czwartek, 6 września 2018

Blow out the flame...

Słucham płyty Leonarda Cohena. Leci piosenka "Leaving the table"...
I tak strasznie ciśnie w gardle. W sercu kamlot, jakby rzucony z morza... Gnie do ziemi...

Niedawno bawiliśmy się na weselu Młodych...
Pojechali w Inną Podróż. Razem. W wieczność...

I brakuje słów. Brakuje sensu. Brakuje odpowiedzi... Bezsilna pustka, bo nie można pomóc ani Kochanemu Małżowi, który miota się w bólu... Nie ma takich słów, by ukoić ból...
Nie ma słów.
Milczenie. Cisza.
To wszystko, co zostaje...

Wspomnienia, zapachy, dźwięki, gdy zamknie się oczy... Gwar rozmów, śmiechy, muzyka, tańce.
I życie toczy się dalej. Jakby nie zwróciło nawet uwagi, że coś się wydarzyło.
Ludzie wciąż spieszą się, machając pięściami w samochodach, złorzecząc na zmianę świateł, pieszych, co za wolno przechodzą. Kłócą się o miejsce w kolejce w sklepie, przepychając do kasy... Gdzieś rodzice krzyczą na siebie i dzieci na placu zabaw, bo pokłóciły się o łopatkę i miejsce na huśtawce...
Starsza Pani siedząca w promieniach słońca, co powoli chyli się ku wieczorowi...

Życie, jakby przez szybę przeżywane... Zatrzymane na chwilę. Dłuższą.
Takie momenty i wiadomości są, jak kubeł zimnej wody. Jak strzał w "mordę"...

Nie znamy dnia, ni godziny...

Brak komentarzy: