Wydarzenia życiowe przeplatają się z przygodą związaną z Naszym Miejscem na Ziemi.
Niektórzy (oderwani od średniej przeciętnej) potrafią uraczyć tekstem, że 'czym my się przejmujemy, przecież bierze się firmę/fachowca/wykonawcę i robi siedząc w domu i pijąc kawę'...
To ja może COŚ wyjaśnię.
Tak prosto, łopatologicznie.
My nie "bierzemy firmy/fachowca/wykonawcy", choć pewnie tak byłoby najprościej (nie zawsze), najszybciej (nie zawsze) i najłatwiej. Nie bierzemy, bo po prostu środków finansowych na takie rozwiązania nie mamy.
Robimy SAMI.
Z pomocą Przyjaciół, Znajomych, którzy wpadną popołudniem w tygodniu, albo w sobotę i pomogą nam nosić płytki i inne ustrojstwa do łazienki czy podłóg, przywloką worki z klejem, cementem, pomachają wałkami po ścianach, pomogą przestawić rusztowanie, przytrzymają drabinę, gdy Małż wyczynia akrobacje nie-na-trapezie, próbują wcisnąć akryl na sam szczyt 6 metrowej ściany na klatce schodowej. Pocieszając wszystkich, że przecież jak będzie spadał, to w górę nie poleci ;)
Uczymy się szpachlować, ryć młotem udarowym by wyrównać schody, szlifować gładzie, nakładać gładzie, malować, gruntować, kłaść folię w płynie i mankiety ochronne w łazienkach... Szlifować drewno dębowe, olejować, zakładać kotwy mocujące do balustrad... kłaść płytki, fugi itd..
W przyszłości będziemy stanowić odjazdową ekipę remontowo-budowlaną ;) A kwestie budżetowe/ research rynku pod kątem dostępnych rozwiązań to małym palcu ;)
Żarty żartami.
Czas się kurczy. Trzy tygodnie - odliczanie. A roboty w huk jeszcze przed nami.
W sobotę przewieźliśmy z pomocą Igora i Artura, i Alusi ma się rozumieć kolejne 1,5 tony wyposażenia. 53 paczki płytek ceramicznych, plus zestaw podtynkowy z misą wc, szafki z umywalkami, kompakt wc (sama wniosłam!!!) i mnóstwo drobiazgów.
Jechaliśmy na dwa samochody.
Hmmm, jechaliśmy... Obciążenie obu pojazdów powodowało, że zawieszenie było nisko. Noooo, bardzo nisko. Bardzo bardzo nisko :D
Stoi przy rampie Łosiów Niebieska Strzała
Ciężka ogromna, w ..tył dostała
Paczkami ciężkimi ją obciążyli
dobrze że całości nie włożyli...
Ruszyli powoli ociężale
szurając tyłem lekko ospale
wszelkie koleiny dziury i progi
były jak kłody rzucane pod nogi
(sorry nie rymuje się z kołami ;) )
Jadąc dostojnie pod dom zajech ali
Z jękiem amortyzatory dech złapały
klapy otwarte czas na noszenie
a to już będzie inne poetyckie tworzenie...
No to się nanosiliśmy, do czasu, gdy Alleluja! Artur przywiózł taczkę.
Proste urządzenie na jednym kole napędzane mięśniami.
Rewelacja! Pod wejście do domu i zaoszczędzone 150 m chodzenia w tę i z powrotem.
Przyznaję, że dało w kość. Mężczyźni pogonili mnie od wnoszenia paczek, bo faktycznie podrywanie 35-40 kg to było ciut ciut dużo...
No to jak nie "siłOM mięśni, to siłOM osobistOM" wzięłam się na sposób i nosiłam w częściach :D
A co, trza przydatnym być i basta!
W niedzielę Waldi i Iwonka dołączyli do brygady malarzy. Pokoje dzieci i sypialnia wykończone na tip top :) Alusia też miała swój wkład w malowanie. Musieliśmy pilnować jej, żeby nie pomalowała wszystkich ścian na ten sam kolor ;)
Cały ten dom zaczyna pachnieć i żyć.
Gdy będą gotowe łazienki i kuchnia, przywieziemy nasze rzeczy, dzieciaki zaczną tupać nogami - wtedy będzie to już dom na 1000%.
Jeszcze trochę potu, bąbli i zmęczenia przed nami.
Ale to co przychodzi lekko/łatwo i przyjemnie - tego często się nie docenia.
Więc do pracy, rodacy! ;)
1 komentarz:
Prześlij komentarz