzień, dwa tygodnie, bo... zawsze coś tam. I podobno takie problemy są w kraju, który jest potęgą gospodarczą i finansową Azji i świata.
Mnie nikt nie pyta, czy mam, czy firma zapłaciła w terminie... dzieciom nie powiem, że sorry! nie ma butów, ubrania, jedzenia, leków, książek etc...
I angażuje rodzinę w oczernianie i opowiadanie historii wyssanych z palca, które niszczą doszczętnie i tak mocno popsute relacje (między dziadkami, wnukami). Rozwód bywa totalną dewastacją relacji międzyludzkich. Tak jakby nic już się nie liczyło i nic dobrego kiedyś się nie wydarzyło...

Tak, to mnie wkurza niemiłosiernie!
Bo to zachowanie głupca, który zaślepiony myśli, że "dokopie" mi (nam?), a robi na złość tylko i wyłącznie dzieciom. Tylko JE krzywdzi. Tylko im odbiera możliwości lepszej edukacji, realizacji pasji, marzeń... Nie ogarniam swoją blond-makówką, jak można coś takiego robić dzieciakom? Serio! nie ogarniam...

Małż próbuje mnie wtedy pocieszać, mówi, że karma wraca. I że damy radę.
Bo kocha Syna. Nawet jeśli nie wiążą Ich więzy krwi.

To tyle PRYWATY...
Czasem muszę, bo się uduszę.
Wiem, że czas da mi rozwiązanie.
Bo zawsze to rozwiązanie się pojawia.

A teraz wracam w świat ościeżnic ;)
Nasz dom czeka!




wtorek, 7 sierpnia 2018

Z dziennika (4 i 5)

Niedziela po akcji wnoszenia płyt okazała się ciekawym doświadczeniem.
Primo, okazało się, że mam mięśnie, o których nie miałam zielonego pojęcia.
Secundo, kilka razy przy stawianiu płyt, postawiłam je sobie na małym palcu u nogi, co sprawiło, że teraz czułam go zdecydowanie BARDZIEJ :D
Tertio, spałam. Serio, nie wiedziałam, że można chcieć tyle spać :D

I tak minęła niedziela, na odpoczynku.
Zasłużonym.

A poniedziałek?
Wystartował z rana od wpuszczenia ekipy hydrauliczno-ściankowej.
A my wystartowaliśmy do sklepu budowlanego po panele, gładzie, tynki, unigrunty, wałki, pace, wiadra, taśmy, pędzle, wc, rurki, wężyki, kraniki, wiertła, brakujące kołki metalowe etc.
W międzyczasie urosły już ścianki w pokoju dziewczynek i garderoba. WOW!
Małż został na placu do późna.
A ja wróciłam z dziećmi do domu, zrobić obiad, położyć Alusię spać.
I ogarnąć trochę zawodowych spraw.

Ach! i jeszcze zapomniałabym. Nie ma ciepłej wody!
Bo robią czyszczenie/remont wodociągów.
Morsowania wersja domowa ;)

Wtorek?
Banalnie prosto, dwa przetargi do ogarnięcia, "zmierzła" ząbkująca Ala, sfochowany Młody i szukanie sanitariatów do łazienki na dole i górze, bo akcja hydrauliczna już w toku i trzeba rozplanować, jak będą szły rury i gdzie trzeba rąbać dziurę w stropie.
Szukanie odpowiednich rozmiarów wanny, a w międzyczasie 250 mg 9-Julolidine boronic acid dla Klienta, z Alusią dopominającą się uwagi, to ...ciekawe zajęcie.
I tak to idzie.

Życie.
:)



Z dziennika (3)

Działo się. Oj, działo.
Sobota należała do ...STRONGMENÓW. Obojga płci.
Przyjechała dostawa z płytami kartonowo-gipsowymi, profilami, wełną itd.

Skwar, tropiki i ta ilość materiałów.
Lekkie przerażenie w oczach.
Nasza ekipa liczyła 5 osób dorosłych (3 panów i dwie panie) oraz młodych wiekiem 2 nastolatków.
Grupa Śląsko-Pomorsko-Rosyjska :)
Panowie zaczęli wyładunek. Alusia dzielnie bawiła się z nową koleżanką na placu zabaw. Ja sobie od razu na dzień dobry pocięłam profilami palucha :D
Górka 52 płyt to całkiem ...spora górka.

Mój Małż, mimo operacji kolana, uparł się, jak Kochany Łoś-oł, że też będzie nosił.
No to dawaj, załadunek na łapki, i spacerek 150m pod wejście do domu. Po drodze kilka schodków w górę, kilka schodków w dół i tak w kółko.
Panowie brali po dwie płyty, my dziołchy po jednej wymieniając się Igorem w parze (nie wyglądał na nieszczęśliwego ;) ).

Po 25 płytach zaczęliśmy odliczanie.
Mimo wszystko, dawało w łapy!
Do tego powiał wiatr... i zrobiło się znośniej... i potem jeszcze bardziej pochmurnie, i w końcu zagrzmiało i lunęło! Akurat wtedy, gdy na parkingu zostały 3 zielone impregnowane płyty gk, a reszta czekała przy schodach na wniesienie!
I co teraz??!!
Jeśli przemokną te zwykłe to będą do wyrzucenia, a pompa z nieba była obfita.
Poratował nas folią malarską pan majster wykańczający mieszkanie na rogu.

Razem z Anią podnosiłyśmy kurtynę z folii, panowie łapali szybko jedną płytę i wnosili biegusiem do domu. Ostatnia płyta została wniesiona przy gorącym aplauzie i radości, i pokrzepieniu serc naszych. I ogromnej uldze, że to koniec :D

Udało się!
A zza chmur wyjrzało znów słońce :)

Wróciliśmy do wynajmowanego mieszkania.
Każdy z ochotą wlazł pod chłodny prysznic. A potem? Fasolka po bretońsku z bagietką, piwo, kwas chlebowy - smakowało najlepiej pod niebem.

Siedzieliśmy do późna.
Fajnie mieć za Przyjaciół ludzi, na których można liczyć...
Bez znaczenia czy są daleko, czy blisko, czy mają urlop czy nie, czy jest weekend czy nie, czy mają plany czy nie... Nie trzeba było Ich prosić. Zgłosili się z propozycją pomocy, gdy tylko dowiedzieli się, że będzie taka akcja u Łosiów.
Szacun  i podziękowanie!

Dzięki Ania, Kris, Martynka, Maks, Igor!
Dzięki Małżu!

:)

piątek, 3 sierpnia 2018

Z dziennika przygotowań 2

Wczorajszy dzień skończył się przesytem po ...kokardkę.
Ciepnęłam kompa, usiadłam na balkonie, patrząc na terminal i kolejny kontenerowiec, z którego po kolei znikały klocki-kontenerki.
Upał trochę zelżał, Mars odcinał czerwonawą kropką na niebie.

Schody udało się wycenić, nawet te ostatnie stopnie, które okazały się dość niewymiarowe.
Piękne słupki drewniane do tego. Poręcz też zamówiona, zostanie przycięta na długość.
Szlifierka do wypolerowania stopni zostanie wypożyczona i pobawię się w stolarza. Koszt wypolerowania 15 stopni okazał się wyższy niż ...cena dębowych stopni. Pan stolarz się po prostu wkurzył, że nie chcemy lakierowania, więc nieważne czy lakierujemy czy nie, cena jest taka sama.
Podziękowałam UPRZEJMIE (serio!).

A nie lakierujemy z prostej przyczyny. Bo chcemy po położeniu stopni je zaolejować. Mają przepiękny deseń i olej wyciągnie te wszystkie naturalne słoje, zawijasy, esy-floresy drewna.

Po rozmowie z Uprzejmym Panem Mariuszem ze składów drzewnych musieliśmy zmodyfikować nasz projekt. Odpadają tralki drewniane. Musielibyśmy je stawiać gęsto, żeby Mały Tuptuś nie przecisnął się między nimi. A to już nie wyglądałoby estetycznie. A płotu w domu nie chcemy stawiać ;)

Pomysł poszedł w rurki wypełniające balustrady metalowo-drewniane. Tylko sieciowane gęściej, tak by żadne z Kochanych Potworów nie wpadło na genialny pomysł wsadzania głowy pomiędzy...
Tutaj znów mam wyzwanie, bo zazwyczaj można kupić zestaw 3 rurek dwumetrowych, z mocowaniami. My niestety licząc potrzebujemy tych rurek około 15. Plus złączki, złączki elastyczne etc. Kupując w sklepie przy tej ilości cena rośnie znacząco. Serio! Cel - znaleźć producenta, albo hurtownię ;)

Znaleźliśmy też blat dębowy do kuchni 40x650x3000 - piękny!!!
Już go widzę w kuchni! Z tego względu, że zdecydowaliśmy się na kuchnię tańszą niż zakładaliśmy w budżecie, to mamy na porządny blat z drewna. Też go potraktujemy olejem. I będzie trwały, odporny na "ups!" dzieci, i do tego piękny.
Żeby było śmieszniej w cenie blatu z płyty MDF proponowanych w sklepach z meblami ;)

Cała magia polega na szukaniu, pytaniu, dzwonieniu i znów pytaniu.
I nie odpuszczaniu, gdy wszystko idzie tak, że NIC nie idzie.
A są takie momenty...

Jak choćby z szukaniem pomocy do wniesienia płyt gk... Pomoże nam Przyjaciel z Rosji i Przyjaciele ze Śląska. Oni znaleźli i CZAS, i ochotę. Nie tylko by pomóc, ale spotkać się, pogadać, zobaczyć Nasz Nowy Dom i po prostu cieszyć z nami.

Czasem to, co jest blisko nas, wcale nie musi być takie bliskie. A odległość liczona w km może być kompletnie nieistotna. Paweł i Madzia - architekci, którzy przygotowali projekt antresoli, podzielili się uwagami i doświadczeniem, bo część urządzania swojego domu mają za sobą. I zrobili to z serca, znaleźli czas, mimo, że też pracują i mają dwoje małych dzieci. Paweł przyjechał z Córcią na odbiór naszego mieszkania, by zerknąć na ważne elementy fachowym okiem. Wesołe przedszkole było :D  Zakochana w Śląsku (z powodu ludzi! i to rozumiem, potwierdzam) Justynka z Mężem, która oddała nam termin na fachowca, bo my musimy się przeprowadzić, a Ona ma już dom, zmiany mogą poczekać. Kilka smsów z Przyjacielem Jerzym, który, jak zawsze gdy zgłaszam wyzwanie, rzucił propozycją rozwiązania. Nieistotne, że akurat nie da się tej metody wykorzystać, istotny jest fakt, że myśli, że wyzwanie postawione przed innym człowiekiem nie jest dla Niego obojętne. Wieczorna rozmowa z Przyjaciółką z gór, z Paszyna... Że zawsze jest dla nas tam miejsce, że jak zapragnę odpocząć, uciec to mam przyjechać... Że mam książki pisać, bo wtedy bym zarobiła :D :D (seeerioooo?? tylu ludzi teraz PISZE...). Dziś z Przyjaciółką z Warszawy. Kilka prostych słów, uśmiech, który słychać w głosie. I ...jest lepiej. Świat wraca na swoją orbitę, problemy nadal są, ale już nie straszą swoimi kłami.

Kiedyś moja Babunia, gdy nie chciałam iść do szkoły, mawiała, że całe życie jest szkołą. I zadaje ciągle coś do odrobienia. I ciągle czegoś uczy. I zadania domowe daje do odrabiania... Egzaminy też są. I albo je zdajemy za pierwszym podejściem, albo oblewamy. Warto wtedy wyciągać wnioski i nie popełniać tych samych błędów... Dotyczy to własnych życiowych wyborów i znajomości.
I mawiała jeszcze, że ludzie są jak... krowy. Bo ta, co dużo muczy, mało mleka daje. Coś w tym jest...

I tak to idzie.
Dziś biorę się za bary z projektowaniem łazienek. I szukaniem rurek do balustrady.
I takim codziennym ogarnianiem domu, Tuptusia co ząbkuje, pracy i upału, co potrafi nieźle zmęczyć.





czwartek, 2 sierpnia 2018

Z dziennika przygotowań

Dzienniki budowy, dzienniki w szkole, dzienniki ustaw bla bla bla...
A ja mam swój dziennik przygotowań do akcji pt. NOWY DOM.

Co już jest zrobione?
Dogadany fachowiec od ścianek działowych i hydrauliki.
To gwóźdź programu wykończeniowego. Bez tego ciężko ruszyć z czymkolwiek innym.
Na antresoli trzeba wydzielić dwa pokoje i małą łazienkę dla dzieci. Żeby po nocy się nie włóczyły po schodach do łazienki głównej, bo to różnie bywa. O wywrotkę łatwo, gdy idzie się na wpół śpiąco.

Zakupione płyty gipsowo-kartonowe (razem sztuk 50), profile U i C (duuuużooo), wkręty do metalu liczone na tysiące, kołki montażowe, wełna wygłuszająca, taśmy wyciszające. Elementy hydrauliczne zostaną zakupione przez p.hydraulika.

Wybrane panele podłogowe do wszystkich pomieszczeń, w sumie ponad 60 m kwadratowych.
Czekają już w koszyku na kliknięcie i zapłatę ;)
Dzięki podpowiedzi Kolegi z Warszawy skorzystamy z promocji i zaoszczędzimy na tyle, że zamiast folii do podłóg pływających kupimy korek. Podobno "lepsiejszy" dla sąsiadów na dole - nie będzie tak słychać tupotu dziecięcych stóp(ek) mniejszych i tych większych.

Wybrana kuchnia.
Czeka na ostateczny dobór elementów i zatwierdzenie. I potem tylko ok.4 tygodnie czekania na dostawę. I tutaj zaskoczenie. Nie,  nie bierzemy kuchni ze sklepu na "I". Dlaczego?
Powodów jest kilka.
Primo - ograniczony budżet. Naprawdę bardzo skromny, jak na opowieści ludzi, którzy wykańczali mieszkania czy domy. I zamierzamy się w nim zmieścić, tworząc funkcjonalne i z klimatem pomieszczenia.
Secundo - w chwili obecnej kierując się doświadczeniem dorastania tych większych Smoków, wiem jaką destrukcję są w stanie dokonać ;) i gdyby kupić kuchnię za kilkanaście tysięcy byłoby żal, och żal! tych wszystkich "ups!", jakie dzieci są w stanie zafundować meblom i podłodze. A malutki Tuptuś Alusia ma te wszystkie "ups!" dopiero przed sobą ;) Te wszystkie wylane soki, rozmazane dżemy, porysowane kredkami fronty, potłuczone tłuczkiem do mięsa blaty ;)
Tertio - możliwość wymiany :) po prostu za kilka lat można zmienić na coś innego, jak się znudzi/zniszczy. Bez tego żalu w sercu, że qrka kosztowało to tyyyyyyleeeee... Jak sobie z Małżem obiecaliśmy, jak Kochane Potwory wyrosną (wszystkie), to sobie zrobimy old-schoolową kuchnię ;)
Quatro - znalazłam wykonawcę, który produkuje meble i ma dobre opinie, znam też użytkowników - więc... o czym tu jeszcze myśleć?

Płytki ceramiczne do łazienek i przedpokoju.
I tutaj utknęłam. Serio. Na amen. Jakaś amba fatima. Nie mam pojęcia! Jaki kolor, jakie kształty. Jest tyle fajnych projektów, że ciężko zdecydować się CO najbardziej się podoba. No, taki stan pt. osiołkowi dwa żłoby dano ;)
Skoro jeszcze trochę czasu jest, to pomyślę. Małż niech myśli :)

Schody.
Ooooo, tutaj to mogę się pochwalić.
Marzyły mi się schody dębowe. Och, bardzo... I dzwoniłam do kilkunastu polecanych stolarzy. Ceny latały od 9 do 27 tys. za 15 stopni schodów. Yyyyy... no dobrze. Popatrzałam na budżet, na kalkulacje, na rozpiskę, kombinowałam jak "kuń pod górkę" i niestety nie udało się dokonać radosnej, twórczej księgowości, więc odłożyłam temat. Małż rzucił hasło "to kładziemy płytki".
No dobra, jak "se ne da, to se ne da".
I przeszukując net trafiłam na składy drzewne. I to było bingo! Mają stopnie i podstopnie dębowe, które docinają do odpowiedniej długości. Konieczna jest wizyta u stolarza, który oszlifuje każdy element, ale to już mniejszy koszt niż to, co śpiewano za całe schody.
Jesteśmy umówieni z miłym Panem, który zerknie na wymierzone przez nas schody i dokładnie policzy ile wyjdą wszystkie elementy z tralkami i poręczą. Drewnianymi.
Jeśli uda mi się zmieścić w budżecie pochwalę się. Na pewno!

Drzwi do pomieszczeń.
Już obejrzane, wstępnie wybrane.

AGD.
Czarna magia :D Wszystko przed nami. Tutaj będzie gorąco! Walka będzie szła o każdą złotówkę, żeby budżet nie pękł, jak bańka mydlana ;) albo nadmuchana żaba ze Shreka.

Sanitariaty, oświetlenie, farby, kolory, dodatki etc...
To wyjdzie w praniu.

Dzieje się!

Hasta la vista

Cisza i spokój. Już po północy.

A ja siedzę i szukam. Przeszukuję net.
W poszukiwaniu paneli, pianek montażowych do schodów, wkrętów metalowych do profili U75, kołków, podkładów do podłóg pływających i innych dziwnych rzeczy, o których do niedawna nie miałam pojęcia.
Żadnego.
Ani zielonego.
Ani bladego.
Ani pomarańczowego.
Ani w kwiatki.
Ani w cętki.
W żadnym kolorze! Ani w żaden deseń!

Przechodzę przyspieszony kurs budowlanki. Szybki kurs remontowo-wykończeniowy.
Dzwonię. Pytam. Robię z siebie blondi.
Cofnij! Nie muszę ROBIĆ. Ja JESTEM blondi. Natural blond!

Do tego intensywny kurs księgowości.
Zarządzania finansami.
Projektowania.
Zarządzania kryzysowego.
Negocjacji handlowych.
Logistyki.
Językoznawstwa (łacina - stopień zaawansowany).

I tak, jak na początku z przerażenia nie mogłam spać po nocach, czekając na moment odbioru kluczy, zastanawiając się - rany! jak my damy radę!??! To teraz jestem w swoim cudownym żywiole. Znów mózgownica karmi się bodźcami, analizuje aż grzeją się styki.
Potem tylko przykładam głowę do poduszki, mówię do Małża "dobranoc" i... nie ma mnie.

Do końca września chcemy zamieszkać w naszym NOWYM DOMU.
I wiem, że będzie ciężko. Już jest.
I wiem, że będzie pięknie...
Bo ...już jest.
I wiem, że w końcu po tylu latach mam dach nad głową.
Skończyła się tułaczka.

Dzięki Bogu!

I dobranoc...