wtorek, 13 listopada 2018

McKwacz

Zadomowiamy się.
Systematycznie.
Z każdym dniem.
Kolejnym odpaleniem piekarnika, upieczonym ciastem, drobiazgiem wykończeniówki.
Szczerze - czujemy zmęczenie i wypalenie.
I odkąd zamontowali nam drzwi (HUUUURRRAAAA!!!) to ... odsypiamy te wszystkie setki godzin pracy i remontu i przeprowadzki i układania i ... tego wszystkiego.

Zaliczyliśmy już choróbsko na swoim.
Tzn dziewczyny zaliczyły.
I awarię "geberita", co nie liczy się z ilością przelewanej wody :D
I przeciekającego brodzika, bo silikon był sobie odszedł.
I niespodziewanych gości, którzy są ZAWSZE mile widziani  :)
I pierwsze faktury do zapłaty :D
I spacery po zagajnikach, gdzie udało się zebrać maślaki do porannej jajecznicy.
I spotkania z zającem, co czmycha spod nóg.
I utracone zęby mleczne.
I pierwsze słowa...
I ucieczki przed dzikiem, co jest dziki i zły.
I spacery polnymi drogami, przy których rosną dęby.

Wiele rzeczy zostało nam jeszcze do zrobienia.
Sufity w łazienkach do wyszlifowania po gładziach i przemalowania.
Ściany do reperacji ubytków po przeprowadzce i przemalowania w niektórych miejscach (oj, działo się, działo! :D), listwy do wykończenia podłóg, wykończenie schodów...
Jeszcze trochę wydatków na meble do pokoju dzieciaków (biurko, krzesła, regały na książki), sofę do salonu, coby goście na podłodze spać nie musieli, rolety do okien (coby sąsiedzi nie podziwiali nas co poranek/wieczór :D), patelnie, garnki na płytę indukcyjną, wykończenie ściany między szafkami w kuchni.
Do tego święta idą. A potem ferie zimowe.
A jeszcze buty, kurtki trza wyszykować/ nakupować, bo jakoś dzieciaki znów większe się porobiły ;) I rękawy za krótkie, nogawki za kuse, a buty za małe - trza by było niczym u Kopciuszkowych sióstr  palce u nóg up... uciąć ;)
Zajęcia dodatkowe, tańce, języki i chlapanie.
Lista spora :) Niczym u Państwa Młodych.
W sumie my i Państwo, i Młodzi, i na swoim ;)

W tym wszystkim tkwi cierń, który po prostu ...tkwi.

Budujemy z Małżem mozolnie, z dużym wyzwaniem DOM dla nas i dla dzieci.
WSZYSTKICH. Jesteśmy sporą Rodzinką. Zusammen.
Martwimy się o przyszłość dzieci, ich zdrowie, edukację, samopoczucie, emocje...
Cieszymy z sukcesów. Wspieramy w porażkach. Dodajemy otuchy, a czasem przysłowiowego "kopa na zapęd". Tworzymy Rodzinę.
Dla Andrzeja, Młody i Młoda to (jak mawiają niektórzy) "obce" dzieci.
A jednak KOCHA Je i wychowuje. Choć WCALE ŁATWO NIE JEST.
Martwi się, gdy chorują, rozmawia, bawi się, spędza czas, uczy robić przysiady i pompki, przerzuty judoki, "gigla" w zabawach, żartuje, mówi poważnie, gdy trzeba postawi do pionu.

I utrzymuje. Mimo, że nikt i nic mu tego nie nakazał. Żaden wyrok sądowy, żaden "przymus" z mojej strony.
Tylko i wyłącznie - wewnętrzna męska i ojcowska odpowiedzialność.

Nie liczy grosza niczym McKwacz.
Nie rozdziela, to dla MOJEJ córki, a to dla TWOICH dzieci.
Zrezygnuje ze swoich potrzeb, marzeń, byle by dzieci miały to, co potrzebne.

I wtedy wkurza ten cierń świadomości, że ktoś inny powinien też zadbać.
Ktoś inny powinien czuć się zobowiązany.
Bo to przecież kość z kości, krew z krwi...
A zamiast tego jest pokaz manipulacji i obietnic bez pokrycia.
ASAP... które trwa latami.
I "wszystko jest ok"... :/
I trzeba "bawić się" w prawne przepychanki, które trwają miesiącami...

Małż mawia, żebym olała temat.
Bo DAMY RADĘ. Bo dzieciaki są szczęśliwe.
Dla nich nie ma znaczenia, czy chleb kupiony z mojej czy Jego pensji, czy z alimentów.
One i tak rosną, i zaczynają dostrzegać życie... Rozumieć, co się dzieje.
A dla Niego ważniejsze jest to, żebym była spokojna i szczęśliwa.
W końcu.

Bo kiedyś to wszystko (dobre i złe) wróci.
Bo wraca.

Tylko czasem bywa za późno.
By odwrócić...




wtorek, 16 października 2018

Na swoim

Życie na swoim po przeprowadzce?
Hmmmm....

Primo - nic nie można było znaleźć. Tzn dalej są rzeczy, które się nie znalazły, albo po prostu się znajdą w najmniej oczekiwanych miejscach.
Kable do wieży stereo i głośników znalazły się w... kosmetyczce :D

Secundo - to okazja do generalnych porządków!
Nie, nie chodzi o mycie okien i takie tam pierdoły. Chodzi o generalne porządki w stanie posiadania.
Okazuje się, że wywozimy do segregacji worki ubrań, patelni (bo nie działają na płycie indukcyjnej), garnków (bo nie działają na płycie indukcyjnej), czajniczków/zaparzaczy do kawy po turecku (bo nie działają na płycie indukcyjnej)... Tabuny makulatury, bo każdy parawan, wanna, brodzik, armatura to pierdylion pudełek, pudełeczek, folii, taśm itd...

Tertio - to poligon i przetrwanie. Survival emocjonalny, gdy te wszystkie elementy związane ze stresem bankowo-notarialnym, zawodowym, wykończeniówką własnego M nakładają się z życiem osobistym. Kagańce, obroże i podręczne zestawy łagodzące stres niezbędne...
Wychodzą z "ludziów" najpaskudniejsze zachowania...
I trzeba to przetrawić, przegryźć albo zrobić "emocjonalnego pawia" i wyjaśnić, co się dzieje.

Ludzie mówią mi (w formie pytającej oczywiście) "noooo, to jesteś teraz już szczęśliwa (?), w końcu masz własny dach nad głową...(?)"
A ja patrzę wtedy na nich, jak na kosmiczny gatunek i łapię się na jednej myśli - qrcze, jak mi się spać chce!!! :D

I tak to leci...
Łazienka na górze po 7 tygodniach powoli jest na ukończeniu.
Schody... większość stopni zaolejowane, trzy barierki wkręcone i zainstalowane. Czeka nas użeranie się z panem stolarzem, który mimo szablonów skopał dwa stopnie zabiegowe. Tzn szablony były i są dobre. Tylko pan stolarz zamiast podłożyć od spodu szablon, żeby nie liczyć "noska", to sobie przyciął wg szablonu z noskiem... no i po przyłożeniu stopnie są za krótkie. O ten cholerny nosek!

Drzwi... czekaaaamyyyy. Czekaliśmy 7 tygodni to poczekamy kolejne 2-3. W sumie co za różnica :D
Koc w drzwiach łazienkowych to też dobre rozwiązanie.

Powoli uzupełniamy meble, regały, szafki...
Robi się przytulnie. Po domowemu.
Przy dzieciach to trudno żeby nie było po domowemu. Bałagan potrafią zrobić niezależnie od warunków bytowych ;)

Byle do świąt. Do tego czasu się ogarniemy. Na pewno.
Tylko jeszcze nie jestem pewna, czy Bożego Narodzenia, czy Wielkiej Nocy ;)


środa, 10 października 2018

Bo...

Zatrzymałam się.
Zamknęłam.
W milczeniu.
Gdy za dużo dzieje się, gdy trudno ogarnąć rzeczywistość, która zaczyna zachowywać się, jak wataha wściekłych zdarzeń osaczających zewsząd, to zamykam się. I milczę.
Gdy czuję się niezrozumiana - milczę.
Gdy jestem zraniona - milczę.
Słowa są bezużyteczne w zderzeniu z murem obojętności i postawy "niepodważalnego autorytetu". Nie ma znaczenia, co myślę.

Od małego człowieka zaczynamy "modelować myślenie".
"Uczyć", że nie można mówić, tego, co się myśli...
Bo "co inni pomyślą/powiedzą?".
Bo "może kogoś urażę".
Bo "wyjdę na głupca".
Bo "TAK nie wypada!!".
Bo "TAK nie można!!".
Bo "wszyscy uważają inaczej, TYLKO ty masz INNE zdanie".
Bo " znów będą się ze mnie śmiali..."
Bo "nikt mnie nie zrozumie..."
Bo "śmiali się ze mnie, jak powiedziała(e)m co myślę".
Bo ....

I tak żyjemy w Matrixie. Dyplomatycznych półprawd, góralskich goovno-prawd, niedomówień, niedopowiedzeń. Byle nie bolało, byle nie uraziło, byle INNI byli zadowoleni...
My nie musimy. I powoli zamykamy się, albo tworzymy swoje "avatary" do "poprawnego politycznie" komunikowania z ludźmi.

Coraz częściej nie ma z KIM pogadać. Bez osądzania, bez krytyki, bez ośmieszania, bez porównywania, bez obrażania się na to, co myślimy... Tak po prostu POGADAĆ. Życzliwie. Uczciwie...

Ja jestem INNA. Ty jesteś INNA(Y). Myślimy inaczej. Ale to nie znaczy, że gorzej, głupiej...
Oddalamy się od siebie na własne życzenie.
Tworząc samotne wyspy niezrozumiałego milczenia...


p.s. nie, nie chodzi mi o "walenie prawdy prosto w oczy" w złości i złych emocjach. Piszę o normalnych relacjach...



czwartek, 4 października 2018

Lista rzeczy do zrobienia

Kilka osób pytało się mnie, jak mi się żyje na swoim, czy już WSZYSTKO poukładane, czy już zrobione itd...
Nieeeee noooo pewnieeee ;)
Siedzimy se z Łosiem w kuchni i pijemy kawkę, patrząc na listę rzeczy do zrobienia:
- stopnie schodów
- balustrada
- sufit w łazience nr 1 i nr 2 do zeszlifowania fugi i przemalowania
- ściany (prawie w każdym pomieszczeniu) do naprawienia w kilku miejscach (szpachla), wygładzenia i przemalowania
- ściana na piętrze z "tablicówką" magnetyczną do trzykrotnego przemalowania
- podłogi w przedpokoju na górze do ułożenia (panele)
- łazienka na górze do skończenia (armatura biała)
- gniazdka elektryczne do założenia
- zamontowanie listew przypodłogowych
- lampy w kuchni, łazienkach, garderobie, sypialni, przedpokojach, nad drzwiami wejściowymi do zawieszenia
- podłączenie zmywarki
- wypakowanie i ułożenie wszystkich kartonów rzeczy, ubrań, wyposażenia kuchni, łazienki
- zakup regałów na książki i ustawienie książek
- zamontowanie wieszaków na kurtki i szafek na buty w przedpokoju
- ustawienie mebli w pokoju dziewczynek
- wysprzątanie całego domu
- umycie okien po remoncie
- założenie rolet na oknach
- wyniesienie całego śmietnika remontowego z balkonu
- oczekiwanie na drzwi i ościeżnice

... i jak to zrobimy to otworzymy szampana ;)



Koniec wykańczania i ciąg dalszy

Przeprowadziliśmy się.
Tadaaaam!!!
Ciągle mam wrażenie, że mieszkamy na placu budowy, ale o dziwo! jakoś to nie daje się strasznie we znaki.
Wczoraj po trzecim dniu roboczym Panowie Majstrowie zmajstrowali kuchnię.
Usiadłam sobie wczoraj w nocy i tak sobie patrzałam.
Jeszcze kilka dni temu zionęła tutaj pusta ściana...
(no niezupełnie, bo stały wiadra z zaprawą do glazury, maszyny do cięcia płytek, pace, worki z klejem, płyty g-k i cała masa śmieci...)

Mankament życia po przeprowadzce polega na tym, że ...nie wiadomo, gdzie są części garderoby.
Brakuje majtek, bluzek, skarpetki prawej, tudzież lewa ma dziurę na małym palcu.
I dostaję zgłoszenie/zapotrzebowanie, z informacją zwrotną, że jak nie ma, to nie szkodzi - "pójdę spać w brudnych"...
Nic tak nie motywuje do przekopania sterty worków, walizek, pudeł, kartonów, jak świadomość dwóch facetów z lekkim podejściem do życia higienicznego w obliczu utrudnień egzystencjonalnych wywołanych faktem zmiany miejsca zamieszkania.

Zaletą nowego miejsca jest cisza. I widok. Na rozgwieżdżone niebo. I sosny. I sarnę, która sobie dostojnie przeszła obok placu zabaw, jakby chciała zrobić "ziuuuuuu" na zjeżdżalni, tylko kopyta nie pozwalają ;)
I lisa przymykającego obok samochodów, płotków i znikającego w zagajniku.
I księżyc, który pilnuje snu. I nie może zrozumieć, że takie świecenie prosto w okno to kiepski pomysł na spanie ;)

I tak w ogóle, to jesteśmy u siebie.
Na swoim.


wtorek, 18 września 2018

Wykończeniowa 13-tka

Nie pisałam.
Tak jakby blokował mnie fakt, że to 13 część dziennika ;)
A serio?
Siedzimy na budowie do późnych godzin, potem rano praca, dom, dzieciaki i ...doba zrobiła się jeszcze krótsza.

Mamy pomalowane wszystkie ściany w domu.
Układamy panele na podłogach.
Łazienki - płytki pną się do góry i na boki. Zestaw podtynkowy zamontowany, obudowany.
Meble do łazienek skręcone.
Balustrada zaliczyła kolejną obsuwę. Tzn. pan obiecuje że dojedzie do TEGO piątku.
W sumie nie ma wyjścia. Za niecałe dwa tygodnie się przeprowadzamy.

Tak.
P R Z E P R O W A D Z A M Y.
Choćby się paliło i waliło, wszystko było gotowe, czy nie - przeprowadzka jest nieodwołalna.

Pojawiło się też OGROMNE zmęczenie.
Psychiczne. Fizyczne.
Sama nie wiem, które bardziej dotkliwe.
Próby pogodzenia tego, co trzeba zrobić, z opieką nad dziećmi. Szukanie opieki. Albo jeżdżenie z dziećmi i takie działania z doskoku, jak Ala zaśnie, albo Starszy Brat pójdzie z nią na spacer, a Młoda bawi się na placu zabaw z nowymi koleżankami...

Walka z czasem, dostawcami, obsuwami... jak jedno leci, to jak w dominie, lecą kolejne klocki...
Długa i mozolna nauka cierpliwości. Robienia swojego, o ile się da, a jak się nie da, wyszukiwania tego, co można zrobić.
Na wiele rzeczy nie mamy wpływu i to po prostu drenuje.

Do tego dochodzą "zwykłe" życiowe sprawy, jak choćby pisma i wizyty u komornika, bo trzeba uświadomić byłemu, że po rozwodzie nadal dzieci są wspólne. I o nie się DBA...
Bardziej dołująca jest świadomość, że trzeba podejmować takie kroki.
Do tego praca zawodowa, do tego codzienne obowiązki. I szukanie rozwiązań.
I ząbkowanie Małego Potwora, któremu, jak u rekina wychodzą zęby hurtem. A my hurtem nie śpimy :)

I tak to leci.
Już się nawet nie złoszczę.

Nie mam po prostu siły :]

wtorek, 11 września 2018

Dwanaście ...groszy...czyli z pamiętnika cd

Małż Kochany znów na Śląsku.
Na mało przyjemnej uroczystości :(
Mogę być tylko myślami i sercem. Są takie wydarzenia, chwile, zakręty, gdy nie ma takich słów, by oddalić ból, czy podnieść na duchu. Wtedy słowa są tylko zlepkiem nic nie znaczących literek... Pustych. A czasem, jak sól sypana na ranę...
Wtedy zostaje milczenie i po prostu bycie...

Ja tu, w domu.
Dziewczynki przeziębione, Alusia dodatkowo ząbkuje. Humorki zatem średnie, takie lekko ...zasmarkane ;)
Walczę z kolejną firmą, która miała wysłać wannę i nie wysłała. Chwilami już mam po dziurki w nosie handlu i sprzedawców. Serio! Wolałabym usłyszeć, że nie, nie ma, nie będzie, będzie za dwa miesiące, niż "wysyłamy natychmiast", a potem gapić się kolejny dzień w status przesyłki, która ani drgnie.
A robota stoi...

I tak to biegnie.
Tu czekamy, tam obsuwa, tu coś szybciej, tam wolniej, tutaj coś zniszczone, tam nie ten typ itd itd.
Mamy tyle niespodzianek, że wykorzystamy zapas "surprisów" na najbliższe lata ;)


poniedziałek, 10 września 2018

Jedenastka w skali wykończenia

Wydarzenia życiowe przeplatają się z przygodą związaną z Naszym Miejscem na Ziemi.
Niektórzy (oderwani od średniej przeciętnej) potrafią uraczyć tekstem, że 'czym my się przejmujemy, przecież bierze się firmę/fachowca/wykonawcę i robi siedząc w domu i pijąc kawę'...
To ja może COŚ wyjaśnię.
Tak prosto, łopatologicznie.
My nie "bierzemy firmy/fachowca/wykonawcy", choć pewnie tak byłoby najprościej (nie zawsze), najszybciej (nie zawsze) i najłatwiej. Nie bierzemy, bo po prostu środków finansowych na takie rozwiązania nie mamy.
Robimy SAMI.
Z pomocą Przyjaciół, Znajomych, którzy wpadną popołudniem w tygodniu, albo w sobotę i pomogą nam nosić płytki i inne ustrojstwa do łazienki czy podłóg, przywloką worki z klejem, cementem, pomachają wałkami po ścianach, pomogą przestawić rusztowanie, przytrzymają drabinę, gdy Małż wyczynia akrobacje nie-na-trapezie, próbują wcisnąć akryl na sam szczyt 6 metrowej ściany na klatce schodowej. Pocieszając wszystkich, że przecież jak będzie spadał, to w górę nie poleci ;)

Uczymy się szpachlować, ryć młotem udarowym by wyrównać schody, szlifować gładzie, nakładać gładzie, malować, gruntować, kłaść folię w płynie i mankiety ochronne w łazienkach... Szlifować drewno dębowe, olejować, zakładać kotwy mocujące do balustrad... kłaść płytki, fugi itd..

W przyszłości będziemy stanowić odjazdową ekipę remontowo-budowlaną ;) A kwestie budżetowe/ research rynku pod kątem dostępnych rozwiązań to małym palcu ;)

Żarty żartami.
Czas się kurczy. Trzy tygodnie - odliczanie. A roboty w huk jeszcze przed nami.
W sobotę przewieźliśmy z pomocą Igora i Artura, i Alusi ma się rozumieć kolejne 1,5 tony wyposażenia. 53 paczki płytek ceramicznych, plus zestaw podtynkowy z misą wc, szafki z umywalkami, kompakt wc (sama wniosłam!!!) i mnóstwo drobiazgów.

Jechaliśmy na dwa samochody.
Hmmm, jechaliśmy... Obciążenie obu pojazdów powodowało, że zawieszenie było nisko. Noooo, bardzo nisko. Bardzo bardzo nisko :D

Stoi przy rampie Łosiów Niebieska Strzała
Ciężka ogromna, w ..tył dostała
Paczkami ciężkimi ją obciążyli
dobrze że całości nie włożyli...

Ruszyli powoli ociężale
szurając tyłem lekko ospale
wszelkie koleiny dziury i progi
były jak kłody rzucane pod nogi
(sorry nie rymuje się z kołami ;) )

Jadąc dostojnie pod dom zajech ali
Z jękiem amortyzatory dech złapały
klapy otwarte czas na noszenie
a to już będzie inne poetyckie tworzenie...

No to się nanosiliśmy, do czasu, gdy Alleluja! Artur przywiózł taczkę.
Proste urządzenie na jednym kole napędzane mięśniami.
Rewelacja! Pod wejście do domu i zaoszczędzone 150 m chodzenia w tę i z powrotem.
Przyznaję, że dało w kość. Mężczyźni pogonili mnie od wnoszenia paczek, bo faktycznie podrywanie 35-40 kg to było ciut ciut dużo...
No to jak nie "siłOM mięśni, to siłOM osobistOM" wzięłam się na sposób i nosiłam w częściach :D
A co, trza przydatnym być i basta!

W niedzielę Waldi i Iwonka dołączyli do brygady malarzy. Pokoje dzieci i sypialnia wykończone na tip top :) Alusia też miała swój wkład w malowanie. Musieliśmy pilnować jej, żeby nie pomalowała wszystkich ścian na ten sam kolor ;)
Cały ten dom zaczyna pachnieć i żyć.
Gdy będą gotowe łazienki i kuchnia, przywieziemy nasze rzeczy, dzieciaki zaczną tupać nogami - wtedy będzie to już dom na 1000%.

Jeszcze trochę potu, bąbli i zmęczenia przed nami.
Ale to co przychodzi lekko/łatwo i przyjemnie - tego często się nie docenia.
Więc do pracy, rodacy! ;)


czwartek, 6 września 2018

Blow out the flame...

Słucham płyty Leonarda Cohena. Leci piosenka "Leaving the table"...
I tak strasznie ciśnie w gardle. W sercu kamlot, jakby rzucony z morza... Gnie do ziemi...

Niedawno bawiliśmy się na weselu Młodych...
Pojechali w Inną Podróż. Razem. W wieczność...

I brakuje słów. Brakuje sensu. Brakuje odpowiedzi... Bezsilna pustka, bo nie można pomóc ani Kochanemu Małżowi, który miota się w bólu... Nie ma takich słów, by ukoić ból...
Nie ma słów.
Milczenie. Cisza.
To wszystko, co zostaje...

Wspomnienia, zapachy, dźwięki, gdy zamknie się oczy... Gwar rozmów, śmiechy, muzyka, tańce.
I życie toczy się dalej. Jakby nie zwróciło nawet uwagi, że coś się wydarzyło.
Ludzie wciąż spieszą się, machając pięściami w samochodach, złorzecząc na zmianę świateł, pieszych, co za wolno przechodzą. Kłócą się o miejsce w kolejce w sklepie, przepychając do kasy... Gdzieś rodzice krzyczą na siebie i dzieci na placu zabaw, bo pokłóciły się o łopatkę i miejsce na huśtawce...
Starsza Pani siedząca w promieniach słońca, co powoli chyli się ku wieczorowi...

Życie, jakby przez szybę przeżywane... Zatrzymane na chwilę. Dłuższą.
Takie momenty i wiadomości są, jak kubeł zimnej wody. Jak strzał w "mordę"...

Nie znamy dnia, ni godziny...

Z dziennika... dziesiątka w skali...

Jak ja już dobrze rozumiem tych wszystkich, którzy przechodząc etap budowy, remontu, wykańczania swoich czterech kątów, marzyli o wystrzeleniu się w kosmos i EWENTUALNYM powrocie, jak wszystko będzie gotowe. I posprzątane, rzecz jasna.

Ja poproszę bilet do innej Galaktyki ;)

Droga do swojego wymarzonego, wymodlonego, upragnionego domu, to ...życie na "diabelskim młynie". Jednego dnia idzie nieźle, udaje się wybrać odpowiednie farby, pigmenty, wałki, teleskopy, emulsje. I radość w oczach - idziemy działać.
A tu doooooopaaaa.
Wałek spada z rączki teleskopu i zgadul zgadula DLACZEGO. Przecież to ten sam typ. Ta sama rączka. Tylko wałek nowy. Felerny jakiś. Felusiowaty. Wredny jak pieron. Taki gizd ślunski.
I maluje człek ścianę na 6 metra wysoką i tu nagle JEB! leci wałek na głowę. Pal licho farbę, która w ciapki-kropki-plamki upstrzy wszystko naokoło, bo to biała farba. Jak na złość wałek musi w czasie swojej trajektorii lotu, ciepnąć w ścianę. Świeżo wygładzoną, wycekolowaną...
Śmig, paca, nakładanie, schnięcie, szlifowanie...

Wałek poszedł won.
Wycieczka do sklepu po kolejny. Dwa nawet. Na razie żaden nie wyłamał się z szeregu, czy raczej rączki, jak poprzednik. Chyba nie chcą słuchać zaawansowanej łaciny ;) tudzież skończyć na wysypisku.

Inna historia.
Zamawiamy drzwi. Przyjeżdża Pan na pomiar. Bardzo uprzejmy, miły. Fachowiec. Serio! Żaden fuchowiec. I Małż mówi, że chcemy te, bo są "pikne i zgrabne", w sam raz się wkomponują w nasze wymarzone podłogi, kolorki etc...
A tu zonk. To se ne da. Bo te drzwi to akurat pasować w nasze otwory drzwiowe nie będą. Musimy otwory pozmieniać. Płyty podokręcać, pianki dodać, zamaskować... O-ja-cie-nie-mogę...
To czekamy na wycenę tych innych drzwi. Historia zatacza koło, jesteśmy na starcie, czyli nie mamy drzwi.

Łazienki...
Noooo tutaj to dopiero wesoło. Byliśmy wybraliśmy płytki. Wizualizacja - rewelacja. Pani się uczy, ale daje radę, uprzejma, sympatyczna, narzekać - byłoby grzechem! Życzę każdemu Klientowi tak dobrego podejścia.
Oczywiście promocja, że ja zakupimy za 1000zł tych płytek, to mamy 20% rabatu na wszystko pozostałe do wyposażenia łazienki (z wyjątkiem produktów w promocji, jasne).
No to decyzja, bierzemy wszystko z jednego miejsca, summa summarum po rabacie i licząc JEDEN transport wychodzi po prostu korzystnie. Wpłacamy zaliczkę. Pan kierownik sklepu obiecuje naliczyć rabat i wysłać nam zestawienie na maila. Wizualizację też.
I co?
Ano przychodzi i wizualizacja, i zestawienie. Bez rabatu.
Dopytujemy się mailowo/telefonicznie o rabat. I dowiadujemy się, że w sklepie KOMFORT łazienki zasady zmieniają się w trakcie gry, tzn gdy klient jest już zafakturowany, złapany, zamówiony, to się go informuje, że rabat nie przysługuje, bo płytki nie mogą być w promocji. Ale w ramach wyjątku dostaniemy 15%.
Wiecie co wkurza? Właśnie to, że się nie mówi wprost o warunkach promocji, tylko robi klienta w ślunskiego ciula. Klient podejmuje decyzję, zamawia w pip rzeczy do dwóch łazienek, całe wyposażenie. A potem dostaje takiego zonka! Wiadomo, że czas goni, zaczynać od początku poszukiwań się nie chce, ale wqrw jest! Klient złapany, klient zgolony.
Jestem zła, jak ochłonę, to sobie zadzwonię i porozmawiam :D

Kolejna przygoda...
Kuchnia. Pojechaliśmy do Elbląga. Do producenta.
Początek kiepski. Pani jeszcze nie miała gotowej wizualizacji. Okazało się też, że szafki będą niestandardowe, a na pomiarze zaznaczyliśmy, że mają być standardowe, bo ze względu na brak terminu montażu we wrześniu, zamontujemy je sami. Z pomocą znajomych.
Pani zareagowała pięknie - no to poprawiamy, co się da. A że nie da się wszystkiego zrobić standardem, to ja pozmieniam terminy i będziecie Państwo mieć kuchnię do końca września.
My z naszej strony zaproponowaliśmy nocleg dla ekipy, w razie gdyby skończyli bardzo późno, albo były potrzebne poprawki. Żeby nie jeździli do Elbląga i z powrotem bez sensu tracąc czas.
Problem?? No to szukamy rozwiązania problemu.
Summa summarum zakładany przekroczyliśmy budżet o 2 tysiące. Ale mamy pełną kuchnię z transportem, montażem, sprzętem AGD (lodówka side by side, piekarnik, płyta indukcyjna, zmywarka, okap), blatem i oświetleniem 7-punktowym.
Wracaliśmy mega zadowoleni.
Po montażu damy znać, jak wypada ocena końcowa ;)

To czego nie mogę przeskoczyć i mierzi mnie niezmiernie, to brak opieki dla Ali, żebym mogła też działać. Co cztery ręce, to nie dwie. A Małż z tym niesprawnym kolanem i tak robi za dużo. Martwię się, że w pewnym momencie przestanie w ogóle chodzić... :/
Opiekunka mi w ostatniej chwili zmieniła zdanie, w żłobku nie ma miejsc. I tak to wygląda.

Dzisiaj tak napisałam do Małża, jak ten Tevye ze Skrzypka na dachu.
Gdybym był bogaty... siabadaba daba du... wziąłbym se fachowców i wszystko w .... mioł.
Małż odpisał "I nigdy nie potrafił docenić tego, co mam".

Ma Małż rację.
Najważniejsi są ludzie. Nie kasa. Można kupić wiele. Prawie wszystko.
Ale nie prawdziwych Przyjaźni. Prawdziwych relacji.
A tego doświadczamy. I to dodaje nam skrzydeł.
Taki prosty telefon, słuchaj - co możemy Wam pomóc. Wpadnięcie na dwie trzy godziny by pomachać wałkiem po ścianach, by pojeździć za materiałami po marketach, by dostarczyć większym samochodem potrzebne rzeczy...
Taka lekcja, że są ludzie, którzy znajdują czas w najbardziej napiętym grafiku.
I śmieją się z nami, wychodzą upaćkani, jak my, i szczęśliwi, jak my :)

Jedziemy dalej!
Jakby co, kładzenie płytek przed nami.
:D


poniedziałek, 27 sierpnia 2018

Z dziennika wykończenia (nerwowego) (9)

Prace przystopowały.
Post będzie lekko, a chwilami mocno gorzki.

Nie dajemy rady, chwilami, tego wszystkiego ogarniać.
Trójki dzieci, przywożenia, odwożenia, rocznego Malucha, opieki, pracy zawodowej, która mimo urlopu wkrada się bezwzględnie. Zmęczenia fizycznego, obciążenia psychicznego... Atmosfera chwilami siada bezwzględnie, byle pierdoła potrafi zadziałać niczym zapłon lontu. I wybuch gotowy.

Takiego poczucia, że "se ne da". Bo ZAWSZE coś wyskoczy.
A to się skończy farba z gruntem, a to kibel nie pasuje, a to projekt kuchni się opóźni, a to projekt i zamówienie do łazienek się opóźni o dni kilka...
A to śmo, a to tamto...
Taka wkurzająca bezsilność, bo pewnych rzeczy przyspieszyć NIE MOŻEMY. I trzeba czekać.
Pozmieniać kolejność działań, o ile się da... Albo uzbroić w CIERPLIWOŚĆ i poczekać (grrrrrr!!!).

Uprzątnęliśmy plac boju.
2,5 tonowy worek do odpadów remontowo-budowlanych stanął w ogrodzonej wiacie śmietnikowej.
Bardzo szybko zapełnił się po uszy. Bardzo szybko też "kreatywni" sąsiedzi dorzucili swoje odpadki... Żal.. normalnie żal... Takie małe polactwo. Żal zamówić worka (bo kosztuje 200 zeta!), to lepiej podrzucić na sąsiednią budowę, albo sąsiadom (naiwniacy), co zamówili i zapłacili...

Dom zaczyna przypominać ...DOM. Białe gładkie ściany, zagruntowane podłogi, zagruntowane farbą z gruntem ściany. Łazienki zagruntowane i gotowe na przyjęcie folii w płynie. I kładzenie płytek (też wybranych), trza tylko po nie pojechać. Teraz jest miejsce na składowanie tych wszystkich rzeczy.
Schody wyrównane młotem udarowym, czy jak to się zwie. Próbowałam, zrobiłam trzy stopnie. Łap i barków przez dłuższą chwilę nie czułam :D Grunt, że schody równe i stopnie dębowe trzymać się będą!

Nasz Fachowiec jutro wychodzi z budowy.
Reszta zostaje w naszych rękach.
A po prawdzie - na chwilę obecną w rękach Małża.

Jestem zmęczona.
Mimo to, otwieram tabelkę i zaczynam myśleć. Poszukam, napiszę kilka maili.
Może jakieś rozwiązanie się znajdzie.
Może.

Smutno mi...





poniedziałek, 20 sierpnia 2018

Z dziennika i nie dziennika (8)

Weekend za nami.
Krótko i na temat.

Ja się postarzałam, o czym pamiętało kilkadziesiąt osób.
A kilkoro stawiło się osobiście, by oblewać ze mną "utraconą młodość" :D :D :D

Etap ścianek działowych - zamknięty. Etap hydrauliki - zamknięty.
Podsumowując koszty - niedoszacowaliśmy około 700 zł za materiały. Poszło więcej profili, więcej wełny i więcej wkrętów, więcej kabli do punktów świetlnych na antresoli. Etap ścianek i hydrauliki pokazał już nam, jak wiele elementów może się "posypać, wysypać" i że musimy być przygotowani na niespodzianki. Mimo wszystko, nadal spinam budżet i jestem dobrej myśli ;)

A dziś znów tkwię z nosem w ekranie, szukając zestawu podtynkowego, bo coś się rynek popsuł i wykonanie tego sprzętu też. Opinie od Sasa do lasa i bądź tu mądry, pisz wiersze.
Świadomość, że mam ten sedes zamurować i jeśli coś będzie nie tak, kuć ściany - średnia perspektywa. 
Wanna wybrana, umywalki będą na szafkach, toaleta na górze - do wymiany (odpływ pionowy zamiast poziomego się kłania). 
Pomiar kuchni do wykonania projektu szafek - umówiony na czwartek. Wstępnie wybrany wykonawca nie jest w stanie dotrzymać terminu dostawy szafek. A połowa października niestety odpada. Stąd nowy producent i nowy pomiar/wizualizacja/wycena przed nami.

Wciąż wahamy się nad płytkami ceramicznymi do łazienek.
A już czas! Bo gładzie na ścianach będą lada dzień gotowe i trzeba będzie kłaść glazurę.

Z obserwacji własnych - im więcej projektów obejrzanych, tym większy galimatias w głowie.
Im więcej katalogów przejrzanych - tym mniej zdecydowania ;)

Coś na zasadzie - osiołkowi dwa żłoby dano, w jednym owies, w drugim siano...

Idę zrobić kawę i przewietrzyć mózg.
Dobrego poniedziałku!




wtorek, 14 sierpnia 2018

Z dziennika... (7)

Taaaa... wykończeniowego. Od wykończenia. Fizycznego najpewniej.
Oprócz ekipy hydrauliczno-montażowej działamy z Małżem po 8-10 godzin. Nie ma, że boli.
Babcia Helenka opiekuje się dzieciakami, a my działamy.
Małż w branży tynkarskiej, a ja malarskiej ;)
Mam za sobą gruntowanie WSZYSTKICH ścian i sufitów.
Drabinka góra, dół, przestawić, wejść, pomachać pędzlem, zejść, przestawić drabinkę, wejść, pomachać pędzlem, zejść itd itd. Sama nie wiem, co bardziej męczy: to przestawianie drabinki, włażenie/złażenie czy machanie pędzlem??? :D
Małż gładzi ściany. Ma podobny maraton z drabinką.
Ważna wiadomość - Malwa pomagała dzielnie w gruntowaniu ścian w łazience i przy schodach, aż do zasięgu swoich rączek. Przyznam, że podziwiam dziecko! Namachała się dzielnie i odwaliła sporo metrów kwadratowych. Poza tym z ciekawością obserwowała prace na rusztowaniu.
A potem pobiegła bawić się dziećmi na placu zabaw i wróciła szczęśliwa, że ma nowe koleżanki i kolegów :)

Wczoraj zaliczyłam zabawę z żyrafą. Serio - zoo pełną gębą. Nasz fachowiec nie mógł patrzeć, jak męczę się z ręcznym szlifowaniem gładzi na ścianach i pożyczył szlifierkę do ścian, czyli żyrafę.
Jaaaacieeee! ale to jest fajna zabawka :D
Ciężka, ale za to jak pięknie gładzi ściany! I zdecydowanie wolę machanie żyrafą, mimo dzisiejszych zakwasów ;) ściana wygładzona, niczym tafla lodu! Och, jakże dumna jestem z siebie :)

W sumie - wykończenie jest dobre - chudniemy oboje. Najlepsza dieta. Kilka godzin intensywnego ruchu i pracy fizycznej. Ubrania robią się jakieś takie luźniejsze, a i w rękach większa krzepa.
Małż się śmieje, że jeszcze trochę i strach będzie się bać ze mną zadrzeć :D
Oj tam, oj tam, aż tak źle nie będzie...

Co się zmieniło przez ten tydzień?
Ściany działowe podwójne, postawione, zamknięte w pokojach dzieci i garderobie, w łazience też, jedynie od strony schodów ściana wciąż otwarta. Wynika to jednak z tego, że hydraulikowi łatwiej manewrować teraz rurami, kolankami, wiertarką udarową by poprowadzić wodę/kanalizę. A ściany, podłoga i sufit rozryte niczym w kiepskim filmie o demolce ;)
Ale spoko, dwa worki betonu/cementu czekają.

Przerażająca jest ilość pyłu, gruzu, resztek tynku, ścinek płyt, wełny etc.
Przerażająca też świadomość ILE PRACY jeszcze przed nami.
Z drugiej strony, jak patrzę na zdjęcia przed i po tygodniu, widać ogromną różnicę. Więc pocieszam się, że damy radę!
Wciąż nierozwiązana zostaje kwestia płytek w łazience... Koncepcje są różne, odmienne i ...ciekawe, jak się ta historia skończy, gdy przyjdzie do wykańczania łazienki :)

Teraz czeka nas kilka dni kładzenia gładzi, szlifowania i gruntowania ścian po raz drugi.
Nuuuudyyyy ;)

Dom nabiera kształtów.


środa, 8 sierpnia 2018

Z dziennika wykończeniowego (6)

Było różowo, no nie?
Tak szło świetnie, gładko, równo, że aż się prosiło o ...kłopoty :D
No to wpadły, jak niezapowiedziani goście.
Najpierw przewiercony kabel w ścianie. Bo plany jakie dostaliśmy, a rzeczywistość, to dwie różne sprawy. Ściana już rozkuta, kable będą zaciskane na nowo, potem gips, tynk, szpachla i jechane.

Kolejne wyzwanie to ... oświetlenie w pokojach dzieci i łazience.
Na pierwotnym planie jest tam jeden punkt świetlny przy schodach na górze i pośrodku antresoli.
Teraz mamy łazienkę i dwa pokoje i przedpokój i garderobę.
I trzeba wymyślić, jak i skąd pociągnąć nowe, dodatkowe punkty.

Yeap! Czyli standardowo, jak się zaczyna coś zmieniać, tworzyć, to ZAWSZE coś wyjdzie w praniu.

Grunt to robić swoje.
A ja niczym Scarlett O'Hara, pomyślę o tym jutro ;)


Stresy

Przechodzimy bardzo intensywny etap życia.
Gdy znajomi i Przyjaciele opowiadali o budowie domu, remoncie, wykończeniu mieszkania po odebraniu kluczy, słuchałam z przerażeniem i lekkim zdziwieniem.
Teraz przeżywam to na własnej skórze i mogę powiedzieć, że CAŁKOWICIE rozumiem, co mieli na myśli mówiąc o stresie, problemach, poszukiwaniach wanny w odpowiednim rozmiarze. Wtedy to była abstrakcja, obecnie mam świadomość, że kilka centymetrów robi wielką różnicę.
(Jak zawsze w życiu ;) )

Stres jednak nie dotyczy tych momentów.
Mnie wściekają tylko dwie rzeczy.
"Przyjaciele", którzy mają nas w przysłowiowej doopie. Choć i to nie jest najgorsze. Bo to bardzo cenna lekcja. Ludzie-wampiry. Energetyczne, emocjonalne, czasowe, finansowe.
Lepiej odciąć i mimo (pozornej) początkowej straty, okazuje się, że po czasie bilans wychodzi dodatni.
(Ekonomistów uprasza się o wyrozumiałość ;) ).

I ojciec, którzy ma w doopie swoje dzieci.
Który latami robi kopiuj wklej na messengerze "Co u ciebie słychać?". I NIC poza tym.
I z lekkością bytu całość odpowiedzialności, wychowania i UTRZYMANIA zrzuca na drugiego rodzica, sam z życia ciągnąc pełnymi garściami. A bo teraz nie ma, bo coś wypadło, bo firma podobno zmieniła księgowość, bo przelew międzynarodowy utknął i musi wyjaśnić, i to trwa ponad tydzień, dwa tygodnie, bo... zawsze coś tam. I podobno takie problemy są w kraju, który jest potęgą gospodarczą i finansową Azji i świata.
Mnie nikt nie pyta, czy mam, czy firma zapłaciła w terminie... dzieciom nie powiem, że sorry! nie ma butów, ubrania, jedzenia, leków, książek etc...
I angażuje rodzinę w oczernianie i opowiadanie historii wyssanych z palca, które niszczą doszczętnie i tak mocno popsute relacje (między dziadkami, wnukami). Rozwód bywa totalną dewastacją relacji międzyludzkich. Tak jakby nic już się nie liczyło i nic dobrego kiedyś się nie wydarzyło...

Tak, to mnie wkurza niemiłosiernie!
Bo to zachowanie głupca, który zaślepiony myśli, że "dokopie" mi (nam?), a robi na złość tylko i wyłącznie dzieciom. Tylko JE krzywdzi. Tylko im odbiera możliwości lepszej edukacji, realizacji pasji, marzeń... Nie ogarniam swoją blond-makówką, jak można coś takiego robić dzieciakom? Serio! nie ogarniam...

Małż próbuje mnie wtedy pocieszać, mówi, że karma wraca. I że damy radę.
Bo kocha Syna. Nawet jeśli nie wiążą Ich więzy krwi.

To tyle PRYWATY...
Czasem muszę, bo się uduszę.
Wiem, że czas da mi rozwiązanie.
Bo zawsze to rozwiązanie się pojawia.

A teraz wracam w świat ościeżnic ;)
Nasz dom czeka!




wtorek, 7 sierpnia 2018

Z dziennika (4 i 5)

Niedziela po akcji wnoszenia płyt okazała się ciekawym doświadczeniem.
Primo, okazało się, że mam mięśnie, o których nie miałam zielonego pojęcia.
Secundo, kilka razy przy stawianiu płyt, postawiłam je sobie na małym palcu u nogi, co sprawiło, że teraz czułam go zdecydowanie BARDZIEJ :D
Tertio, spałam. Serio, nie wiedziałam, że można chcieć tyle spać :D

I tak minęła niedziela, na odpoczynku.
Zasłużonym.

A poniedziałek?
Wystartował z rana od wpuszczenia ekipy hydrauliczno-ściankowej.
A my wystartowaliśmy do sklepu budowlanego po panele, gładzie, tynki, unigrunty, wałki, pace, wiadra, taśmy, pędzle, wc, rurki, wężyki, kraniki, wiertła, brakujące kołki metalowe etc.
W międzyczasie urosły już ścianki w pokoju dziewczynek i garderoba. WOW!
Małż został na placu do późna.
A ja wróciłam z dziećmi do domu, zrobić obiad, położyć Alusię spać.
I ogarnąć trochę zawodowych spraw.

Ach! i jeszcze zapomniałabym. Nie ma ciepłej wody!
Bo robią czyszczenie/remont wodociągów.
Morsowania wersja domowa ;)

Wtorek?
Banalnie prosto, dwa przetargi do ogarnięcia, "zmierzła" ząbkująca Ala, sfochowany Młody i szukanie sanitariatów do łazienki na dole i górze, bo akcja hydrauliczna już w toku i trzeba rozplanować, jak będą szły rury i gdzie trzeba rąbać dziurę w stropie.
Szukanie odpowiednich rozmiarów wanny, a w międzyczasie 250 mg 9-Julolidine boronic acid dla Klienta, z Alusią dopominającą się uwagi, to ...ciekawe zajęcie.
I tak to idzie.

Życie.
:)



Z dziennika (3)

Działo się. Oj, działo.
Sobota należała do ...STRONGMENÓW. Obojga płci.
Przyjechała dostawa z płytami kartonowo-gipsowymi, profilami, wełną itd.

Skwar, tropiki i ta ilość materiałów.
Lekkie przerażenie w oczach.
Nasza ekipa liczyła 5 osób dorosłych (3 panów i dwie panie) oraz młodych wiekiem 2 nastolatków.
Grupa Śląsko-Pomorsko-Rosyjska :)
Panowie zaczęli wyładunek. Alusia dzielnie bawiła się z nową koleżanką na placu zabaw. Ja sobie od razu na dzień dobry pocięłam profilami palucha :D
Górka 52 płyt to całkiem ...spora górka.

Mój Małż, mimo operacji kolana, uparł się, jak Kochany Łoś-oł, że też będzie nosił.
No to dawaj, załadunek na łapki, i spacerek 150m pod wejście do domu. Po drodze kilka schodków w górę, kilka schodków w dół i tak w kółko.
Panowie brali po dwie płyty, my dziołchy po jednej wymieniając się Igorem w parze (nie wyglądał na nieszczęśliwego ;) ).

Po 25 płytach zaczęliśmy odliczanie.
Mimo wszystko, dawało w łapy!
Do tego powiał wiatr... i zrobiło się znośniej... i potem jeszcze bardziej pochmurnie, i w końcu zagrzmiało i lunęło! Akurat wtedy, gdy na parkingu zostały 3 zielone impregnowane płyty gk, a reszta czekała przy schodach na wniesienie!
I co teraz??!!
Jeśli przemokną te zwykłe to będą do wyrzucenia, a pompa z nieba była obfita.
Poratował nas folią malarską pan majster wykańczający mieszkanie na rogu.

Razem z Anią podnosiłyśmy kurtynę z folii, panowie łapali szybko jedną płytę i wnosili biegusiem do domu. Ostatnia płyta została wniesiona przy gorącym aplauzie i radości, i pokrzepieniu serc naszych. I ogromnej uldze, że to koniec :D

Udało się!
A zza chmur wyjrzało znów słońce :)

Wróciliśmy do wynajmowanego mieszkania.
Każdy z ochotą wlazł pod chłodny prysznic. A potem? Fasolka po bretońsku z bagietką, piwo, kwas chlebowy - smakowało najlepiej pod niebem.

Siedzieliśmy do późna.
Fajnie mieć za Przyjaciół ludzi, na których można liczyć...
Bez znaczenia czy są daleko, czy blisko, czy mają urlop czy nie, czy jest weekend czy nie, czy mają plany czy nie... Nie trzeba było Ich prosić. Zgłosili się z propozycją pomocy, gdy tylko dowiedzieli się, że będzie taka akcja u Łosiów.
Szacun  i podziękowanie!

Dzięki Ania, Kris, Martynka, Maks, Igor!
Dzięki Małżu!

:)

piątek, 3 sierpnia 2018

Z dziennika przygotowań 2

Wczorajszy dzień skończył się przesytem po ...kokardkę.
Ciepnęłam kompa, usiadłam na balkonie, patrząc na terminal i kolejny kontenerowiec, z którego po kolei znikały klocki-kontenerki.
Upał trochę zelżał, Mars odcinał czerwonawą kropką na niebie.

Schody udało się wycenić, nawet te ostatnie stopnie, które okazały się dość niewymiarowe.
Piękne słupki drewniane do tego. Poręcz też zamówiona, zostanie przycięta na długość.
Szlifierka do wypolerowania stopni zostanie wypożyczona i pobawię się w stolarza. Koszt wypolerowania 15 stopni okazał się wyższy niż ...cena dębowych stopni. Pan stolarz się po prostu wkurzył, że nie chcemy lakierowania, więc nieważne czy lakierujemy czy nie, cena jest taka sama.
Podziękowałam UPRZEJMIE (serio!).

A nie lakierujemy z prostej przyczyny. Bo chcemy po położeniu stopni je zaolejować. Mają przepiękny deseń i olej wyciągnie te wszystkie naturalne słoje, zawijasy, esy-floresy drewna.

Po rozmowie z Uprzejmym Panem Mariuszem ze składów drzewnych musieliśmy zmodyfikować nasz projekt. Odpadają tralki drewniane. Musielibyśmy je stawiać gęsto, żeby Mały Tuptuś nie przecisnął się między nimi. A to już nie wyglądałoby estetycznie. A płotu w domu nie chcemy stawiać ;)

Pomysł poszedł w rurki wypełniające balustrady metalowo-drewniane. Tylko sieciowane gęściej, tak by żadne z Kochanych Potworów nie wpadło na genialny pomysł wsadzania głowy pomiędzy...
Tutaj znów mam wyzwanie, bo zazwyczaj można kupić zestaw 3 rurek dwumetrowych, z mocowaniami. My niestety licząc potrzebujemy tych rurek około 15. Plus złączki, złączki elastyczne etc. Kupując w sklepie przy tej ilości cena rośnie znacząco. Serio! Cel - znaleźć producenta, albo hurtownię ;)

Znaleźliśmy też blat dębowy do kuchni 40x650x3000 - piękny!!!
Już go widzę w kuchni! Z tego względu, że zdecydowaliśmy się na kuchnię tańszą niż zakładaliśmy w budżecie, to mamy na porządny blat z drewna. Też go potraktujemy olejem. I będzie trwały, odporny na "ups!" dzieci, i do tego piękny.
Żeby było śmieszniej w cenie blatu z płyty MDF proponowanych w sklepach z meblami ;)

Cała magia polega na szukaniu, pytaniu, dzwonieniu i znów pytaniu.
I nie odpuszczaniu, gdy wszystko idzie tak, że NIC nie idzie.
A są takie momenty...

Jak choćby z szukaniem pomocy do wniesienia płyt gk... Pomoże nam Przyjaciel z Rosji i Przyjaciele ze Śląska. Oni znaleźli i CZAS, i ochotę. Nie tylko by pomóc, ale spotkać się, pogadać, zobaczyć Nasz Nowy Dom i po prostu cieszyć z nami.

Czasem to, co jest blisko nas, wcale nie musi być takie bliskie. A odległość liczona w km może być kompletnie nieistotna. Paweł i Madzia - architekci, którzy przygotowali projekt antresoli, podzielili się uwagami i doświadczeniem, bo część urządzania swojego domu mają za sobą. I zrobili to z serca, znaleźli czas, mimo, że też pracują i mają dwoje małych dzieci. Paweł przyjechał z Córcią na odbiór naszego mieszkania, by zerknąć na ważne elementy fachowym okiem. Wesołe przedszkole było :D  Zakochana w Śląsku (z powodu ludzi! i to rozumiem, potwierdzam) Justynka z Mężem, która oddała nam termin na fachowca, bo my musimy się przeprowadzić, a Ona ma już dom, zmiany mogą poczekać. Kilka smsów z Przyjacielem Jerzym, który, jak zawsze gdy zgłaszam wyzwanie, rzucił propozycją rozwiązania. Nieistotne, że akurat nie da się tej metody wykorzystać, istotny jest fakt, że myśli, że wyzwanie postawione przed innym człowiekiem nie jest dla Niego obojętne. Wieczorna rozmowa z Przyjaciółką z gór, z Paszyna... Że zawsze jest dla nas tam miejsce, że jak zapragnę odpocząć, uciec to mam przyjechać... Że mam książki pisać, bo wtedy bym zarobiła :D :D (seeerioooo?? tylu ludzi teraz PISZE...). Dziś z Przyjaciółką z Warszawy. Kilka prostych słów, uśmiech, który słychać w głosie. I ...jest lepiej. Świat wraca na swoją orbitę, problemy nadal są, ale już nie straszą swoimi kłami.

Kiedyś moja Babunia, gdy nie chciałam iść do szkoły, mawiała, że całe życie jest szkołą. I zadaje ciągle coś do odrobienia. I ciągle czegoś uczy. I zadania domowe daje do odrabiania... Egzaminy też są. I albo je zdajemy za pierwszym podejściem, albo oblewamy. Warto wtedy wyciągać wnioski i nie popełniać tych samych błędów... Dotyczy to własnych życiowych wyborów i znajomości.
I mawiała jeszcze, że ludzie są jak... krowy. Bo ta, co dużo muczy, mało mleka daje. Coś w tym jest...

I tak to idzie.
Dziś biorę się za bary z projektowaniem łazienek. I szukaniem rurek do balustrady.
I takim codziennym ogarnianiem domu, Tuptusia co ząbkuje, pracy i upału, co potrafi nieźle zmęczyć.





czwartek, 2 sierpnia 2018

Z dziennika przygotowań

Dzienniki budowy, dzienniki w szkole, dzienniki ustaw bla bla bla...
A ja mam swój dziennik przygotowań do akcji pt. NOWY DOM.

Co już jest zrobione?
Dogadany fachowiec od ścianek działowych i hydrauliki.
To gwóźdź programu wykończeniowego. Bez tego ciężko ruszyć z czymkolwiek innym.
Na antresoli trzeba wydzielić dwa pokoje i małą łazienkę dla dzieci. Żeby po nocy się nie włóczyły po schodach do łazienki głównej, bo to różnie bywa. O wywrotkę łatwo, gdy idzie się na wpół śpiąco.

Zakupione płyty gipsowo-kartonowe (razem sztuk 50), profile U i C (duuuużooo), wkręty do metalu liczone na tysiące, kołki montażowe, wełna wygłuszająca, taśmy wyciszające. Elementy hydrauliczne zostaną zakupione przez p.hydraulika.

Wybrane panele podłogowe do wszystkich pomieszczeń, w sumie ponad 60 m kwadratowych.
Czekają już w koszyku na kliknięcie i zapłatę ;)
Dzięki podpowiedzi Kolegi z Warszawy skorzystamy z promocji i zaoszczędzimy na tyle, że zamiast folii do podłóg pływających kupimy korek. Podobno "lepsiejszy" dla sąsiadów na dole - nie będzie tak słychać tupotu dziecięcych stóp(ek) mniejszych i tych większych.

Wybrana kuchnia.
Czeka na ostateczny dobór elementów i zatwierdzenie. I potem tylko ok.4 tygodnie czekania na dostawę. I tutaj zaskoczenie. Nie,  nie bierzemy kuchni ze sklepu na "I". Dlaczego?
Powodów jest kilka.
Primo - ograniczony budżet. Naprawdę bardzo skromny, jak na opowieści ludzi, którzy wykańczali mieszkania czy domy. I zamierzamy się w nim zmieścić, tworząc funkcjonalne i z klimatem pomieszczenia.
Secundo - w chwili obecnej kierując się doświadczeniem dorastania tych większych Smoków, wiem jaką destrukcję są w stanie dokonać ;) i gdyby kupić kuchnię za kilkanaście tysięcy byłoby żal, och żal! tych wszystkich "ups!", jakie dzieci są w stanie zafundować meblom i podłodze. A malutki Tuptuś Alusia ma te wszystkie "ups!" dopiero przed sobą ;) Te wszystkie wylane soki, rozmazane dżemy, porysowane kredkami fronty, potłuczone tłuczkiem do mięsa blaty ;)
Tertio - możliwość wymiany :) po prostu za kilka lat można zmienić na coś innego, jak się znudzi/zniszczy. Bez tego żalu w sercu, że qrka kosztowało to tyyyyyyleeeee... Jak sobie z Małżem obiecaliśmy, jak Kochane Potwory wyrosną (wszystkie), to sobie zrobimy old-schoolową kuchnię ;)
Quatro - znalazłam wykonawcę, który produkuje meble i ma dobre opinie, znam też użytkowników - więc... o czym tu jeszcze myśleć?

Płytki ceramiczne do łazienek i przedpokoju.
I tutaj utknęłam. Serio. Na amen. Jakaś amba fatima. Nie mam pojęcia! Jaki kolor, jakie kształty. Jest tyle fajnych projektów, że ciężko zdecydować się CO najbardziej się podoba. No, taki stan pt. osiołkowi dwa żłoby dano ;)
Skoro jeszcze trochę czasu jest, to pomyślę. Małż niech myśli :)

Schody.
Ooooo, tutaj to mogę się pochwalić.
Marzyły mi się schody dębowe. Och, bardzo... I dzwoniłam do kilkunastu polecanych stolarzy. Ceny latały od 9 do 27 tys. za 15 stopni schodów. Yyyyy... no dobrze. Popatrzałam na budżet, na kalkulacje, na rozpiskę, kombinowałam jak "kuń pod górkę" i niestety nie udało się dokonać radosnej, twórczej księgowości, więc odłożyłam temat. Małż rzucił hasło "to kładziemy płytki".
No dobra, jak "se ne da, to se ne da".
I przeszukując net trafiłam na składy drzewne. I to było bingo! Mają stopnie i podstopnie dębowe, które docinają do odpowiedniej długości. Konieczna jest wizyta u stolarza, który oszlifuje każdy element, ale to już mniejszy koszt niż to, co śpiewano za całe schody.
Jesteśmy umówieni z miłym Panem, który zerknie na wymierzone przez nas schody i dokładnie policzy ile wyjdą wszystkie elementy z tralkami i poręczą. Drewnianymi.
Jeśli uda mi się zmieścić w budżecie pochwalę się. Na pewno!

Drzwi do pomieszczeń.
Już obejrzane, wstępnie wybrane.

AGD.
Czarna magia :D Wszystko przed nami. Tutaj będzie gorąco! Walka będzie szła o każdą złotówkę, żeby budżet nie pękł, jak bańka mydlana ;) albo nadmuchana żaba ze Shreka.

Sanitariaty, oświetlenie, farby, kolory, dodatki etc...
To wyjdzie w praniu.

Dzieje się!

Hasta la vista

Cisza i spokój. Już po północy.

A ja siedzę i szukam. Przeszukuję net.
W poszukiwaniu paneli, pianek montażowych do schodów, wkrętów metalowych do profili U75, kołków, podkładów do podłóg pływających i innych dziwnych rzeczy, o których do niedawna nie miałam pojęcia.
Żadnego.
Ani zielonego.
Ani bladego.
Ani pomarańczowego.
Ani w kwiatki.
Ani w cętki.
W żadnym kolorze! Ani w żaden deseń!

Przechodzę przyspieszony kurs budowlanki. Szybki kurs remontowo-wykończeniowy.
Dzwonię. Pytam. Robię z siebie blondi.
Cofnij! Nie muszę ROBIĆ. Ja JESTEM blondi. Natural blond!

Do tego intensywny kurs księgowości.
Zarządzania finansami.
Projektowania.
Zarządzania kryzysowego.
Negocjacji handlowych.
Logistyki.
Językoznawstwa (łacina - stopień zaawansowany).

I tak, jak na początku z przerażenia nie mogłam spać po nocach, czekając na moment odbioru kluczy, zastanawiając się - rany! jak my damy radę!??! To teraz jestem w swoim cudownym żywiole. Znów mózgownica karmi się bodźcami, analizuje aż grzeją się styki.
Potem tylko przykładam głowę do poduszki, mówię do Małża "dobranoc" i... nie ma mnie.

Do końca września chcemy zamieszkać w naszym NOWYM DOMU.
I wiem, że będzie ciężko. Już jest.
I wiem, że będzie pięknie...
Bo ...już jest.
I wiem, że w końcu po tylu latach mam dach nad głową.
Skończyła się tułaczka.

Dzięki Bogu!

I dobranoc...

czwartek, 26 lipca 2018

kilka chwil

Krótki wpis na temat kilku chwil. Razem.
Dla siebie. Dla oddechu. Dla nabrania dystansu. Odpoczynku. Resetu mózgu. Spojrzenia sobie w oczy. Żartów. Kilku ciepłych słów. Milczenia we dwoje. Przebaczenia. Sobie. Innym. Ładowania wewnętrznych akumulatorów.

Tak po prostu.
Wieczorny spacer.
Gdy gaśnie dzień.


wtorek, 17 lipca 2018

Historia a raczej her story...

Wróciłam z kina.
Biografia o Whitney Houston ( a raczej, jak mawia mój Małż - nie cierpiący tej artystki - Wetknij Chustkę).
Jak dla mnie wciskająca w fotel historia samotności.
Samotności w tłumie. Fanów. Managerów. Możnych świata mediów, producentów, muzyków, tych wszystkich "ą ę przez bibułkę", na świeczniku władzy.
Opowieść o poszukiwaniu sensu, spełnienia, celu życia.
Żaden dar, talent, nieopisana góra kasy, miliony fanów nie są w stanie zapełnić tej dziury, która tkwi w sercu człowieka.

Tą samotność nosimy w sobie. Niezależnie od statusu, od pozycji, stanu konta, stanu cywilnego, wieku, koloru skóry... W mniejszym lub większym stopniu.
Jedni to ignorują, inni zagłuszają, jeszcze inni zadają pytania "dlaczego? po co to wszystko?"...
Jeszcze inni akceptują, że tak po prostu jest...

Ciekawa dla mnie była reakcja widowni.
Film się kończy. Czarna klatka.
I leci piosenka - największy Jej hit - pojawiają się napisy, nazwiska, jak to na końcu filmu.
Ten standardowy moment, gdy wszyscy wstają, z pustymi pudełkami po popcornie kierując się do wyjścia.

A tu nikt nie wstaje.
Kompletna cisza...
Tylko ta muzyka.

I will always love you...


wtorek, 22 maja 2018

Mglisty horyzont

Urodziłam się nad morzem, tutaj mieszkałam i mieszkam (z małymi epizodami nie-nad-morskimi).
W górach bywałam rzadko.
Pamiętam jedną wyprawę na Trzy Korony, gdy w koszmarnej, deszczowej pogodzie, zimnym wietrze, wdrapywaliśmy się szlakiem, żeby dotrzeć na szczyt i zobaczyć widok po horyzont. Było szaro, deszczowo, ale gospodarze stwierdzili, że można iść i "bydzie widoć".

Samo wdrapywanie się w taką aurę miało swój urok, bo młodość i dobre towarzystwo to przepis na dobrą wyprawę. Żarty, wywrotki w błocie, teksty o kremie do opalania zostawionym w domu etc.

Na szczycie czekała na nas niespodzianka.
Niespodzianka  pt. MGŁA.
Nie było widać nic. Mleko. Po horyzont.
Zdecydowaliśmy zjeść prowiant, napić się gorącej herbaty z termosów i wracać.

Czy było rozczarowanie? Tak.
Czy żałuję wyprawy? Nie.
Słońce wyjrzało, gdy zeszliśmy z góry. I też było pięknie.

Z kolejnym doświadczeniem dopuszczam do siebie myśl, że marzenie może się spełnić na wiele sposobów, niekoniecznie w taki sposób, o jakim JA myślę.
Często lepiej popatrzeć i zatrzymać się, żeby dostrzec te drobiazgi, które można przeoczyć w gderaniu, że mgła zasłania.

Bo czasem warto poczekać, aż ta mgła opadnie.
Albo odnaleźć radość w innych rzeczach.


Dlaczego w pakiecie

Dociera do mnie świadomość, że przez 11 lat szłam samotnie przez życie, brnąc po szyję w kłopotach.
To jak iść zimą przez zwały śniegu ...w szpilkach na bosych stopach.
Yeap! Idiotyczny widok, można sobie coś połamać przy każdym kroku, albo skręcić kark, jak już ten krok będzie zajebiście nieprzemyślany.
Pomijając kwestie wychłodzenia, szczękania zębami i po prostu zwyczajnej walki o przetrwanie.
Przetrwanie - tam nie ma miejsca na cieszenie się życiem. Po prostu. NIE MA. Kropka.

Cwaniacy i mądralińscy twierdzą, że jak "se pościelisz, tak się wyśpisz", że "odpowiadamy za swoje decyzje i niesiemy konsekwencje tych decyzji - to wszystko NASZA WŁASNA WYŁĄCZNIE odpowiedzialność.

Świetnie! Super! Brawo! Mądrości, jak z koziej d...y trąba!
Bo przecież jesteśmy singlami na bezludnej wyspie. Tylko my i nikt więcej nie ma wpływu na nasze życie. W żaden sposób (?).
Bo przecież otaczają nas same kryształowe osobowości, nikt nigdy nikomu nogi nie podstawia, świństw nie robi, wszyscy ludzie nas otaczający są do rany przyłóż, zainteresowani przednie tym, żeby nic złego nam się nie przytrafiło... Nikt nikogo nie oszukuje, nikt nie kradnie, nie rani, nie czerpie korzyści, nie dowala, nie ma psychopatów, idiotów, małostkowych osobników, zazdrośników.
Normalnie cud-miód-malina i orzeszki w karmelu! Raj na ziemi! Dosłownie! Sami święci dookoła. W aureolkach...

Wtedy ciśnie mi się na usta soczyste "japierd...'Ole!"

Życie to opowieść w wielu rozdziałach.
Jedne dopiero się zaczęły, inne się piszą.
Wiele z nich jest już zamkniętych. Bezpowrotnie.
Inne zamykam, zbierając ostatnie wnioski i przemyślenia.
Jeszcze czasem zadaję pytania DLACZEGO, choć już wiem, że zwyczajnie mam za mały rozumek, by pojąć sedno owego "dlaczego". Czasem intuicyjnie, podskórnie czuję,  że lepiej żebym nie znała odpowiedzi.

A do tego mój Małż mi uświadomił, że tak naprawdę, lepiej wcale NIE ZADAWAĆ tego pytania.
Ot tak - po prostu. Człowiek jest spokojniejszy, nie traci czasu, ani emocji na zbędne boksowanie się z samym sobą. Z emocjami, które niczym piranie obgryzą ze spokoju do samej kosteczki, zostawiając kompletnie rozmemłane samopoczucie.

No to pora nauczyć się żyć bez "dlaczego?" w pakiecie.