czwartek, 5 grudnia 2013

Serce w prezencie na Mikołajki

Dobra, żarty żartami mocium Pani i Panie (chyba mogę tak rzec?).

Mikołajki to specjalny dzień w roku, na który z utęsknieniem czekają dzieci. Ja też :) Trochę dziecka w każdym z nas jest, można zaprzeczać ile wlezie, ale przyznajcie się, ile razy coś szalonego strzela Wam na synapsach i znajomi/Rodzina patrzą na Was, jak na nie-spełna rozumu??? ;)

Spokojnie, to bardzo zdrowy objaw. Moja Babcia mawiała: Dziecko, jeśli przestaniesz czasem zachowywać się jak dziecko, to znaczy, że już pora na Ciebie. Na tamten świat.

I miała, ma i będzie miała rację.
Każdy lubi dostawać prezenty. Hmmmm, zaryzykuję stwierdzenie, że i każdy lubi DAWAĆ prezenty.
Drobiazg, gest, spotkanie, telefon, uśmiech...
POMOC.

Na Mikołajki postanowiłam zrobić sobie prezent - podarować Kilku Wielkim Wojownikom o Życie - SERCE.

O to samo, proszę i Ciebie - zaglądaczu-czytaczu moich Nici-nie-zapomnienia.

Podaruj Gabrysi, Julci, Oliwce, drugiej Oliwce, Olkowi, Filipkowi lub/oraz innemu dziecku/potrzebującemu pomocy - serce.
I życie. W prezencie.

Bankructwo nie grozi ;) Jedynie świadomość, że jest się ... świętym Mikołajem.

Ho! Ho! Ho!

10.12.2013 - RADOSNY EDIT!
Gabrysia jedzie na operację!!! :) Udało się zebrać całą kwotę :)
H U R A A A A!!!!!

Czaso-chodzik

Mamy czasowniki. I ich odmianę ma się rozumieć.
Czasoumilacze też się znajdą. Dla każdego coś miłego. Oczywiście wedle gustu.

Od piątku 29 listopada 2013 mam w domu również czasochodzik.
Czasochodzik to obiekt napędzany energią stopową, mierzony w metrach kwadratowych przechodzonej powierzchni w jednostce czasu.
Och, ta jednostka czasu jest zmienna, z biegiem czasu ulega, rzec mogę - wydłużeniu.
Czasochodzik ma dwie kończyny dolne zwane stopami, które w zadziwiający sposób szybko nabierają wprawy w stawianiu kroków na powierzchni płaskiej. Na tej mniej płaskiej (np. zawinięty dywan) tracą przyczepność i stają się (4 litery)chodzikiem* ;)

A najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że niektórzy lekarze twierdzili, że moje Maleństwo czasochodzikiem się nie stanie.
Ano, pomyłka! Szlachetna, wybaczalna, cudowna pomyłka!

p.s. skutkiem ubocznym posiadania czasochodzika w domu jest zwiększanie prędkości z jaką na KAŻDEJ powierzchni zaczyna rządzić CHAOS :)
Trudny do opanowania chaos.
Kreatywność dziecka jest jak Wszechświat. Nie do ogarnięcia.

_________________
* dla tych, co mają standardowe skojarzenia wyjaśniam, że 4 litery to PUPA ;)

środa, 20 listopada 2013

Serducha do naprawy

Odkąd pojawiły się na świecie moje Smoki (po kolei, nie wszystkie naraz na szczęście - bo bym zwariowała z nadmiaru ICH pomysłów na życie ;) ) - nie potrafię ot, tak obojętnie przejść obok cierpienia/choroby dzieci.

I nie piszę tu TYLKO o moich dzieciach, choć bywało różnie...

Piszę o Maleństwach, które są całym światem dla Rodziców. Wyczekane, wymodlone, wyproszone, czasem niespodziankowe ;) I okazuje się, że mają PÓŁ serduszka i ich życie zależy od tego, czy Rodzice są majętni. Bo jak nie są, to... zostaje poszukać miejsca na cmentarzu, cieszyć się kilkoma dniami/miesiącami życia Dziecka i w sumie... czekać na Jego śmierć.

Pominę milczeniem moje dyskusje i kłótnie z Panem Bogiem, bo za Chiny Ludowe pojąć nie potrafię, dlaczego cierpienie takiego kalibru dotyka takie Maleńkie Dzieci, milczeć za to nie będę w kwestiach bardzo ważnych - czyli naszej ludzkiej empatii i chęci pomocy.

Otwartości i wrażliwości naszych dorosłych serc.

Tym dzieciom można pomóc. I wcale nie trzeba być mega kasiastym człowiekiem.
Zrobiłam sobie taką solenną obietnicę, że każdego dnia wrzucę do specjalnej skarbonki/kubeczka drobniaki jakie mi zostają danego dnia z zakupów... Czasem jest to 5 zł, czasem 50 groszy. Czasem jakieś miedziaki. (Żałuję, że urodziłam się piękna, a nie bogata ;) ). Pod koniec miesiąca okazuje się, że z tych drobiazgów uzbiera się zawsze całkiem znośna kwota.

A Ty ile groszy masz w kieszeni? Na komodzie? Na półeczce? W schowku w samochodzie? W torebce? W szufladzie?
I Ty? I Ty też???
Jak wszyscy dołożymy te nasze brzęczące grosiki, to okaże się, że możemy wspólnie poreperować kilka Małych Serduszek.

Poniżej kilkoro dzieci, które walczą z czasem być przeżyć...
http://www.siepomaga.pl/f/corinfantis/c/1053
http://www.siepomaga.pl/f/corinfantis/c/1069
http://www.siepomaga.pl/f/sercedziecka/c/1022
A jest ich o wiele więcej...

Nie wiem, czy się uda, bo zdarzało się, że nie zdążyliśmy uzbierać, albo udało się zebrać pieniądze, ale serduszka dzieci przestawały bić, zmęczone... i odchodziły cicho w ramionach Rodziców...

Ale powalczyć warto!
ZAWSZE.

I być człowiekiem z sercem.

środa, 6 listopada 2013

List o opadzie

Może być opad szczęki zwany również opadem szczeny, z wrażenia, nad ludzką głupotą, ze zdziwienia, niedowierzania i zaskoczenia.

Może być opad powiek - ze zmęczenia, rzadziej z rozkoszy... Chociaż nie jest tak źle, szczególnie jak kostka bardzo gorzkiej czekolady rozpływa się na języku ... mmmm.

Może być opad deszczu, co budzi skrajne emocje od radości - gdy dzieci skaczą po kałużach, po agresję - gdy jest się zmokniętym, przechodząc przez etap obojętności - gdy patrzy się na siąpiący deszcz przez okno, z gorącym kubkiem w dłoni.

Może być opad rąk, gdy zbyt wiele emocji siądzie człowiekowi na grzbiecie i w sumie... to już nie wiadomo, co robić.

Może być opad "cycek do kolan", gdy kolejny raz dziecię wpadnie na "genialny" pomysł. Albo ktoś coś obieca, a potem jest jak zawsze.

Może być opad morfologiczny (OB), co wskazuje, że coś tam w organizmie też opada, często z wiekiem, albo jak mikroby robią imprrrrrrezzzzkę ;)

Może być opad liści z drzew, taki standardowy listopadowy, wspomagany wiatrem znad morza, tudzież huraganem znad Anglii  - ot taka polska wersja angielskiej pogody.

Może być opad promieniotwórczy - jak kiedyś, gdy w Czarnobylu się reaktor popsuł. A taka była piękna wtedy pogoda...

Może być opad lampy, też się zdarza, gdy nagle klosz plafonu postanawia sobie opadnąć na podłogę bez ostrzeżenia.

Może być opad mgły, co potem narodowe tragedie wywołuje i dzięki temu komisja Macierewicza może bawić i dzielić społeczeństwo. Plus jest taki, że przynajmniej większość czuje się bardziej normalnie ;) taki punkt odniesienia.

Może być opad konwekcyjny, gdy ciepłe powietrze ziuuuuut w górę leci, tworząc cumulonimbusy, potem się skrapla albo zamarza i potem spada na ziemię (cyt. za mądrą stroną o meteorologii).

Może być i opad humoru, weny tfórczej, czyli stan nie-kcem-mi-siem.
Uprasza się o włączenie ogrzewania na dworze i montaż słońca na stałe ;)

środa, 9 października 2013

Reklamowy matrix

Poranek, 6:45.
Smoki idą do szkoły - w domu bieganina zaspanych dzieciaków, Maleństwo dzielnie blokuje dostęp do lodówki, stojąc i bawiąc sie magnesami przyczepionymi do drzwi tejże.

Co chwilę wpada tornado do kuchni "mamo, widziałaś moją koszulkę?", "mamo, chcę 3 kanapki do szkoły", "mamo, nie mam zeszytu do angielskiego", "mamo, co z tym mundurkiem się stało!?", "mamo, będę dzisiaj później", "mamo, nie chce mi się..."  :)

Tylko anielska cierpliwość może mnie uratować, zatem liczę do 100, czasem i więcej. Smarując pajdy chleba masłem wsłuchuję się w audycję, co tam słychać w wielkim świecie.
Och, przyszedł czas na reklamy!

Przelatują słowa, zatroskany mężczyzna opowiada, że pewien specyfik zna potrzeby seksualne mężczyzn i są one ważne (a jakże!), bo latem częściej, a zimą to rzadziej. A powinno być po równo (chyba).
Po chwili rozśpiewana pani (zapewne w toalecie) rozpływa sie nad kolejnym cudem korpo-farmy, bo "dziewczyny on dba o drogi moczowe", wystarczy jedna kapsułka i siusianie, jak ta lala ;)

Między jedną kanapką, a drugą, nagle dwie rozświergotane panie - przyjaciółeczki na spotkaniu. Jedna się dziwi drugiej, co ona taka radosna, bo przecież taki "ciężki" problem ma. Och! ach! ależ co tam, lekko wali tekstem, że ona taka radosna, bo jej zaparcia czują się suuuuper.
A po chwili seksowny męski głos zapewnia, że tylko TA marka samochodów została zaprojektowana dla bogatego życia. Hmmmm, wewnętrznego zapewne.

I tym sposobem od samego rana wiem, że żyję ;)
I że życie proste jest - sialalala!
Wystarczy kilka kapsułek.

wtorek, 8 października 2013

Jestem inna

Uwielbiam zbierać kubki - to taka mania, nieszkodliwa do momentu, gdy zastanawiam się, czy nie powiesić kolejnej szafki w kuchni na te moje zbiory ;)
Mój ulubiony kubek jest prosty. Zwykły biały kubek, ani najlepszy, ani największy, ani najmniejszy.
Ot, kubek.

A mimo to, lubię go najbardziej. Stadko śmiesznych kaczuszek patrzy na mnie podejrzliwie znad swoich dziobów, jakby chciały zakwakać - ej bejbi, co pijesz?

I maksyma nad nimi wypisana kopniętym fontem:
YOU HAVE TO BE FIRST, BEST OR DIFFERENT!

Kiedyś, jak byłam nieopierzonym gagatkiem lubiłam być pierwsza. Do bitki i wypitki.
Potem z wiekiem postawiłam na to, by co najlepsze. Najlepszy projekt, najlepsza publikacja, najlepsze wyniki, najlepszy temat, udział w najlepszej konferencji, praca w najlepszej firmie, etc etc...
Ale ileż można ? Ciągły stres i porównywanie - czy już znalazł się ktoś, kto mnie pobije, pozbawi laurów bycia najlepszym? Coś w stylu królowej biegającej, niczym kot z pęcherzem, od kosmetyczki/fryzjera/szafiarki do czarodziejskiego lusterka.
"Lustereczko powiedz przecie..."

Odkąd mam Smoki postawiłam na ten trzeci aspekt - be diffrent.
Badź inna - wyróżnij się.
I to jest to, co Smoki lubią najbardziej!

Twórcze, kreatywne podejście do życia, zaskakiwanie samej siebie, poznawianie świata i ludzi, z niesłabnącą ciekawością i entuzjazmem.
I to bycie w niby-cieniu - ani najlepsza, ani pierwsza (druga, trzecia etc etc) - ma swoje zalety. Pozwala obserwować świat, ludzi, otoczenie z perspektywy widza i jednocześnie uczestniczyć w tym. Oddalać się od tematu, drążyć temat, przekształcać, modyfikować poglądy.
Bez presji. Bez tego stresującego oddechu na plecach - że ktoś dogania, że stracę pozycję "lidera".

Jestem inna.
I dobrze mi z tym.

Tylko inkwizycji brak?

Hmmm, z napisaniem tego posta nosiłam się kilka dni. Tupały mi głowie nieuczesane myśli, tak jak Mały Sąsiad wieczorami - waląc bosymi stópkami w podłogę (mój sufit), na znak protestu. No, że spać jeszcze nie chce. (Ma dopiero 1,5 roku).

Do rzeczy.
Chodzi mi o różnicę zdań, poglądów, przekonań, wyznań etc etc. Ogólnie - o to, że każdy z nas ma swój świat wewnętrznych zasad, myśli. SWÓJ WŁASNY.
Na codzień ścieramy się z światami innych ludzi, które mają części wspólne z naszym światem, pojawia się okazja/temat do dyskusji, przekazania swoich racji, opinii. Okazja do komunikacji, budowania relacji, poznawania, rozszerzenia horyzontów, poznania światopoglądów. Dyskusje możliwe dzięki temu, że natura obdarzyła nas mową.

No właśnie... DYSKUSJE.
Często pojawia się wraz z nimi chęć przekonywania, że MOJA opinia jest ważniejsza/lepsza/celniejsza/prawdziwsza/najważniejsza/poprawna/jedyna*
Póki rozmowa i dyskusja mieści się w ramach "cywilizowanej rozmowy i wymiany argumentów i kontrargumentów" wszystko jest ok. Ciekawe doświadczenie dla wymieniających się poglądami, kształcące dla obserwatorów owej dyskusji.
Rozmawiający wymieniają się swoimi zdaniami, opierając sie na własnych obserwacjach i doświadczeniu, atmosfera bywa emocjonująca - a jakże!, ale na koniec lekki żart, podziękowanie za wspólnie spędzony czas i "bye! bye!" do następnego spotkania.

Gorzej, gdy owa dyskusja wkracza na niebezpieczne tereny przymusu, obrażania, wyśmiewania lub chęci NAWRACANIA na swoją "lepszą rację", udawadniania, że rozmówca to kretyn/debil/głupek/idiota i trzeba zrobić z nim porządek. No bo, jak on/a może mieć takie zdanie/poglądy???!!!

I nie ma znaczenia, co jest tematem tak intensywnej reakcji (katastrofa/zamach smoleński, partia polityczna, wyznanie/kościół, temat szczepień, posłanie 6 latków do szkoły, wybór marki samochodu, czy wegetarianizm kontra mięsożercy, a nawet wybór kremu przeciwzmarszczkowego ;) ).

Próba rozmowy i uzyskania informacji DLACZEGO ta nie-moja racja jest lepsza spotyka się z intensyfikacją słowotoku, "robieniem kretyna", dyskredytowaniem rozmówcy. Najczęściej dochodzi jeszcze MANIPULACJA.
Wycofać się z takiego "dia-mono-logu" też trudno, bo pożegnanie się z rozmówcą traktowane jest jak tchórzostwo i przyznanie do "błędu".
Walka na argumenty to też, jak walka z wiatrakami. Eskalacja niepotrzebnych negatywnych emocji zakończona wielkim nieprzyjemnym "bum!"

Przypomina mi to inkwizycję.
I tylko stosów jeszcze brak...

A może już płoną?
Wirtualnie.


*niepotrzebne skreślić ;)

niedziela, 6 października 2013

Osiem

Młody Smok skończył 8 lat.
W sobotę 5.10.2013r. po godz. 20.05 rozpoczął dziewiąty rok swojego życia w Smoczej Rodzinie.
Jak stwierdził - nie czuje się JESZCZE staro ;)

No właśnie.
Pamiętam, jako dziecko, że ludzie, którzy kończyli podstawówkę (wtedy 8-klas) to byli strasznie starzy.
Gdy osiągnęłam wiek licealny - ludzie na studiach kojarzyli się z poważnymi DOROSŁYMI.
Gdy będąc na studiach moje starsze koleżanki urodziły dzieci - wow! to dopiero była dojrzałość i doświadczenie...
Potem pojawiała się myśl, że 30-tka to już koniec młodości.
Po przekroczeniu tej magicznej 30-tki okazywało się, że jednak to nie jest aż taka starość ;)
No, może po 40-tce będzie czas na ustatkowanie się...

I co? I nic.
Tromba-Bromba. Jak mawia Młody Smok.

Niedługo przekroczę ów magiczny przedział 40-tki i wcale nie czuję się ani staro, ani bardziej ustatkowanie ;) I śmiać mi się chce na wspomnienie tych myśli dziecięcego wieku, gdy się patrzyło na dorosłych...
I często mówiło - "starzy""... Wapniacy.

Różnica?
Pojawia się jedynie świadomość przemijania czasu i bezpowrotności. Bardziej cenię chwile, staranniej dobieram towarzystwo, to co, chcę robić, czemu poświęcić czas. Zmienia się perspektywa patrzenia na świat, ludzi. Hierarchia priorytetów również ulega modyfikacji.
Ciut więcej doświadczeń, wspomnień...

I niezmiennie- takie ciepłe uczucie na sercu, gdy patrzę na moje Smoki.
Może i mają coraz więcej lat. I co z tego? To zawsze były, są i będą - moje dzieci :)
Smoki.


wtorek, 1 października 2013

Teatr i maski

Wszyscy gramy.
Bez wyjątku.
Na scenie życia. To wielki teatr, gdzie każdy gra swoją rolę. Mniej lub bardziej ambitnie. Z kreatywnym szaleństwem, nudną systematycznością, wykalkulowanym pragmatyzmem, czasem bez żadnych jasnych zasad.

Och, i ta feeria masek! Nieustający karnawał życia.
A pod nimi - te same ludzkie uczucia - choć proporcje różne.
Ten sam strach przed samotnością, uczucie radości, gdy jest KTOŚ bliski obok, tęsknota za niespełnionymi marzeniami, potrzeba bliskości, gdy wpadamy w dół. I nie jest ważne, czy płytki czy głęboki - zawsze łatwiej wyjść z niego, gdy życzliwa dłoń pociągnie ku górze.

Młody Smok szedł do szkoły. Patrzałam przez okno, machając mu na do widzenia.
Dotarło do mnie, że ten świat, życie jest dziwne. Takie ulotne wrażenie, mgnienie świadomości - że ja tutaj tylko na jakiś czas jestem. To minie.
I to moje machanie na do widzenia stało się nieznośnie ciężkie.

Bo każdy aktor kiedyś schodzi ze sceny.
Z ukłonem. Lub bez.

To nie ma znaczenia.

środa, 18 września 2013

Na drogę...

Zimne kamyczki
rzucone na drogę
Życia.

Przez czas wygładzone
kanty nie zranią
słowem.

Nieodebrane połączenie
bezsilna cisza
czekania.

Dach nieba się zamknął
nade mną pod Tobą
zatrzasnął wieko
wspomnień.

Nie dodasz już nic.
Szkoda. Że tak mało.
Tak szybko.
Za późno. Wcale.
Smutno.

Śmierć jak ćma
przysiadła na skroni.
Zatrzepotało serce.

Zwrotnica przestawiona.
Polska Północna
Na dwa osły.
Zamilkła.

[*]
------------------------
Mojemu Wujkowi Brunonowi Fobke, który odszedł nagle 16.09.2013 
- z podziękowaniem za miłość, ciepło i serce.
Przestawiaj zwrotnice w Niebie, Bronku! 
I zielonych świateł na semaforach...

środa, 11 września 2013

I choćbym...

Zasuszyłam nadzieję
przypinając klamerkami
wspomnień
na linkach wiary.

Rozpięłam miłość
na krzyżu obojętności
przekraczając
granicę nienawiści.

Została samotność.
Cicho szlochająca
w ogrodzie
Getsemane.

Drżące usta
powtarzają
obietnice.
Że się spełni.

Dane mi
Słowo.




11/09 albo 09/11

To tylko forma zapisu daty.
A te 12 lat to bardziej widzę patrząc na moją Córkę, niż odczuwam długość "upłyniętego" czasu...

Wtedy byłam 12 lat młodsza. Dziecię ledwo wychyliło się zza mojej spódnicy i zaczęło nawijać po mandaryńsku. Byliśmy na imprezie u znajomych. Żartowaliśmy. Jedliśmy.

I jeden obraz utkwił w nas, rozbryzgał nasz wesoły nastrój.
Płonąca wieża, scena niczym z kiepskiego filmu akcji, gdzie szalony scenarzysta puścił wodze fantazji.

Tym razem scenarzysta postanowił zrobić wersję "life".

A w tej wieży byli ludzie.
Po kilku dniach info, że był tam również mój kolega.
I tępe, nieme pytanie, czy było mu oszczędzone cierpienie? Czy był wśród tych skaczących desperatów? Świadomość, że patrzałam również na Jego śmierć.

Zapaliłam świeczkę.
I myślę o tym, w jakim świecie przyjdzie żyć moim dzieciom, gdy dorosną...

Deszcz ze śniegiem

Cuda się zdarzają.
Naprawdę.

Czasami spadają niczym cegła na głowę w drewnianym kościele.
To tekst mojej ś.p. Babuni... zawsze mi tak mówiła, jak dyskutowałam z Nią, że COŚ JEST NIEMOŻLIWE. A ś.p. Dziadek dodawał - pamiętaj dziecko jak nie chcesz zmoknąć, weź parasol, nawet jak świeci słońce.

Tych zasad się trzymam.
I dzięki temu producenci parasolek zarabiają na mnie od dziesiecioleci... (mam taką jednostkę przypadłościowo-chorobową, że zostawiam parasole w autobusach. Przynajmniej mogę wierzyć, że uszczęśliwiam ludzi, którzy parasola nie posiadają. Szczególnie w deszczowe dni. No, może tylko, ja wtedy nie jestem szczęśliwa. Tylko bardziej mokra od znalazcy).

Wracając do tematu cudów.
I tych cegieł w drewnianym kościele.
Ludzie się zmieniają. Tak, tak, wiem! Na ogół, na gorsze.
Ale... zdarzają się wyjątki.
Wyjątki hartowane bólem, rozłąką i samotnością.
Tak, znam takie wyjątki. I naprawdę są lepsze niż lata/miesiące/dni temu.

Potwierdzają regułę.
Tą mniej chlubną.

Życie, nie?

p.s. W radio podawali, że ma padać śnieg z deszczem. W sumie - skoro jesień się dopiero zaczyna, a po upalnym lecie, do którego sie przyzwyczailiśmy - taki śnieg z deszczem to, jak nokaut cegłą.
No cud, normalnie ;)

piątek, 24 maja 2013

Historie ociepleniowe

Ocieplają panowie blok mieszkalny w którym żyje nasza Smocza Rodzinka.

Och, można słuchowisko w odcinkach z tego zrobić ;) Rusztowania z dwóch stron, dwie ekipy uwijające się góra-dół, prawo-lewo. I człowiek nigdy nie wie, kiedy, z której strony ktoś przemknie ;)

Od rana bieganie po rusztowaniach, łomoty, dźwięk szlifierki sunącej po żeberkach barierki. Nawoływania i język "rusztokowy".

1. - Józek przynieś mi tu 15tkę, bo dylać nie bede na dół. - woła pan z mojego balkonu do kolegi na dole.
    - Sam se przynieś, k***wa!
Pukam delikatnie w szybę, pokazując Malutką, którą kołyszę, żeby w końcu usnęła. Pan macha rękoma, buzię zasłania, kiwa głową. Po chwili pojawia się drugi pan i się zaczyna:
- Jak ch**ju myślisz, że Ci będę pianki nosił to cie pogięło!
- Morda w kubeł, tu dzieciak mały zasypia!

Koniec spania :)

2. Od strony kuchni panowie malowali tynki w jakieś tam wzorki. Co rusz przemyka pan jeden, pan drugi z kubełkiem farby. Akurat karmiłam Malwinkę zupką. Dziecię z zainteresowaniem patrzyło na przedstawienie za oknem - raz głowa w żółtym kasku, raz w czerwonym, tu jakieś nogi dyndające z góry, jakaś ręka machająca. To też radośnie zaczęło machać łapkami i uśmiechać od ucha do ucha.
Na moment wyszłam do łazienki i słyszę taką konwersację.
- Ty wiesz jaki tam brzdąc fajny.
- Nooo wiem, widziałem. A mamuśka, też niczego sobie d***a.
Uchyliłam okno, wychyliłam się i z uśmiechem podziękowałam za komplement :)
- Ty matole, mogłeś sprawdzić czy na serio nikogo nie ma w kuchni!
- No przecież ci pierdoło mówiłem, że brzdąc jest!

3. Panowie od kuchni strony zdjęli już rusztowania. Akcja podawania sobie elementów tej konstrukcji szła im nadzwyczaj szybko i sprawnie. Podawane kawałki od góry szły przez kolejne pary rąk w dół. Pewna pani akurat przechodziła chodnikiem ze swoim pieskiem. Hmmm, piesek ... no brzydki po prostu, gruby, agresywny, bez smyczy. Pewnie by chętnie do nogawki panu na dole skoczył, ale z racji brzucha szorującego po chodniku, jakoś ciężko mu było więc ograniczał się do jazgotliwego ujadania.
- Idzie Pani, idzie, nic się Pani nie stanie. - pan próbował przyspieszyć przemarsz uciążliwego zwierzaka, który właśnie oznaczał ułożone na ziemi elementy rusztowania.
- Ja się nie obawiam o siebie, ale boję się, że na Funia spadnie.
Komentarz na wysokości mojego okna w kuchni:
- Jak spadnie, no to k***wa będą hotdogi.
:)

4. Do rytuałów codziennych należało przedstawienie pt "machamy panowie machamy". Malutka budzowała na rozłożonej sofie, ustawionej w pokoju pod duuuużym oknem. I codziennie rano trwał przemarsz panów, którzy szli, cofali się, zaglądali, pukali w szybę i machali do Małej :) W pewnym momencie doszło do tego że przychodzili stadnie i Mała miała pełne akrobacje w ich wykonaniu.
Pozostawało jej tylko uśmiechanie się niczym pingwinek z Madagaskaru - suszymy ząbki :)
(upppssss! zapomniałam że jeszcze nie ma ząbków).

Jaka szkoda, że już kończą ocieplać drugą stronę... ;)

sobota, 18 maja 2013

Milczenie

Czasami nachodzi mnie milczenie.
To związane z mówieniem, pisaniem. A raczej brakiem mówienia, brakiem pisania.

Obserwuję świat i ludzi, niczym człowiek, który najadł się słów do syta i nie ma już chęci na wypowiadanie kolejnych sylab.
Bo z wiekiem i doświadczeniem przychodzi świadomość, że najczęściej to darmowe strzępienie języka na darmo.

I coraz częściej łapię się na tym, że nie chce mi się tłumaczyć/opowiadać/wyjaśniać/mówić po raz kolejny rzeczy oczywistych. Dla mnie. Być może mniej oczywistych dla otoczenia.
W przypadku "świeżaków". którzy mało mnie znają - potrafię cierpliwie tłumaczyć/przedstawiać mój osobisty punkt widzenia. Oczywiście do czasu.
Dla tych, których znam od lat - takiej taryfy ulgowej nie posiadam. Skoro do tej pory nie pojąłe/aś mojego punktu widzenia, to pewnie już nie pojmiesz. Niezależnie od liczby przypomnień/wyjaśnień/tłumaczenia.

Wolę milczenie. Przynajmniej zachowana jest zasada równowagi ;)
I świętego spokoju.


czwartek, 2 maja 2013

Jako dziecię patrzmy na świat

Dostałam w życiu w prezencie trójkę Smoków.
Zbliżam się do etapu, który żartobliwie można nazwać "ryczącą czterdziechą", więc Smoczątko jest piękną niespodzianką i bardzo świadomie przeżywam stan zwany macierzyństwem.
Bo to mój ostatni raz - potem będę przeżywać niemowlęctwo moich wnuków, daj Boże ;)

I właśnie to Maleńkie Smoczątko, które pełza koło mnie i wali rączka w klawiaturę, i patrzy z zaciekawieniem na ekran, sprawia, że zaczynam rozumieć biblijne słowa: I stańcie się jako to dziecię.

Kiedyś kojarzyło mi się to z głupotą, naiwnością, psujstwem, "wszędziewlazstwem" lub taką wesołością, jak po zażyciu środka psychotropowego ;) Dziś zaczynam rozumieć, CO to znaczy.

Miłość - bezgraniczne zaufanie - pewność - że Mama ZAWSZE przyjdzie, nie pozwoli skrzywdzić. To spojrzenie pełne uwielbienia w oczach, gdy pojawiam sie na horyzoncie po przebudzeniu dziecka. Ten szczery i szeroki bezzębny uśmiech, gdy biorę Ją na ręce. Te momenty, gdy cichnie płacz, gdy zamykam Ją w moich ramionach, by utulić.

Bo jestem. Nie muszę nic robić, mogę po prostu siedzieć obok, a dziecię bawi się, poznaje świat. I podnosi wzrok i znów ten uśmiech. Cieszy się z pustego pudełka po chusteczkach, butelki po wodzie, szczoteczki do ząbków, kawałka chrupka, okruszków na stole.

Nie, Smoczątko nie potrzebuje wielkich rzeczy, by czuć sie szczęśliwym dzieckiem. Po prostu żyje. Z wdzięcznym uśmiechem, gdy pojawi sie Wielki Brat i będzie "straszył" w zabawie, robił miny. Z ufnością, gdy Starsza Siostra da posłuchać muzyki "schowanej" we wściekle żółtych słuchawkach...


Zaskakuje mnie to pełne zaufanie. Bezgraniczna miłość. Za nic. Bo jestem. Bo jesteśmy.
Bo to życie jest darem.



wtorek, 30 kwietnia 2013

Pomocy! Help! Hilfe!

Nietypowy wpis. Bo i sprawa nietypowa. Nie dotyczy mnie. To prośba pewnej Rodziny.

O tak, to wołanie o pomoc.
Dla małego serduszka.

Idzie majówka, srutu-tutu, pęczek drutu, więc i chwila na przeczytanie, porozmawianie z własnym sercem (i kontem/portfelem) się znajdzie.

Im się więcej "ludziów", jak mawiał mój Mały Smok zbierze - tym większa nadzieja, że cud się stanie.
Bo cuda się zdarzają! Dzięki ludziom, którzy nie zostają obojętni na rozpacz, strach i smutek innych.

Pomóżcie! Niech to maleńkie serduszko bije jak najdłużej!

http://www.siepomaga.pl/f/sercedziecka/c/805


***********************
Niestety Oliwka nie doczekała operacji.
Zasnęła w ramionach Swojej Mamy i teraz biega w Niebie [*]
Rodzice Oliwki wsparli zebraną kwotą na operację Oliwki inne chore dzieci czekające na operację.
Pamięć o Malutkiej Dzielnej Kruszynie bije teraz w Innych serduszkach.

Równouprawnienie?

Raz wywołałam dyskusję na moim "wallu na fejsie". Taki temat - religia została stworzona, by facetom było wygodniej na ziemi. Poszły konie po betonie. Wysypało komentarzy, ciut złośliwych/kąśliwych w wydaniu rodu męskiego (dziabnęłam ego?), bardziej emocjonalnych i wyważonych ze strony żeńskiej społeczności.

I wszystko byłoby cacy, mchem setek postów zarósłby ten mój wpis, gdyby nie dyskusja.
Na temat macierzyństwa. A dokładniej przysłowiowych "wpadek".
Dowiedziałam się, że PEŁNA ODPOWIEDZIALNOŚĆ za wpadkę/dziecko spada na.... KOBIETĘ.
Tak, dokładnie. Ni mniej, ni więcej. Wypowiedziane spokojnie, pewnie.. przez faceta, żeby nie było wątpliwości.

Z racji wieku - emocje powoli mi opadają.
Zdążyłam się oswoić z gatunkiem ludzkiej mądrości/głupoty, roztrzepania/skupienia, mądrości ludowych, opinii/osądów, komentarzy itepe i itede.
Ale TEN tekst wzburzył mą krew i zagotowałam się niczym hormonalny tygiel nastolatka.

Ciekawa jestem, kiedy nastanie czas, że za zbrodnie i przestępstwa popełniane na dzieciach będą odpowiadać OBOJE rodziców - vide sprawa matki z Lubartowa, co biedne dzieci mroziła, bo "tatusiek" więcej dzieci se nie życzył, no i oczywizda nie widział, że małżonka TRZY razy w ciąży była!!!
Nieeeee, no panie, to niemożliwe... Niemożliwe??? To co - ogarnęła go ślepota wybiórcza?

Wydarzenia sprzed lat - beczka kapusty - podoba historia, facet też "usprawiedliwiony".
Sprawa z Pucka z rodziny zastępczej - no, tutaj "tatusiek" pójdzie siedzieć, ale już planują mu mniejszy wyrok niż "mamuśce".

No i te historie pełne oburzenia, gdy kobiety dzieci oddają do okien życia, porzucają w kościele, czy w szpitalu... Ehhh i najgorsze, gdy zabijają. Kubły pomyj lecą na kobietę.
A ja się pytam - A GDZIE JEST "SZANOWNY" PAN RODZIC?? OJCIEC???

Nie zrozumiem takiego myślenia. Do tanga trzeba dwojga. By powstało dziecko - matki i OJCA.
A jeśli kobiety mają ponosić PEŁNĄ odpowiedzialność - to ja poproszę SEKSMISJĘ.

NO to tyle, ożesz, orzeszek!!!

czwartek, 25 kwietnia 2013

Amplituda emocjonalnych wahań

Bywają takie dni...
Takie, które chciałabym wymazać, przespać, zapomnieć, przeskoczyć, teleportować się w czasoprzestrzeni. Do jutra. Pojutrza.

Bywają, też takie dni, które aż żal, że się już kończą. Że brakuje czasu w 24 godzinnej dobie. Że chciałoby się taki dzień naciągnąć. I potem pamięta się taki dzień, wspomnienia są jak balsam na duszę.
Szczególnie w takie dni, które chciałoby się zapomnieć.

Czasami wystarczy rozmowa. Czasem przytulenie. Czasem powiedzenie "pierd... nie robię!" i pójście wcześniej spać. A co tam, że zlew kipi od naczyń, pranie nie wstawione, po podłodze walają się klocki, misie, okruszki i jakieś zagubione skarpetki. I zeszyt w kratkę z nieodrobionym zadaniem.

A czasem spojrzenie błękitnych jak niebo oczu.
Zaciekawionych, jeszcze nie rozumiejących świata dorosłych.
Patrzących z wielką miłością i zaufaniem.
I ten bezzębny uśmiech...

Tak, bywają takie dni. Ale są jak dno, od którego można się odbić.
I wypłynąć w źrenicach dziecka :)

piątek, 19 kwietnia 2013

Niemowlaka świat

Malutka zwiedza świat. Wielkości maty. Każda rzecz jest ciekawa. Tu wystająca nitka, tam okruszek ciasteczka upuszczony przez Wielkiego Brata, korek od butelki, pudełko po jogurcie, łyżeczka, sitko... Nie ma ograniczeń niemowlęca wyobraźnia i ciekawość świata.

I ten nieposkromiony apetyt by poznawać go organoleptycznie. Samochodziki Brata, kółka, a nawet szelki tornistra, jak się przydarzy okazja, róg poduszki, o! i papierowa serwetka (najlepsza jest ta w wiosennym zielonym kolorze).

I pampers (czysty!) - szczególnie te drapiące w język rzepy samoprzylepne (nie, do języka się nie lepią).
I kawałek skórki chleba. I najlepszy - telefon komórkowy Mamy! :)
Oczywiście nie można zapomnieć o klawiszach laptopa. Jak się Mama "cieszy" głośno, jak coś skasuje zdolne Niemowlę ;)

I cudowny widok, jak nagle zasypia, zapada w drzemkę, by zregenerować siły.

Dlaczego ta ciekawość zamiera z wiekiem?

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Niewidzialna jestem

Z mediów, reklam, opowieści, książek, powieści wyłania się najczęściej cudowny obraz macierzyństwa. Taki słodki , że aż bleeee! Do "zemglenia", jak mawiała moja Smocza Córa, będąc brzdącem. Och, Mama to taki rodzaj Super-Hero-WOmanki. Taaaa-daaaam! cokolwiek się złego nie przytrafi - mama wszystko ogarnąć potrafi!

Kurcze! czy wszystko? czy takie bycie super-bohaterką jest takie cuuuuuudowneeeee?

Dzisiaj jestem na NIE! NIE jest cudowne! Wkurzające, męczące, ze zmęczenia czasem tańczę na rzęsach i klaskam uszami. I najgorsze w tym jest samopoczucie, jakbym była niewidzialna. JA. JA sama. Nie ma mnie w takich chwilach. Tak jakby dzieci i otoczenie wchłonęły mnie niczym żarłoczna mątwa głębinowa. Wessały, wyssały i wypluły! Moje marzenia, myśli, uczucia...

Dobranoc Państwu!
Idę poszukać siebie.
Wyspanej ;)

piątek, 12 kwietnia 2013

Grzdylu na badylu!

Taaaaak, język polski bardzo dźwięcznym i uroczym językiem jest!

Szczególnie w kwestii pieszczotliwych zwrotów do dzieci. Tych większych i mniejszych.
W każdej tonacji. Od zachwytu nad pięknem umorusanej szpinakiem buźki niemowlaka, po ostry ton względem nastolatki, która w ramach ogólnie pojętej samodzielności/mądrości życiowej/ja-wiem-wszystko-najlepiej sadzi babola za babolem. I potem woła mamusię na ratunek :)

I świetna riposta Młodzeńca, co niczym kot łazi swoimi drogami, niestraszne mu płoty, kałuże, badyle, włażenie w krzaczory:
- Mamo, a to grzdylu to przez jakie "żet" się pisze?

środa, 10 kwietnia 2013

Ot, taki dzień

Zabójcze transakcje skradły mi kawałek nocy; czasem zdarza się, że książka sprawia, że czas staje się dziwnym tworem. Niczym oryginalna ręcznie robiona chalwa - roziąga się, klei, lepi i znów zgnieciona w jedną masę - gotowa na plastyczne akrobacje.

Sen krótki. Bez zapamiętanych snów. Jakieś były, to wiem, ale po przebudzeniu już nie potrafię ich odtworzyć. Tak jakby mózg je skutecznie z-zipował i zarchiwizował.

Postanowiłam dzisiaj nie słuchać radia, ani zaglądać do wiadomości.
Niech mnie ominie histeryczny chichot moherowo-spiskowej teorii dziejów.

Za młoda jestem na takie wariacje.
Albo za stara, by tracić czas, nerwy na wydarzenia, które nie wnoszą NIC konstruktywnego, oprócz kolejnych rozłamów i powodów do kłótni, i politycznego bełkotu.

Niech to będzie ot, taki dzień.

sobota, 6 kwietnia 2013

Idę sobie!

Czasami... nie, raczej dość często mam nieodparte wrażenie, że ludzie zachowują się jak dzieci.
Ach, mam nawet swoją teorię, że mężczyźni nigdy nie dorastają i to wieczne dzieci. Tylko rodzaj zabawek im się zmienia z wiekiem ;)

Pewne podobieństwo do dziecięcego świata zachowań wiąże się z ... obrażaniem się. Na świat, na ludzi, na życie, bo zupa była nie taka, jaką się chciało. Np. ogórkowa zamiast pomidorowej.

To jedna z cech, która doprowadza mnie do szewskiej pasji.
Różnica zdań, inne poglądy, opinie, doświadczenia, albo gust i już klops! Reakcja niczym dzieci w piaskownicy - nie zgadzasz się ze mną, to zabieram zabawki i idę sobie!
Życie z kimś takim wygląda, jak przypływy morskie - przynosi i zabiera. I tak w kółko: obraza-przepraszam-jest dobrze. Obraza-przepraszam-jest dobrze....
Ok, jest pewna ciągłość, powtarzalność, ale ile można znosić takie budowanie wciąż na nowo z perspektywą, że i tak zaraz się dostanie łopatką po głowie i jeszcze babkę z piasku szlag trafi ;)

Święty spokój to taki rodzaj samotności, gdzie nie tęskni się za tego typu atrakcjami.
To moje zdanie. Idę do piaskownicy babki stawiać ;) Śnieg stopniał!

Miłego weekendu!



czwartek, 4 kwietnia 2013

Pleśniowe pole

Będzie trochę ... ohydnie.
Mój cudowny wspaniały roztrzepany Młody Smok postanowił rozwinąć swoją nową pasję. Do biologii.
Przejawiła się w sposób niekontrolowany, żywiołowy, intensywny na tyle, na ile może być natura ;)

W kwestiach formalnych: jestem piłą, jeśli chodzi o porządek. Uczę chłopaka utrzymania czystości wokół siebie. Tak, gonię za brudną toaletę, pilnuję mycia rąk, owoców, sprzątania okruchów ze stołu, wrzucania brudnych ubrań do pralki/kosza na pranie, wyciągania starych kanapek/resztek jedzenia z tornistra.
Ciężka to sztuka. Ale mam zamiar w przyszłości móc spojrzeć w oczy synowej, BEZ WYRZUTU o rozrzucane skarpetki, klapę od sedesu itepe ;)

Aż do wczoraj wierzyłam, że poznałam możliwości mojego Synka.
Aż do wczoraj, gdy otworzyłam tornister po 6 dniach wolnego-świątecznego.
I zaatakowało mnie pleśniowe pole. Kolorowe, rozbuhane w fazie wzrostu, rozmnażania poprzez uwalnianie miliardów zarodników! Wzrosłe w ciemności i cieple od kaloryfera.
Na książkach, zeszytach, piórniku, koszulce z WFu.

A wszystko dzięki akcji "owoce i warzywa" w szkole, w ramach której dzieci otrzymują codziennie marchewkę, jabłko, owoce sezonowe.

I jogurt. Pra-materia i pożywka :)

wtorek, 2 kwietnia 2013

Prima Aprilis

Ach ten rok 2013. Nie dość, że nie-przestępny, na dodatek z 13-tką w dacie, to jeszcze okazuje się być patronem globalnego oziębienia zamiast ocieplenia. Ot, to co widać za oknami, to efekt ograniczenia emisji dwutlenku węgla zapewne ;)

Chichot przyrody niesie się echem, od bocianów zawracających z powrotem - wszak tutaj w mrozach i śniegu wytrzymać się nie da, po lany poniedziałek - zamiast wiadra wody - wojna na śnieżki.

Dzieciaki za to mają frajdę. Wczoraj niczym grzyby po deszczu wyrastała armia bałwanów na placu zabaw. Współpraca owocowała wielką kulą śnieżną toczoną przez kilkoro dzieci, które w ferworze tworzenia gigantycznego bałwana pogubiły czapki i rękawiczki. W pewnym momencie projekt zarzucono - zabrakło śniegu na placu, a kula okazała się już tak ciężka, że przetoczenie na trawnik się nie powiodło ;) I ekipa rozpierzchła się do domów na świąteczne mazurki, barszcze i jajka.

Dziwne to były święta Wielkanocne. Z wyciem wiatru i zamieciami śnieżnymi. Ludzie chronili swoje koszyczki ze święconką, aby przypadkiem nie zdmuchnęło tych wszystkich kolorowych ozdóbek i serwetek. A w koszyczku - mrożonki.
Dekorując stół gałązkami z wątłymi baziami, zastanawiałam się, czy nie lepiej skoczyć po jakąś choinkę zieloną z lasu i udekorować ją pisankami, kurczaczkami i papierowymi motylkami.

Dwa w jednym, a co tam!
I skończyłoby się gadanie o wyższości świąt Bożego Narodzenia nad Wielkanocą.

wtorek, 26 marca 2013

Urlop pod palmami

Tak, zdecydowanie marzy mi się taki urlop. W słonecznym miejscu, pod palmami, z możliwością nic-nie-robienia choć przez jeden-dwa dni...

Dzisiaj po porannej pobudce (godz.5 - wszak już jasno na dworze) - wypowiedziałam to marzenie na głos.

- Ależ miałaś Mamo taki urlop! Niedziela była pod palmami.

Facepalm. Niedziela Palmowa :)

poniedziałek, 25 marca 2013

Małpy w zimie

Mój Młody Smok wparował do domu, jakby go stado endermanów (MineCraft) goniło. Ciep! Tornister rzucony niczym rugby. Pełnia oburzenia w oczach:
- Mamo! Mamo! Czy Ty wiesz, czego oni uczą w szkołach????!!!!
(Oooo, ton poważny.)
- Synku, myślę, że ważnych rzeczy, czytania, pisania, o Ziemi, wszechświecie... - staram się załagodzić emocje Młodego.
- Mamo, dzisiaj usłyszałem, że pochodzę od ... MAŁPY!
Acha, to już wiem, jaki problem się szykuje :) Kreacjonistyczno-darwinistyczne zderzenie, wywołujące taki efekt jak zderzenia w Wielkim Zderzaczu Hadronów.
- To co, ja jakaś małpa jestem??!!! - kontynuuje wywód mój Syn. - No, wiem, czasem mówisz, że wariuję, jak małpka w zoo, ale przecież NIE JESTEM małpą! Ani Ty, Mamo, ani koledzy, no może niektórzy. Podobno jacyś przodkowie mieszkali na drzewach i wyglądali jak małpy. A co to są w ogóle przodkowie?
- Synku, masz Babcię i Dziadka, prawda?
- No, tak.
- Oni też mieli rodziców, babcie, dziadków i tamci też mieli swoich rodziców. W ten sposób cofasz się w przeszłość. Gdybyś tak mógł ich wszystkich poznać - to by byli Twoi przodkowie. Pra pra pra pra pra pra pra pra pra pra pra pra pra pra pra pra pra i jeszcze wiele razy pra-dziadkowie.
- Acha, i tamci pra-pra-pra-ileś-tam-razy mieliby skakać po drzewach? W taką zimę??? Ale ktoś se głupoty wymyśla!
Młody Smok postukał się znacząco w czoło i poszedł odrabiać lekcje.

Z matematyki, na szczęście.

sobota, 23 marca 2013

Życie na krawędzi... kompostu

Po raz kolejny usłyszałam: "Musisz pójść na kompromis".
Taaaaa, uwielbiam to słowo. Trochę inaczej niż słowo "synapsa", które kojarzy mi się z musującym "zozolem". Kompromis brzmi jak... kompost.

O tak, świetnie na kompoście wyrastają roślinki. To taki naturalny nawóz powstały w procesie gnilnym. Gnicie - uroczy sposób na to, by roślinkom było lepiej ;)

Jestem człowiekiem. Tak, kobietą też. Mamą Zajefajnych Smoków też. Zwierzęciem stadnym, jak się czasem mawia. Bo to prawda, samotne życie (z przymusu/czy z wyboru) na dłuższą metę nie jest zdrowe. Ludzie są dla nas niezbędni do życia. Nawet jeśli nas wkurzają.

Wracając do kompostu... pardon! kompromisu.
Wg mądrych teorii są 3 sytuacje: loose-loose, loose-win, win-win. Wedle wielu teorii kompromis to najczęściej sytuacja, gdy obie strony muszą spuścić z tonu i obie są dość niezadowolone (loose-loose). Lub jedna ma poczucie baaardzo dużej straty, a druga wygranej, bo nie musiała spuszczać z tonu za bardzo (loose-win). Paskudna sytuacja, prawdę mówiąc.

Mam własną wersję kompromisu. Wolę sytuacje win-win, gdy dwie strony się dogadują, przedstawiając swoje punkty widzenia. I szukają rozwiązania takiego, aby i wilk był syty, i owca cała, i wszyscy zadowoleni, że dostali to, co chcieli.

Tylko jak to nazwać kompromisem, gdy ludzie (obie strony) są zadowoleni??
To dopiero "nawóz" na dalsze lepsze funkcjowanie, aż przyjemnie iść na dalsze "kompostowanie" ;)

A jeśli taki kompromis nie jest możliwy, to ja zabieram zabawki i sobie idę z piaskownicy. Szkoda życia na "zgniłe klimaty".

Słońce wyszło. Smoki na spacer!



piątek, 22 marca 2013

Wieczorne zatrzaski

Zapinam dzień
na zatrzaski.
Uśmiech zazębia się
z klawiszem enter.

Głosy dzieci,
stukot sufitu
grzechotka spadła
i tętent galopu
bosych stóp.

Terkotliwy dzwonek
do drzwi,
szelest wezwań
ponagleń i wspomnień
wśród kopert
w torbie
listonosza.

Cichy odgłos płaczu
za ścianą.
Ze szczęścia?
Bulgot wody,
monotonne głosy
i gadanie
radia.

I zmrok
co skrada się
niczym kot.

Bezdźwięczny.

Mam na coś ochotę...

Chodzę po domu z kubkiem herbaty. Bardzo lubię mój kubek herbaty. Mocnej, aromatycznej i gorącej. Nie cierpię letniego napoju, kiedy smakuje, jak... no jak nie-herbata, którą lubię.
W międzyczasie zaglądam do komputera, szukając w poczcie odpowiedzi na "bardzo ważne biznesowe pytania", produkując baaardzo poważne odpowiedzi zawierające oferty.
Oczywiście są jeszcze Smoki - zabierające czas i energię ;) To najlepiej wykorzystany i zainwestowany czas jaki mam.

Chodzę po domu i razem ze mną wędruje mój kubek herbaty. Ot, postawię na parapecie, bo akurat rozmawiam przez telefon. Och, jakiż to wspaniały wynalazek - taki telefon komórkowy. Bez tych ograniczających kabli, które mogły się zaplątać, albo okazać za krótkie. I już nie mogłabym rozmawiać spoglądając przez okno.
Chwilę później jestem w kuchni, potem znów w moim pokoju-biurze. Taaaaak, mój kubek herbaty i ja.

Dlaczego czepnęłam się tego kubka herbaty? i wciąż o nim piszę?
Bo zdałam sobie sprawę, że marzenia są jak ten ulubiony kubek herbaty dla mnie. Zabieram je ze sobą wszędzie, gdzie idę. Są ze mną nawet, gdy o nich "zapominam", nie myślę.
Smakuję ich wartość, gdy potrzebuję ich. Gdy mam ochotę na coś więcej, niż taka "zwyczajna" codzienność.

Bez nich byłabym tylko cyborgiem, tudzież materią ożywioną do realizacji celów.

Tak, zdecydowanie mam na coś ochotę.
Na gorzki smak. Czekolady :)

czwartek, 21 marca 2013

Wiosenne porządki na synapsach

Tak, lubię to słowo - synapsa. Smakuje niczym "zozole" - musująco na języku, gdy się je wypowiada.
A tak na poważnie - wciąż zdumiewa mnie potęga ludzkiego umysłu - w jednej chwili kompletnie "niekomunikatywnego" w przypadku amnezji.

Robię porządki na synapsach. Wiosna to tylko pretekst. Dobry, jak każdy inny. Łapię zaplątane, niewygdne myśli, które osadzają się niczym kurz, takie "emocjonalne koty" wkurzające swoją obecnością, bałaganiarskie, fruwające przy każdym poruszeniu.

Zbudowałam przez lata swoje "warowne twierdze" w umyśle. Moje poglądy, opinie. Na własny temat. Reakcje. Odczucia. I teraz postanowiłam wydać im wojnę, zburzyć. Zmęczona wojną podjazdową pojawiających się niczym "diabełek z pudełka": nie dasz rady, to się nie uda, nikt Cię nie lubi, zwariowałaś!?, za późno, za wcześnie o tym myśleć, zapomnij, bo się rozczarujesz, znów dałaś ciała, ale to głupie itd itd...

Dojrzewam. Wyciszam. I zaczynam cieszyć życiem.
Cokolwiek mi nie przyniesie.
Bo to ciągła podróż i przeżywanie. Zbieranie wspomnień niczym perełki w naszyjniku.
I czekanie.
I kilogramy cierpliwości :)