piątek, 18 listopada 2016

Rady na życie

Nie wiem, jak Ty, ale ja miewam swoje ciemne doliny.
Takie, że oko wykol, ni-widu-ni-słychu, ciemność widzę i te sprawy. I nawet kolekcja motywacyjnych tekstów, wersów nie jest w stanie pocieszyć. Alkohol, używki? Kiepska metoda. No chyba, że na jeszcze większego kaca moralnego, albo doła.

Najlepsza jest rozmowa.
Rozmowa z drugim człowiekiem, A nawet monolog. I to nie ja muszę nadawać...
Albo chwila milczenia. Bez "dobrych rad" w stylu wujka Google'a, porównań, żem niewdzięczna i głupia, bo "inni" mają gorzej, Pewnie mają. Ale każdy ma SWÓJ WŁASNY emocjonalny Rów Mariański. Po jednym człowieku dane wydarzenie spłynie, jak po kaczce, innego rozwali na łopatki.
Albo telefon po latach. I po prostu kilka słów bez nadęcia. Że jestem w pamięci.
Albo kilka linijek na messengerze. Od Kobiety, która też przechodzi swoją Dolinę, a mimo to (a może właśnie dlatego!?) znajduje siłę, by stać się pokrzepieniem.
Albo wizyta kuriera, który na widok mojej zapłakanej twarzy, zamiast uśmiechu i żartu, pyta czy wszystko w porządku. I dzwoni do drzwi po chwili drugi raz i przynosi czekoladę. Napoczętą. Ale chciał się podzielić. Bo woli, jak sie uśmiecham i te pierniczki, co dostał w zeszłym roku od nas na święta, to nadal jeden ma...
Albo wiadomość, że kocha sie mimo wszystko. I za nic. Tak po prostu.
Albo sms, że właśnie Przyjaciel zmawia modlitwę w mojej intencji...

Czasem ciśnie mi się na myśl pytanie DLACZEGO to wszystko się zdarza/wydarza?
Ludzie, których fajnie byłoby jednak nie spotkać, słowa, które lepiej byłoby nie usłyszeć... I jeszcze cały worek innych spraw/drobiazgów i upierdliwych szczegółów. Które zalegają niczym kamyczki w bucie, aż trzeba po prostu je wysypać, bo się nie da dalej iść.

I mimo, że w taki dzień, jak ten, życie pokazuje mi, że jest 150 powodów do płaczu, to Los zsyła ten 151, że jednak są powody do śmiechu. Że w tym bezbrzeżnym oceanie ludzi, wśród których żyjemy niczym bezludne wyspy, są tacy, którym chce się do nas przypłynąć. Łódką słów, albo wpław z czekoladą.

I tego Tobie życzę. I sobie,
By być takim wsparciem. Słowem. Obecnością. Przyjaźnią. Pomocą, by podźwignąć. Innych.





wtorek, 1 listopada 2016

1 listopada

Nie wrzucę zdjęć świeczek. Ani zniczy. Ani nadętych memów o pamięci.
Nie pójdę na cmentarz. Nie będę przepychać się przez tłumy zdenerwowanych i wściekłych ludzi.
Nie będę przeciskać się przez kramy z mydłem i powidłem, pachnące smażoną kiełbasą i lejącym się piwem. Nie chcę trafiać na zdesperowane i zmęczone matki pchające wózki z płaczącymi dziećmi. Nie chcę przepraszać, gdy nadepnę na stopę, gdy ktoś przede mną postanowi nagle skręcić w cmentarną uliczkę lub dać dyla między groby...
Nie chcę słuchać kłótni, mamrotania "a ta to była jędza za życia" albo "ten to był dziad wredny". Albo zastanawiać się, czy znicze przetrwają do jutra.

Chcę pamiętać moich Bliskich i Dalekich, którzy odeszli.
I pójść na cmentarz, gdy będzie cicho.
I świat zamilknie na chwilę.
I słońce zaświeci.
Albo niebo zapłacze.

Wspomnienia są ważniejsze niż tradycja.
Pamiętam.


poniedziałek, 24 października 2016

Slow down

Co jest najtrudniejsze dla mnie?
ZWOLNIĆ TEMPO ŻYCIA!

Przystosowałam się przez lata do funkcjonowania na najwyższych obrotach. Ogólnie leniuchowanie kompletnie mnie rozwalało, tzn. nie potrafię lenić się ;) Ciągle mnie nosiło.
Lista "to do" była jak never ending story, pojawiały się nowe punkty, mimo że ubywały te z początku listy. I tak w kółko.

Potrzebne było mi takie tempo.
By nie myśleć, nie przeżuwać emocji, nie analizować, by zająć czymś mózg, by nie wykończył mnie szukaniem odpowiedzi na pytania, na które po prostu odpowiedzi sie nie dostanie.
Nie teraz jeszcze. Albo po prostu nie warto szukać.

Potrzebowałam czasu.
Na zrozumienie, że nie jestem w stanie panować nad wszystkim.
Na zrozumienie, że nie znajdę odpowiedzi.
Na zrozumienie, że przeszłość to czas przeszły. Zamknięty. Dokonany.
Co było, minęło. Nie wróci. Może sie powtórzyć COŚ PODOBNEGO, ale to nie będzie to samo. Bo czas inny, okoliczności inne i ja jestem inna.
Na zrozumienie, że doświadczanie emocji, wydarzeń, kopów w 4 litery, sukcesów, upadków, wyżyn, euforii, upadania jest częścią mojej historii, zmian, życia.
Że każdy spotkany człowiek, ten dobry i zły, był / jest i będzie dla mnie nauką. Czegoś o mnie samej. I o ludziach. O relacjach.
I tylko ode mnie zależy, co z tym zrobię. Jak wykorzystam.
Czy zamknę się w sobie, w przeżywaniu wciąż na nowo tego, co było. w lęku przed tym co będzie, czy po prostu wstanę, otrzepię kolana i po prostu pójdę dalej. W nieznane.
Stanie w miejscu też jest wyborem.
Ale nie dla mnie.
Wykorzystuję mój charakter, wady i zalety, to, co już wiem o sobie, by stawić czoła kolejnym wyzwaniom dnia. Jutra. I kolejnego "jutra"... Niezależnie ile ich będzie.
I chociaż codzienność jest intensywna i pełna zadań, to żyję już wolniej.
Mentalne slow down.

Pozamykane rozdziały. Domykane rozdziały. Zatrzaśnięte rozdziały. Zapomniane rozdziały.
Nowe rozdziały.
Napiszę siebie do końca. MOJEGO końca. Napisanego przeze mnie.
Nie przez innych...

No, to w drogę!


wtorek, 18 października 2016

Gdybym...

...mogła cofnąć czas.

Oooooj, jeszcze jakiś czas temu zaprzątałam sobie takimi wybrykami umysłowymi moje synapsy.
Wychodziły mi bardzo bardzo dziwne "wyniki" tych dywagacji.
Takie tam rachunki prawdopodobieństwa ze zbyt dużą dozą niepewności.

Dzisiaj patrzę na przeszłość jak na opowieść.
Moją opowieść. Może nie każdy dzień jest przerażająco-porażająco pasjonujący, bywa nudny, jak nudna bywa codzienność, ale to moje rozdziały.
Patrzę na dzieci, na ich dorastanie, etapy, rozwój, jak zmieniają się, jak kształtują, jak szukają odpowiedzi na pytania: kim są, jakie są, co jest ich pasją, jakich przyjaciół szukają, jakich bliskich chcą dopuścić do swojego świata. Obserwuję ich porażki, ich sukcesy. Ich bunty. Tupanie nogami, stawianie granic, poznawanie granic... Potrzebę bliskości, miłości, ciepła. Tą delikatność, jaką noszą w sobie.

I wiem, że piszą swoją historię. Jestem częścią tych opowieści. Do czasu. Do pewnego etapu. Potem rozwiną skrzydła i pofruną. I będę im dopingować, obserwować z daleka, lub "większego-bliska", jeśli mi pozwolą. Szanować ich decyzje, choć pewnie nie raz będą zupełnie różnić się od tych, które bym ja podjęła. Tego też się uczę. Ciągle.
I to też jest moja historia.

Splecione nitki. Utkane w węzły, sploty, wzory...
Nasze Rodzinne Historie. I bywa, że pełne emocji histerie ;)

Nie zmieniłabym NIC.
Bo wtedy nie byłoby Smoków. TYCH Smoków. Cudownych, niepowtarzalnych, jedynych w swoim rodzaju Smoków!

I otwieram się na dobre dni, szczęśliwe chwile, nawet jeśli mijają, czy przeplatają się z tymi gorzkimi. I daję czas, by poukładały się kolejne kawałki układanki.
I dobrze mi z tym.
Nie jestem sama.



środa, 12 października 2016

Strach

Mój ty Strachu
przycupnij miękko
na ławce wspomnień
oprzyj głowę
i nie bój się...

Nie jesteś sam

Odetchnij lekko
niczym pocałunek
kilka strun w sercu
drga i pamiętaj
Ty i ja bliźnięta
syjamskie

Los splótł nam
nici-nie-zapomnienia

Nie na złe.
Na dobre!


czwartek, 6 października 2016

Sinusoida

Fluktuacje uczuć i emocji.
Trudno opisać je słowami. Często wymykają się przypadkami z ramek definicji.
Okiełznane, nieogarnięte, euforyczne i zdołowane.
Matematyka ma swój urok w prostocie. Pomaga nazwać to, na co często brakuje słów, bo nawet ich milion nie opisze dokładnie zjawiska.

Jestem jak sinusoida.
Chłonę świat, ludzi, słowa, otaczającą mnie rzeczywistość. Słucham słów, którymi mnie obdarzają ludzie. Dotykam przedmioty. Czuję ciepło, zimno, widzę muzykę w kolorach.
Świat doznań - Matrix świata realnego, tylko na moją wyłączność.

Fale morskie.
Zmienne. Wytrwałe. Piękne i przerażające. Szemrzące i niszczycielskie.
Konia z rzędem temu, kto je ujarzmi.

I mnie też ;)



poniedziałek, 3 października 2016

Wszystko ma swój czas...

Wakacje minęły, śmignęły dniami niczym wiatr wzbudzony przejazdem Pendolino, targający włosy.
Ziuuuuuut!!! Rozmazana plama. Kilkadziesiąt wspomnień, kilkaset zdjęć, kilkanaście ugryzień komarów, które goją się paskudnie. Opalenizna, która blednie w szarości jesiennej szarugi.
Ciepło kaloryferów daje poczucie ciepła, którego tak bardzo brakuje na dworze.
I czasem w sercach.
I spokoju w myślach.

Kiedyś myślałam, że życie to takie dążenie do magicznego punktu X, gdzie nagle zaczyna się spokój, wszystko idzie jak po maśle. Po prostu człowiek sobie zapracował na taki komfort życia, że już nic nie jest w stanie wybić z takiej błogiej ,,,wegetacji.
O święta blondi-naiwności!

Potem był etap szukania winnych. Tropienia przyczyn, DLACZEGO tak a nie inaczej? DLACZEGO ta a nie inna osoba? DLACZEGO I DLACZEGO? Najczęściej bez odpowiedzi. Albo z odpowiedziami, które ni czorta nie chciały pasować... albo po prostu wzbudzały gniew i bunt.
Wypalałam się myśląc o tym, ile to spieprzyłam po drodze... Winna każdego oddechu, który minął.
Smutek na dnie serca zaczynał zapuszczać korzenie.
Ryjąc głębokie blizny wspomnień, które wolałabym odciąć i wymazać.

Jeszcze inny czas przyniósł zagubienie, zawieszenie. Pytania KIM jestem? JAKI jest sens mojego życia? PO CO żyję, działam, walczę. GDZIE jest moja granica bycia sobą? Co znaczy być sobą?
Czy mam po prostu płynąć z nurtem ogółu? Czy nadal pozostać mną? Z moimi myślami, spojrzeniem na świat, ludzi... To co mnie otacza, to jak odbieram życie. Z moimi doświadczeniami.
Czy raczej próbować w nieskończoność dopasowywać się do jakichś enigmatycznych wzorców. Ramek. Foremek. Dawać się urabiać niczym glina w rękach niezdecydowanego garncarza...

Postanowiłam wziąć życie po swojemu. Ze wszystkimi konsekwencjami. Z przeszłością, która skopała mi nieraz tyłek. I zostawić to za mną.
Bo wszystko ma swój czas.
Jest czas rodzenia i umierania. Pokoju i wojny. Nienawiści i miłości...
Po prostu.

Puszczam nitki wspomnień złych, niech ulecą.
Puszczam nitki marzeń, niech się spełnią.
Puszczam nitki strachu, niech pajęczyna strachu po prostu się rozleci.

Kiedyś i dla mnie przyjdzie dobry czas. Dobre dni.
Bo WSZYSTKO ma swój czas...


wtorek, 30 sierpnia 2016

Powroty

Powroty są zawsze trudne. Szczególnie te z raju. Z miejsc, gdzie zostawia się kawałek serca. Ludzi. Wspomnienia.
Wróciłam. Z krainy, co prawda nie mlekiem i miodem płynącej, ale takiej, w której zakochałam się 15 lat temu.
I chociaż urodziłam się tutaj w Polsce, to jednak najlepiej czuję się TAM. I tęsknię. Choć lata płyną, Przyjaciele wyglądają ciut poważniej, to jednak każde spotkanie jest świętem, powrotem do domu.

Trudno mi jeszcze o tym pisać. Emocje, Jetlag. Zwariowany okres pourlopowy, gdzie skrzynka mailowa pęka w szwach, ludzie chcą teraz-już-natychmiast-zaraz odpowiedzi na arcy-ważne pytania, gdzie gaszenie pożarów trwa nieprzerwanie od rana do wieczora, i wciąż widać pożogę czerwonych flag na liście wiadomości. Na skrzynce głosowej już zabrakło miejsca. Nie kasuję wiadomości, bo wiem, że zaraz zablokują ją nowe. PO KOLEI.

Trudno mi pisać, bo przeżywam ostatnie tygodnie. Wciąż mając przed oczami migawki, przebłyski obrazów. Słowa, zdania, śmiech... I to ciepło, którego tutaj brak, gdy wieczory i poranki coraz chłodniejsze. I chmury przepędzane wiatrami po niebie, niosące deszcze, jesień.
Ten zapach ziemi, wiatru, roślinności kipiącej, przelewającej się w swej zielonej żywotności.

Od 15 lat mam marzenie. Niezmienne.
Oczekiwanie na spełnienie marzenia czasem aż boli serce.
Ale spełnienie marzenia jest drzewem życia. I wciąż wołam, dążę, proszę, myślę, marzę, działam. Poddać się? Nie ma mowy!

Chaotyczne trochę moje myśli dzisiaj.
Pójdę spać. I pomyślę o tym jutro.


niedziela, 7 sierpnia 2016

Po kolei

Niedawno umieściłam na jednym z portali społecznościowych wpis, że szukam mojego talentu.
Zastanawiam się głęboko nad sensem mojej egzystencji, opartej nie tylko na tym, ilu mam znajomych (bliższych i dalszych), Przyjaciół, doświadczeń pozytywnych i negatywnych, (nie)udanych związków, dzieci, problemów, sukcesów i porażek zawodowych, jaki jest mój status finansowy/materialny...

Pytanie KIM JESTEM tłucze mi się po głowie dość uparcie odkąd pojawiła się 4 przed liczbą jedności określającą mój wiek. Podobno to symptomatyczne, Ot, taki standardowy efekt pakietu zwanego 40+. Być może. Niemniej chciałabym poznać odpowiedź na to pytanie... zdecydowanie z kategorii trudniejszych w moim mniemaniu.

Pojawiło się kilka odpowiedzi-podpowiedzi. Ciekawych tropów.
I niczym detektyw dalej drążę temat.

I dzisiaj w nocy/nad ranem mojego lokalnego czasu, czuwając nad rozgorączkowanym Najmłodszym Dziecięciem, dostałam wiadomość. Od Kobiety. Znamy się niedługo. Niedużo.
A jednak TA wiadomość była dla mnie jak EUREKA!

Zacytuję fragmenty:
"(..) No a drugi (talent) to na pewno pisanie! Mogłabym policzyć na palcach jednej ręki osoby, których teksty dłuższe niż jedna linia, czytam do końca. I Ty jesteś na pierwszym miejscu! A przecież nie znałyśmy się jakoś super dobrze :)"
"(...) odkryć swój talent i PIELĘGNOWAĆ - myślę, że to drugie jest nawet trudniejsze. Bo zaraz pojawiają się wątpliwości i brak czasu albo zmęczenie :( Ja mówię tu też o sobie. Po Twoim wpisie w środku nocy zapytała się męża, jaki ja mam talent. Powiedział, że jestem artystka. Ale co to oznacza.Że potrafię stworzyć COŚ Z NICZEGO."

I teraz najważniejszy fragment wiadomości:
"W sumie Bóg też stworzył WSZYSTKO z NICZEGO, to może jestem we właściwym miejscu :)"

TAK! Obie jesteśmy we właściwym miejscu. Niezależnie czy talentem jest gotowanie, szydełkowanie, skoki spadochronowe, składanie modeli czołgów, hodowanie diabła tasmańskiego czy bycie artystką, pisanie, śpiewanie, nauczanie etc etc. wszystko zaczyna się od pierwszego kroku.
Idzie po kolei. Od początku. Wyrasta, jak drzewo z malutkiego i niepozornego nasiona. Ot, takie małe NIC,,,

Bóg TWORZYŁ coś z niczego powoli, systematycznie i PO KOLEI. Zaczynając od "podstaw" jak światłość i ciemność, po ziemię i to co, ją wypełnia, aż po ukoronowanie swego dzieła - czyli Człowieka.
Nie zrobił czary-mary-hokus-pokus i nie stworzył gotowca/wszystkiego od razu i na raz! A przecież mógł - jest Wszechmogący. To dla Niego żaden problem!
A jednak - On rozwijał swoje dzieło.
Do tej pory czytałam historię stworzenia świata, człowieka i umykał mi ten fakt.
PO KOLEI. Coraz bardziej złożone etapy... Coraz doskonalsze dzieło...

I abstrahując od tego, czy ktoś wierzy, czy nie w tą historię biblijną, to uważam, że każdy człowiek może z niej się uczyć.
Bo On pokazał JAK rozwijać się, tworzyć, być zdeterminowanym, systematycznym w realizacji planów, talentów. Talentu tworzenia Bogu odmówić nie można.

Rodzimy się z pewnymi predyspozycjami. Ale bez rozwoju będą po prostu bezużyteczne. Nie wykiełkują, nie wyrosną, nie staną się sztuką, dziełem, powołaniem.

Dziękując za podpowiedzi, co jest moim talentem, idę dalej - by rosnąć i rozwijać się :)
Czego i Wam z całego serca życzę!


poniedziałek, 18 lipca 2016

wczoraj dzisiaj jutro

Traktuję mojego bloga, jak pamiętnik.
Wpisuję ważne dla mnie sprawy, zagadnienia, przemyślenia.
Sporo wpisów nadal siedzi w folderze roboczym.
Siedzą i dojrzewają. Niektóre z nich nabrzmiewają, niczym wrzód na tylnej części ciała. Aż do pęknięcia. Zanim pękną - w mojej głowie kotłują się myśli pt. czy mogę napisać NAPRAWDĘ to, co czuję? Co rozrywa mi wnętrzności, skręca z poczucia bezsilności? I niesprawiedliwości?

Pamiętacie wpis "Szukam Babci". Dłuuuuugo go trzymałam w "dojrzewalni postów". Gdy wrzuciłam w końcu na bloga, oj dostało mi się! Nieważne. Post nadal aktualny i tyle w temacie.

Tym razem dojrzała we mnie bezsilność.
Ugh! jak ja nienawidzę, nie cierpię tego uczucia. Wzbudza we mnie chęć dorwania zębami i rozszarpania w drobne strzępy. Taaak! wieeeem! Homo sapiens. Dorosłość. Panowanie nad emocjami. Wszystko się zgadza. Jest tylko kilka "ale-wyjątków".

Jak wytłumaczyć sobie logicznie i dojrzale fakt, że jestem pionkiem w grze pt. podokuczam-ci-bo-lubię? Przykład? Ależ proszę bardzo! Najmłodsze dziecię nie poszło w lipcu do przedszkola, bo och! ach! tatuś ma urlop. I deklaracja spędzenia z dzieckiem czasu padła, a jakże, bo przecież trzeba, bo w ciągu roku, no nie ma czasu, no "wicie-rozumicie" milion spraw ważnych i ważniejszych od dziecka!
No dobrze, skretyniała naiwnością nie posłałam dziecięcia do przedszkola dyżurnego, bo przecież RODZICIELSKA DEKLARACJA to rzecz poważna, no nie? Złożona przez dorosłego człeka, a nie jakieś dziecko. No to mam obecnie potwierdzenie ważności owej deklaracji. Dziecię siedzi w domu, pytając się systematycznie, co dwie trzy minuty, czy mama już skończyła "placować".

Jak funkcjonować w układzie, gdy jedna strona (ja) jest zobligowana do dotrzymywania terminów, ustaleń, a druga ma to "w pompie", jasno deklarując, że nie ma żadnych obowiązków. BO NIE. Fakt bycia ojcem też nie zmienia tego poglądu. Bo kto zmusi???
Yyyyyy no fakt. Ja zmuszać nie będę. To jak karmienie trolla. Im bardziej pokażesz, że ciebie rusza, tym więcej troll nawrzuca do pieca złośliwości, urośnie, karmiąc się emocjami.

Jak zaakceptować (o ile można?!) faworyzowanie jednego dziecka względem drugiego? Nooo tego nie ogarniam do sześcianu!!! Co jedno lepiej się prezentuje? A drugie za niskie? Za chude? Czy może poziom inteligencji nieodpowiedni? No za chińskiego boga nie kumam! I tak, mam o to "wkur...a" i przepraszać nie zamierzam.

Jak podejść do faktu, że każda moja prośba o pomoc przy opiece/spędzeniu czasu z Najmłodszym Smokiem jest perfidną grą w(Y)stępną. "Ależ oczywiście! Rozumiem to jak najbardziej, to wezmę ją ...*tu następuje dokładne określenie czasu, czyli dzień , zakres godzinowy". I w owym czasie znika, jak kamfora. Zero kontaktu. Ani sms, Ani telefon. Ani widu. Ani słychu. Po kilku dniach pojawia się jak cud reinkarnacji, ze śpiewem na ustach - "przecież NIC SIĘ NIE STAAAAŁOOOOO".

Jak pogodzić się z tym, że jestem już po prostu zmęczona. Jestem Człowiekiem, który też MUSI mieć czas dla siebie, by nabrać dystansu. Nabrać oddechu...

Wczoraj trzymałam język za zębami. Milcząc i próbując zrozumieć.
Bo może moje słowa zabrzmią, jak "skarżenie się"... Albo usłyszę, że "sama jestem sobie winna" etc.

Dzisiaj piszę, co czuję.
A jutro zacznę na nowo. Przede wszystkim porządek.
Odcinając toksyczne korzenie.






czwartek, 14 lipca 2016

omatulojakmisieniechce

Od kilku tygodni odczuwam stan wzmożonego oczekiwania na wakacje. I urlop.
I chociaż mam świadomość, że w moim przypadku urlop i wakacje to inna etykietka życia codziennego, to jednak czekam :) Z utęsknieniem niemalże.

Zdrowy człek na umyśle, a co za tym idzie na ciele również, potrzebuje złapać oddech od pracy.
Odciąć od komputera, maili i telefonów służbowych, pierdyliona spraw zawodowych, które jak-zawsze-oczywiście-są-nie-cierpiące-zwłoki.
A na urlopie będą musiały ową zwłokę przecierpieć :)

Opanowała mnie zaraza z medycznego punktu widzenia nieznana, chociaż tęgie umysły świata medycznego powinny się nią NIEZWŁOCZNIE zająć - to omatulojakmisieniechce.

Objawy owej zarazy??? Ależ proszę, lista jest długa i zapewne oprócz objawów standardowych znajdą się też objawy osobnicze.
Należą do nich:
- bezmyślne patrzenie się w ekran monitora, tudzież komórki ze wzrokiem błądzącym za rozumem
- objaw uporczywej potrzeby powtarzania - tzn. jak ktoś coś mówi do mnie, proszę uporczywie o powtórzenie, bo mi system się zawiesił
- jaka piękna pogoda za oknem...
- dobra, to zrobię kawę, tak wiem, już piłam *tu wstaw dowolną liczbę - ale kolejna MOŻE mnie obudzi
- kurcze, ta tabelka ma za wąską kolumnę, a tu literki poprzestawiane - czyli objaw pedanterizmus szczególus - wszystko tylko nie sedno sprawy
- odliczanie niczym zegar kwantowy do godziny zero, czyli 16tej
- przyciąganie ku kuchni/toalecie/innemu pomieszczeniu - taka bardzo wzmożona dbałość o wędrowanie piesze - warto założyć endomondo
- spojrzenie kamienna-twarz-czego-ty-ode-mnie-chcesz?
- napady senności wywołane zaledwie spojrzeniem na piętrzące się dokumenty
- praca nad selekcją spraw na liście "to-do" polegająca na intensywnym korzystaniu z przycisku "delete"
- co tam ciekawego słychać na świecie? czyli intensywne przeszukiwanie internetu
- zakreślanie kolejnych dni w kalendarzu do daty urlopu.
Itd.

Cóż, wybaczcie idę zrobić kawę!
:P


poniedziałek, 27 czerwca 2016

Nie mam

Nie mam żalu o to, że samotnie jadę na plażę z dziećmi. Na wakacje. W odwiedziny.

Nie mam żalu, że w czasie choroby dziecka/dzieci, czuwam samotnie, zasypiając niejednokrotnie nad ranem. Ze zmęczenia. Z przemęczenia... Nękana stresem i po prostu smutkiem, gdy patrzy się na chore dziecię.

Nie mam żalu, że pracuję na dwa etaty, plus dom, gotowanie, zakupy, sprzątanie, załatwianie spraw urzędowych, bieganie po lekarzach. Wszystko w biegu, z "wywieszonym ozorem", obijana w autobusach, z morderczym wzrokiem "moherów", że nie ustąpię miejsca, bo siedzę z dzieckiem na kolanach.

Nie mam żalu, że niektórzy "znajomi" opowiadają o mnie brednie, że "trzeba było nieść cierpliwie krzyż" i "dzieciaki mogły mieć jednego ojca". Doprawdy życie byłoby zajebiście proste, gdyby WSZYSTKIE decyzje zależały tylko od nas, i NIKT nie miał wpływu na nasze życie. Ani rodzice, ani partner, ani dalsza rodzina, ani "przyjaciele" itd itd...

Nie mam żalu, że brakuje mi czasu DLA SIEBIE. Że brakuje mi finansów na moje marzenia, czy "fanaberie" - nawet tak banalne, jak przysłowiowa torebka, czy "któraś tam para butów" (choć akurat wolę książki). Większą frajdę sprawia mi roześmiana buzia dziecka na widok książki, o której marzył/a, czy kasy sklepowej z akcesoriami do kupowania.

Nie mam żalu, gdy na mnie skupiają się emocje. Gdy muszę wyznaczać i trzymać się zasad, które wyznaczyłam. Mimo, że czasem korci dla świętego spokoju odpuścić. A jednak nie odpuszczam. Bo wiem, że to ważne. Dla dzieci. I dla mnie. Choć gorzkie słowa rzucane w eter bolą.

Nie mam żalu, że po rozwodzie mam mniejsze szanse na ułożenie sobie życia. Bo tak po prostu jest. No pardon, ale przegrywam w rankingu z samotną kobietą. Nawet (a może zwłaszcza) po czterdziestce ;) Bo cóż, ja to JA plus dobrodziejstwo "inwentarza". Smoków sztuk trzy.

Nie mam żalu, że czasem ogarnia mnie frustracja, bo już po prostu mam dość, nie mogę, nie zdzierżę dłużej jęczenia, jołczenia, kłótni o klocka, fochów, pretensji o wszystko i nic, emocji dorastania, buntów, nieposłuszeństwa...

Nie mam żalu o to, że po prostu jest TRUDNO. Że nie mam pomocy. Rodziny brak.

MAM ŻAL, gdy człowiek, który jest powinien być ojcem, dokłada jeszcze przykrości.
Złośliwie, małostkowo, jakby to mnie chciał "ukarać".
A tak naprawdę robi krzywdę TYLKO dziecku.

I ciężko mi z tym na sercu, bo jestem BEZSILNA.
Zostają mi tylko słowa.


niedziela, 26 czerwca 2016

MamoMamoMamo

Mamo, obudziłaś się?
Mamo, śpiiiisz?
Mamo, gdzie jest  mleko/płatki/ręcznik/misiak/buty/spodnie...(wpisz dowolny przedmiot)?
Mamo, muszę?
Mamoooooooooooo! A już nic! Znalazłam/em.
Mamo!!! A ona/on (coś tam zrobił/a).
Mamo, kiedy/co na obiad?
Mamooooo, wyprałaś moje rzeczy? (? kurs obsługi pralki przeprowadzony, więc w czym problem?)
Mamo, ja nie chcie tego jeść!
Mamo, a ciemuuuu?
Mamooooo, chodź tutaj! Jakiś robal na balkonie!
Mamoooooooooooooooo... nie mogę zasnąć.
Mamo, ale jesteś wredna!
Aaaaleee maaaaamooooo!!!!
Na serio, Mamo?!?!
Proszę, Mamo.
Przepraszam, Mamo...
Dziękuję Mamo!
Zrobić Ci tosta, Mamo?
Gdzie jesteś Mamo?
Długo jeszcze będziesz pracować, Mamo?
Dlaczego, Mamo?
Chodź już, Mamo?
Znowu gadasz przez ten telefon, Mamo?
Znów płaczesz, Mamo?
Uśmiechnij się, Mamo! :)

Mamo, kocham Cię!


wtorek, 3 maja 2016

Łyżka dziegciu

Pisałam i piszę o rodzicielstwie. O byciu mamą. Samodzielną.
W sumie - Mamy w związkach też muszą być samodzielne. Nie ma złotej zasady.
W całej beczce miodu, są i łyżki dziegciu.
Tak jest. Po prostu. Taki lajf. Taki mamy klimat. Etc. Etc (wpisać dowolne powiedzonko, ulubione, zasłyszane, teściowej, teścia, ciotki w Wąchocka).

Dzieci.
Najpierw malutkie, zdane na naszą opiekę w 100%. Potem nabierające wprawy w życiu rodzinnym i nie tylko. Zawsze zaskakuje mnie z jaką łatwością wchodzą w tryb - żeby było wygodniej ;)
Nie, to nie jest złe! Każdy człowiek lubi jak jest wygodnie, miło, ciepło, serdecznie, sympatycznie, ciu-ciu i cud-miód-orzeszki.
Każdy rozsądny i odpowiedzialny człowiek, zdaje sobie jednocześnie sprawę z tego, że to żadna łatwizna, jeśli bierze się pod uwagę samopoczucie i relacje drugiego człowieka.
To, by to "wygodniej" nie odbywało się kosztem kogoś drugiego...
Albo (CO GORSZE) kogoś raniło.

Z dziećmi niestety tak jest, że ich świadomość zależności/relacji vide potrzeba owego "wygodniej, milej, cud-miód-orzeszki" jest wprost NIEproporcjonalna.
"Myślą", że będzie lepiej, gdy podejmą działania, a wychodzi, jak zwykle...

Przechodzę ten etap.
Mleko się rozlało. Dziecko chciało dobrze. Wyszło mniej dobrze.

A stres to pikuś przy emocjach innego kalibru.
Trzymajcie proszę kciuki za moją Rodzinkę.
I kto wierzy - niech nas powierzy opiece Boskiej.
A kto nie wierzy - proszę o kilka dobrych słów.

Słoneczności Wam życzę!



wtorek, 15 marca 2016

Marcowy poranek

6:15 rano. Za oknem - noooo... szarość ogólnie.
Smoczątko wtula się we mnie:
- Mamusiu, ja dzisiaj nie ide do kola. Jeśtem chola.
- A na co jesteś chora Malwinko?
- Nie wiem. Musie sprawdzić. - próbuje kaszleć - Nieee, kasielek nie ma. Galdlo też nie ciuje, nie boli. - podnosi rękę - Lęka lewa nie boli. Plawa też nie. - patrzy na swoje nóżki - Nogi? Nie, nie bolą. Ojej... Nie jeśtem chola?
- Z tego wynika, że chyba nie. Ja jestem szczęśliwa, gdy jesteś zdrowa.
- Noooo dooooblaaaa! To juś nie śpij! Bo bus ucieknie! Juś! juś! sibko! sibko!

Każdego ranka Smoki zaskakują mnie. To są takie chwile, słówka, zdania, które w codziennym biegu uciekają. Umykają spłoszone przez "obowiązki i inne ważne sprawy". A w sumie nie ma żadnych ważniejszych spraw niż właśnie takie momenty. Te drobne iskierki w teraźniejszości, które są nam dane, by je dostrzec, zachować, pamiętać.
Kiedyś myślałam, że szczęście to strasznie spektakularne wydarzenia, jakieś przełomowe, takie z gatunku "WOW!!!". A teraz? Teraz patrzę na te drobiazgi. Bo one powodują, że na mojej twarzy pojawia się uśmiech i chowam do szufladki kolejny koralik wspomnień.

Moja Najstarsza Latorośl już niedługo wkroczy w wiek dorosłości. Kiedy to minęło???!!! Nie wiem. Ten czas niby taki długi, a jednak tak krótki. Prezent. Piękny i mądry prezent. Moim marzeniem było i jest go nie schrzanić ;) Mam nadzieję, taką cichutką, że się udało.

Syn rośnie i widzę, jak powoli staje się nastolatkiem. I znów pytam - KIEDY???
Brakuje mi czasem Mężczyzny, właśnie ze względu na Syna. Żeby miał z kogo czerpać wzór, jak stawać się Mężczyzną. Cieszę się, gdy Znajomi, Przyjaciele płci męskiej odwiedzają nas, zabiorą Syna na wspólną wyprawę. Bo dawać mu wzorca "męskiej bylejakości" nie chcę. Szkoda chłopaka, by zasilił sporą już rzeszę "nieodpowiedzialnych piotrusiów panów".

Najmłodsze Smoczę, gdy się pojawiło... Nie powiem, nie było lekko. Byłam przerażona. Samotna mama, bez rodziny, z dwójką dzieci. I tu jeszcze TAKA niespodzianka! Rozumiem już dlaczego moja Babcia i Dziadek, (a i Biblia też), mówili że WSZYSTKO ma swój czas. Z perspektywy czasu wiem, że to kolejny NAJLEPSZY I TRAFIONY prezent od Boga :)

Na ten trudny czas w moim życiu.
Koraliki wspomnień i uśmiechu.


wtorek, 8 marca 2016

Bo kocham...

Dzisiaj zaprowadziłam Malwę do przedszkola, przyniosłyśmy też słodkie galaretki, bo przecież dzień kobiet i DZIEWCZYNEK, jak dodała Malwa.

Wracając mijałam chłopaków, mężczyzn, starszych panów z tulipankiem, bukiecikiem małych różyczek, żonkili, czekoladkami etc.

Ale Jeden sprawił, że przystanęłam.
Niósł olbrzymi (!!!) bukiet długich, czerwonych róż. Chyba z 40-50.
Widząc moją minę się uśmiechnął, ja też.
- Kobieta, której Pan niesie te kwiaty, to prawdziwa szczęściara...
- Bo ja Ją kocham.

Proste.

Pięknego Dnia Kobiet.
I miłości. Tak prostej w swojej głębi.