wtorek, 13 listopada 2018

McKwacz

Zadomowiamy się.
Systematycznie.
Z każdym dniem.
Kolejnym odpaleniem piekarnika, upieczonym ciastem, drobiazgiem wykończeniówki.
Szczerze - czujemy zmęczenie i wypalenie.
I odkąd zamontowali nam drzwi (HUUUURRRAAAA!!!) to ... odsypiamy te wszystkie setki godzin pracy i remontu i przeprowadzki i układania i ... tego wszystkiego.

Zaliczyliśmy już choróbsko na swoim.
Tzn dziewczyny zaliczyły.
I awarię "geberita", co nie liczy się z ilością przelewanej wody :D
I przeciekającego brodzika, bo silikon był sobie odszedł.
I niespodziewanych gości, którzy są ZAWSZE mile widziani  :)
I pierwsze faktury do zapłaty :D
I spacery po zagajnikach, gdzie udało się zebrać maślaki do porannej jajecznicy.
I spotkania z zającem, co czmycha spod nóg.
I utracone zęby mleczne.
I pierwsze słowa...
I ucieczki przed dzikiem, co jest dziki i zły.
I spacery polnymi drogami, przy których rosną dęby.

Wiele rzeczy zostało nam jeszcze do zrobienia.
Sufity w łazienkach do wyszlifowania po gładziach i przemalowania.
Ściany do reperacji ubytków po przeprowadzce i przemalowania w niektórych miejscach (oj, działo się, działo! :D), listwy do wykończenia podłóg, wykończenie schodów...
Jeszcze trochę wydatków na meble do pokoju dzieciaków (biurko, krzesła, regały na książki), sofę do salonu, coby goście na podłodze spać nie musieli, rolety do okien (coby sąsiedzi nie podziwiali nas co poranek/wieczór :D), patelnie, garnki na płytę indukcyjną, wykończenie ściany między szafkami w kuchni.
Do tego święta idą. A potem ferie zimowe.
A jeszcze buty, kurtki trza wyszykować/ nakupować, bo jakoś dzieciaki znów większe się porobiły ;) I rękawy za krótkie, nogawki za kuse, a buty za małe - trza by było niczym u Kopciuszkowych sióstr  palce u nóg up... uciąć ;)
Zajęcia dodatkowe, tańce, języki i chlapanie.
Lista spora :) Niczym u Państwa Młodych.
W sumie my i Państwo, i Młodzi, i na swoim ;)

W tym wszystkim tkwi cierń, który po prostu ...tkwi.

Budujemy z Małżem mozolnie, z dużym wyzwaniem DOM dla nas i dla dzieci.
WSZYSTKICH. Jesteśmy sporą Rodzinką. Zusammen.
Martwimy się o przyszłość dzieci, ich zdrowie, edukację, samopoczucie, emocje...
Cieszymy z sukcesów. Wspieramy w porażkach. Dodajemy otuchy, a czasem przysłowiowego "kopa na zapęd". Tworzymy Rodzinę.
Dla Andrzeja, Młody i Młoda to (jak mawiają niektórzy) "obce" dzieci.
A jednak KOCHA Je i wychowuje. Choć WCALE ŁATWO NIE JEST.
Martwi się, gdy chorują, rozmawia, bawi się, spędza czas, uczy robić przysiady i pompki, przerzuty judoki, "gigla" w zabawach, żartuje, mówi poważnie, gdy trzeba postawi do pionu.

I utrzymuje. Mimo, że nikt i nic mu tego nie nakazał. Żaden wyrok sądowy, żaden "przymus" z mojej strony.
Tylko i wyłącznie - wewnętrzna męska i ojcowska odpowiedzialność.

Nie liczy grosza niczym McKwacz.
Nie rozdziela, to dla MOJEJ córki, a to dla TWOICH dzieci.
Zrezygnuje ze swoich potrzeb, marzeń, byle by dzieci miały to, co potrzebne.

I wtedy wkurza ten cierń świadomości, że ktoś inny powinien też zadbać.
Ktoś inny powinien czuć się zobowiązany.
Bo to przecież kość z kości, krew z krwi...
A zamiast tego jest pokaz manipulacji i obietnic bez pokrycia.
ASAP... które trwa latami.
I "wszystko jest ok"... :/
I trzeba "bawić się" w prawne przepychanki, które trwają miesiącami...

Małż mawia, żebym olała temat.
Bo DAMY RADĘ. Bo dzieciaki są szczęśliwe.
Dla nich nie ma znaczenia, czy chleb kupiony z mojej czy Jego pensji, czy z alimentów.
One i tak rosną, i zaczynają dostrzegać życie... Rozumieć, co się dzieje.
A dla Niego ważniejsze jest to, żebym była spokojna i szczęśliwa.
W końcu.

Bo kiedyś to wszystko (dobre i złe) wróci.
Bo wraca.

Tylko czasem bywa za późno.
By odwrócić...