piątek, 19 grudnia 2014

Ciiiicha nooc...

Święta, święta...
a ja czekam na PO świętach.

Nie potrafię w ostatnich tygodniach sklecić słów, napisać zdań. To wszystko, co dzieje się we mnie, w moim życiu, napawa mnie smutkiem. Ogromnym i przytłaczającym.

Chwile w nocy, gdy budzę się z jakiegoś koszmaru.
Bezsilność, jak długo jeszcze TAK będzie?

Nawet modlitwa nie daje ukojenia.
Ciągle pada. Deszcz złych słów.
Długie noce i dnie. Zmęczenia.

Granica. Cienka kreska.
Za którą jest tylko jedna prośba.

Zabierz mnie stąd, proszę...


czwartek, 13 listopada 2014

List pisany nocą

Boże mój, nie mam tutaj na ziemi nikogo, na kim mogłabym się oprzeć, ze 100% pewnością, że nie zawiedzie, nie wyłączy telefonu i nie zostawi w trudnych chwilach.

Jesteś TYLKO TY.
Tylko Tobie mogę zaufać...

Proszę Cię
1. o wiarę, nadzieję i miłość, by nie stać się solą zwietrzałą, obojętną na drugiego człowieka. Abym patrzała na niego tak, jak chciałabym by patrzono na mnie.
2. stań w mej obronie, gdy srożą się wrogowie, grożą i znieważają. Tu na ziemi nie mam obrońcy, Kogoś kto by się za mną wstawił... Bądź moim adwokatem, gdy próbują mnie zniesławić w sądzie. Kłamliwie oskarżyć.
3. nie łam trzciny nadłamanej i nie nakładaj więcej niż znieść mogę... Nie mam już siły, mój Boże. Kto mnie podźwignie, jeśli Ty mnie złamiesz? Nikt nie będzie w stanie mi pomóc. Otrzyj i policz moje łzy... Przytul, gdy cierpię.
4. Okaż swą dobroć i miłosierdzie. Obdarz dobrymi dniami. I dobrymi owocami w mym życiu. Otocz ludźmi, którzy kochają i wydarzeniami, które podnoszą na duchu. Wzmacniają nadzieję, aby czerpać z niej siłę, gdy nadejdzie czas iść przez ciemną dolinę. Bym miała o czym wspomnieć, gdy zacznę wątpić.
5. Pobłogosław pracę moich rąk, tak abym nie wstydziła się przed ludżmi, że brakuje na chleb dla moich dzieci, że nie mamy własnego dachu nad głową, tułając się to tu, to tam. Jak pielgrzymi na ziemi. Aby nie śmiali się ze mnie, szydząc - tak wygląda życie biedaka, co zaufał Bogu! Niech mój los samotnej mamy z dziećmi nie będzie powodem plugawej pogardy.
6. Daj mi swoją mądrość. I serce czyste stwórz we mnie o Panie. Daj siły i zdrowie. Bo Twoja mądrość jest pełna. Bez niedomówień i wątpliwości. Jest jak skała. Na której mogę się oprzeć.
7. Strzeż moich myśli, bym nie widziała mojego życia tylko w czarnych barwach. Dodaj kolorów.
I radości. I uśmiechu. I wytchnienia. By nasyciła się dusza moja. Bym śpiewała Ci pieśń dziękczynną.
8. Podnieś mnie, gdy upadam. Wybaczaj, gdy grzeszę. Naucz kochać. I niech o mojej wierze świadczą uczynki, a nie PUSTE SŁOWA.
9. Daj mi Twego Ducha, bym nie czuła się samotna. I abym mogła wybaczać. Nie raz, nie dwa razy, ale 77 razy. Bym robiła to z ochotą, bo Ty wybaczyłeś mi o niebo więcej.
10. I zaprowadź mnie do Twego domu. Bym mogła wypocząć. I rozraduj mnie, proszę, w tej mojej wędrówce. Bo to Ty obdarzyłeś mnie życiem. Niech jest darem, a nie przekleństwem.

To moja modlitwa do Ciebie, Ojcze.

Przenieś mnie przez czas próby.
I nie opuszczaj!


wtorek, 11 listopada 2014

Amor vincit omnia

Wiara, nadzieja, miłość.
A z tych trzech najważniejsza jest miłość.

Hmmm.
Coś w tym jest. Wiara, nie tylko w Boga, Istotę Najwyższą, ale też w ludzi, bliskich, przyjaciół, przyszłość pozwala przetrwać chwile rozpaczy, ciemnej doliny, załamania, zniechęcenia, bólu...
Takie czarne ciemne chwile i dni. Że TO życie ma jakiś sens.
Po prostu sens.

Nadzieja, to taki drugi stopień wtajemniczenia. Gdy wiara pozwala przetrwać kryzysy, nadzieja jest tym ciepłem na duszy. Tym, co pozwala działać i iść dalej. Nadzieja, jest jak światełko w tunelu - że to w co wierzę się spełni.

A miłość?
Bez niej w szafie wisiałby kałasznikow ;) I byłoby luźniej na świecie. Zdecydowanie luźniej ;)
Na odstrzał poszliby Ci, którzy kłamią, oszukują, nie dotrzymują słowa, opuszczają w biedzie, trosce, odwracają w samotności, ranią słowem i czynem, krzywdzą.
Każdy z nas ma takich ludzi wokół siebie.
Gdy w taki sposób postępują wobec nas obcy ludzi - jest prościej. Można się odciąć i tyle. Drugi raz nie włazić w relacje z kimś takim.
Gdy występują przeciw nam bliscy - partner/ka, mąż/żona, dzieci, rodzina, przyjaciele, bliscy znajomi - z tym ucinaniem jest trudniej.
A stosowanie metody radykalnej (kałasznikow/całkowite odcięcie relacji) - trudne do realizacji.

To wtedy miłość staje się tym, co pozwala wybaczyć.
I dać jeszcze jedną szansę. I iść dalej.

Bez niej byłabym pustym człowiekiem.
I ubogim. Bez wspaniałych ludzi, których znam i którzy idą ze mną przez życie.
Niektórych znam już wieeeeeeeeele lat, innych krótko,
Jednych widuję często, drugich rzadko, Ale są dla mnie ważni.

Dzięki ludziom i miłości staję się ...człowiekiem.
Każdego dnia na nowo.



środa, 29 października 2014

Ipsam Vitam

Samo życie.
Raz na górze, raz na dole.
Raz na wozie, raz pod wozem.
Raz z podniesioną głową, czasem na kolanach...

Inna perspektywa.
Zmiana. Doświadczenie.
O.K. Bolesne. Ale moje. Własne. Niepowtarzalne.
Nauka na przyszłość.
Wpis do księgi mądrości życiowej.

Ważne by się podnieść. Choćby nie wiem, jak bolało po upadku.
Zacisnąć zęby, zacisnąć pięści.
Czasem zamknąć miękkie serce i ciepłe uczucia na głucho.
Do odwołania.
A może bez odwołania.

Czasem wystarczy dzień.
Czasem kilka słów. Rozmowa.
Wyryczany żal w ramię Bliskiego Człowieka.
Po prostu drugi człowiek.

Czasami jednak trwa to dłużej.
Dzień zlewa się z kolejnym dniem.
Czas płynie.
A życie toczy się dalej.
Nieczułe, jakby NIC SIĘ NIE STAŁO.

Mądrością jest czasem zamilczeć.
Poczekać.
Czasem pomówienia, złe słowa są jak błoto.
Nie warto je strzepywać od razu. Mokre, wetrze się jeszcze bardziej.
Lepiej poczekać. Aż wyschnie. Odpadnie samo...
Chociaż trudno łazić i żyć z takimi plamami na sobie.
Aż korci żeby się tłumaczyć.
Wyjaśniać.

Nie warto.
Bardzo często nie warto.
Bo po drugiej stronie nie ma chęci rozmowy.
Jest za to jadowita potrzeba satysfakcji z naszego upadku.
Takie podstawianie nogi, żeby powiedzieć "a nie mówiła/em"?
Głupia zazdrość...

I nie mówcie mi, że uczucia są zbędne.
Że to "egzaltacja niegodna dojrzałego człowieka".
Że powinnam brać życie na zimno.

Nie mówcie "weź się w garść",
To czysta arogancja. Brak empatii.
Nie mówcie "inni mają gorzej".
Bo każdy nosi swoje tragedie, upadki.
Inny kaliber, boli podobnie.

Zanim ocenisz czyjeś życie, zadaj sobie pytanie,
czy masz do tego prawo...
By mówić jak INNI mają żyć.

To takie proste.

Pięknej jesieni Kochani!








czwartek, 16 października 2014

2 latka

Cześć,
dzisiaj są moje DRUGIE urodziny 
Umiem już powiedzieć dwa! I wiem ile to paluszków 
I rozrabiam, biegam, duuuuużo mówię - jeszcze po swojemu i nie zawsze Mama i Tata i Brat i Siostra mnie rozumieją 
Potrafię włazić po regale, jak chcę moją ulubioną układankę, albo schować w szafie  
Aaaa i potrafię WSZYSTKO schować 
W różnych miejscach i potem tak Mama śmiesznie szuka np. kluczy... albo karty do bankomatu  albo buta 
Raz schowałam resoraka mojego Brata do kubka z kawą mojej Mamy.
Ale miała minę, jak ją wypiła 

Lubię rysować i malować - ściany są taaaakieee duże. Szczególnie, że ostatnio Mama wszystkie ściany na nowo pomalowała. Chyba specjalnie dla mnie?

I kocham muzykę - gram najlepiej na perkusji - chochlą po garnkach 
[Nie wiem dlaczego Mama nie lubi, jak jej gram o 6 rano? Ostatnio coś o sąsiadach mówiła.
Ale mój kolega też hałasuje i jakoś żyjemy :)
Sama się ubieram (truuuuudneeee), ale szybciej się rozbieram. To super zabawa, kto jest szybszy, ja czy Mama. Tzn, chodzi o taki wyścig, czy zdążę wszystko zdjąć czy nie, zanim Mama to odkryje. Ostatnio znalazłam takie fajne miejsce - w szafie :) Ale się zdziwiła, jak wyszłam na golaska :)

Nie lubię spać. Myślę, że 5 rano to dobra godzina na pobudkę 
No bo ile można spać? Rozumiem, jak jest ciemno na dworze, to nuuuuudaaaa, ale jak słoneczko już wstało, to ja też mogę, no nie?
Nie lubię też pieluchy. Ale nocnika też nie lubię, a to wielkie krzesło z dziurą w toalecie to mnie strasznie straszy! Chociaż fajnie się w nim papier toaletowy mieści. Ostatnio udało mi się nawet 3 rolki tam wrzucić. Nie wiem tylko dlaczego Mama się za głowę złapała? Może za mało wrzuciłam?
Mam fajną Mamę, Tatę i Siostrę i Bratów.
Kocham Ich, a Oni mnie!

MALWINKA


poniedziałek, 22 września 2014

Modlitwa niewiernego

Pan jest moim pasterzem, nie brak mi niczego?
[to skąd te rachunki, debety, choroby i samotność?]
2 Pozwala mi leżeć na zielonych pastwiskach?
[o, Boże! nie pamiętam, kiedy spokojnie przespałam noc! od wielu lat ciągnę mój wózek sama i brakuje mi sił...]
Prowadzi mnie nad wody, gdzie mogę odpocząć
[to żart, prawda? trochę kiepski, o Panie...]
3 orzeźwia moją duszę.
[moja dusza złamana, rozdarta na strzępy, gdy brakuje nadziei... gdy nieprzyjaciele się śmieją ze mnie, a ojciec mych dzieci gardzi mną, zostawił mnie, bom zmęczona, smutna...]
Wiedzie mnie po właściwych ścieżkach
przez wzgląd na swoje imię.
[czołgasz mnie Boże i nakładasz tyle, że nie mogę się podnieść z kolan...]
4 Chociażbym chodził ciemną doliną,
zła się nie ulęknę,
bo Ty jesteś ze mną.
[Gdzieś jest, o Panie? dlaczego mnie opuściłeś!?]
Twój kij i Twoja laska
są tym, co mnie pociesza.
[moje plecy już mnie bolą od razów Twego kija...]
5 Stół dla mnie zastawiasz
wobec mych przeciwników;
[moi przeciwnicy śmieją się ze mnie, że wciąż Ci ufam, a w biedzie mój żywot...
Gdy oni płyną oliwą i miodem, lekkim życiem uradowani, bogactwem ozłoceni...]
namaszczasz mi głowę olejkiem;
mój kielich jest przeobfity.
[łamię i kruszę mój chleb, codziennie wymodlony, kielich pusty...]
6 Tak, dobroć i łaska pójdą w ślad za mną
przez wszystkie dni mego życia
[chyba pomyliły się ścieżki Twej dobroci, albo zapomniałeś o mnie, Panie...]
i zamieszkam w domu Pańskim
po najdłuższe czasy.
[jeśli nie stracę mej wiary... niczym dziecię...]




poniedziałek, 8 września 2014

No i co?

Zdałam sobie sprawę z tego, że lubię moje życie.

Lubię problemy, które spadają parami niczym w skoku ze spadochronem w tandemie ;)
Lubię zgrzyty rodzinne - gdy Smoki jasno i czasem z przytupem oznajmiają SWOJE zdanie.
Bo gdzież mają się nauczyć, że nie zawsze to zdanie jest dobre, albo sposobów na ich artykułowanie?
(Artykuł 10, paragraf piąty ustawy o dobrym wychowaniu ;) )
Lubię starcia wojenne między Siostrą i Bratem, bo wiem, że uczą się negocjacji :)
Lubię, gdy Smoczę Najmłodsze robi mi pobudki o 5 nad ranem. Bo dzień dzięki temu jest dłuższy.
Lubię, gdy Ktoś, kto jest mym Przyjacielem milczy, bo gdy się odezwie/odpowie na słowa niepokoju - to radość jest tym większa.
Lubię, gdy ktoś rzuca słowami ostrymi, jak kamienie, bo przynajmniej wiem kim jest i czego się "wystrzegać".
Lubię, gdy pada deszcz, bo umyje mi okna ;)
Lubię, gdy świeci słońce, bo ... po prostu to lubię :)
Lubię, gdy dzieci zjedzą moje ulubione naleśniki, bo wiem, że im smakowało, a ja zachowam linię ;)
Lubię, gdy słyszę, że moje życie jest do bani, bo to oznacza, że jest tak zajebiste, że trzeba mi je "obrzydzić" z zazdrości ;)
Lubię, gdy popełniam błędy, bo się rozwijam i uczę.
Lubię, gdy milczę, bo mogę więcej słuchać.
Lubię, gdy mi brakuje czasu, bo wtedy łatwiej zasypiam.
Lubię, gdy mogę pomóc, bo to więcej niż puste słowa.
Lubię, gdy jestem uparta, bo dzięki temu wciąż z uporem maniaka wstaję na nogi ;)
Lubię, gdy mówię STOP, gdy ktoś mnie obraża, bo lubię siebie samą.
Lubię, gdy ktoś mnie zawiedzie niedotrzymaniem słowa/obietnicy, bo dzięki temu uczę się bycia wyrozumiałą. I radzenia sobie w życiu.
Lubię, gdy dzieci hałasują w ciągu dnia, bo potem doceniam te chwile, gdy zapada cisza :)
Lubię, gdy są dni, gdy na koncie pustki, bo to rozwija mnie twórczo w kuchni ;)
Lubię, gdy wraca do mnie uśmiech i dobre słowo, puszczone wiele dni temu.
Lubię, gdy dostaję po głowie, bo wiem, że powinnam bardziej pilnować tego, co myśli się w mojej głowie ;) i co plecie mój jęzor.
Lubię, gdy życie płata mi figle, bo to daje nadzieję, że Bóg ma poczucie humoru i PO PROSTU mnie kocha (choć wciąż są chwile, gdy tego nie potrafię sobie "wyobrazić i poczuć").
Lubię moje chwile zwątpienia, bo wtedy trenuję swoją cierpliwość i wiarę, że będzie DOBRZE :)
Lubię moją trudną przeszłość, bo dzięki temu wiem i mogę innym pomóc.
Lubię moje piegi, bo czuję się dzięki nim bardzo młodo :)
Lubię moje marzenia, bo dają mi siłę, by wciąż działać i się nie poddawać.
Lubię też moje złudne marzenia, gdy pękają niczym bańki mydlane, bo wiem, jak i co mogę zmieniać :)
Lubię, gdy odchodzą ode mnie ludzie, bo wiem, że nie pasowaliśmy do siebie, życzę im by znaleźli swoje bratnie dusze.
Lubię, gdy na mojej drodze stają nowi ludzie, bo dzięki nim nie jestem samotna.
Lubię, gdy w pracy napotykam trudności, bo to chroni mnie przed rutyną.
Lubię, gdy moje Smoki się śmieją, bo to są moje najlepsze wspomnienia :)
LUBIĘ TO!

Lubię moje życie!
Mimo wszystko i przede wszystkim.
Ze sobą :)




wtorek, 19 sierpnia 2014

40-tka

Dobra, powiem wprost - bałam się tego momentu przekroczenia 40-tki :)
Każda nieznana chwila/zdarzenie/miejsce powoduje dwojakie uczucia - lęku i ciekawości.
Oba zostały w pełni zaspokojone ;)

Nie wyrósł mi garb, nie zmarszczyłam się jak purchawka, nie zaczęły mi rosnąć włosy na uszach, nie wypadły zęby (dzięki Wojtek!), nie posiwiałam, ani żadne inne dolegliwości wieku starczego na mnie nie spadły.

Impreza była "zarąbista", w stylu czasów prohibicji, alkoholu było pod dostatkiem, żarcie na grillu skwierczało smakowicie, wątroba przetrwała i ma się dobrze.
Żadna głuchota, ani objawy nie-pamięci się nie pokazały, zatem czterdzieści lat to DALEJ MŁODOŚĆ ;)

Zamiast tych wszystkich strachów-na-lachy muszę powiedzieć, że to był szczególny dzień.
Radosny, pełen śmiechu, śpiewu (nauczyłam się na pamięć "Czterdzieści lat minęło" Rosiewicza! - i pewnie sporo działkowców śpiewało razem z nami), tańców, rozmów, żartów, chichów-śmichów z ludźmi, którzy postanowili spędzić ten "pamiętny dzień" ze mną :)
Wesprzeć duchowo i swoją obecnością przekraczanie tej niewidzialnej granicy wieku dojrzałego ;)

Spotkania i niespodzianki ostatnich dwóch dni dały mi potężnego kopa do działania. Dawka optymizmu odmłodziła moje racjonalno-pesymistyczne spojrzenie na rzeczywistość.
A bilans zysków-i-strat jaki zrobiłam wyszedł mi na plus.

Ludzie są najważniejsi, jak mawia moja Koleżanka Daga :) Bo są. Dzięki Nim jesteśmy silni. Ale i dzięki Nim możemy poczuć się nikim. Cała sztuka polega na tym, by mimo wszystko pozostać sobą i wciąż do Ludzi wychodzić. Bo to jak z beczką miodu - kilka łyżek dziegciu zawsze się znajdzie.

Setki dobrych życzeń, by moje marzenia się spełniły, miłości, powodzenia finasowego, zadowolenia, pozostania taką, jaka jestem - to wszystko jest jak wisienka na torcie! Taka kropka nad "i". Dopełnienie. I niezwykły prezent - bezcenny. Bo ludzka życzliwość jest niepoliczalna, niewycenialna i jednocześnie niezbędna do życia. Bez tego można uschnąć i wtedy życie zaczyna smakować gorzko.

Och, wisienka na torcie! Przyjaciółka Julitka zrobiła mi taką niespodziankę! Upiekła dla mnie tort! Był bossskiiii :) Kolorowy! I pełen smaków! Mnnnnnnniaaaaam! I takie właśnie jest życie :)

A dzisiaj?
Czuję się tak samo. Słońce świeci, nocą niebo oczarowało mnie rześkim wiatrem pachnącym jesienią (byle nie życia ;) ), gwiazdami rozrzuconymi niczym żarzący popiół od horyzontu po głębię Wszechświata...
Cisza, spokój.
Codzienność. Gwar dziecięcych rozmów i kłótni. Klocki rozrzucone na podłodze. Zabawki śpiące w mojej torebce, pachnąca kawa w kubku na poranne przebudzenie na synapsach po pobudce zrobionej o 5:30. Telefony, smsy, dokumenty i maile. Lista zakupów i rzeczy do zrobienia. Plany, porządki. Marzenia.
Radości i troski. Rozmowy. Przykrości.
Ot, życie toczy się dalej.

Dziękuję, że jesteście!



środa, 6 sierpnia 2014

Arena neo-Nerona

"Uwielbiam" czytać posty na "łolach" (ang.wall) na fejsbuniu różnych stacji tv albo gazet, pod newsami epatującymi tragizmem, śmiercią, próbą zabójstwa, etc etc.

I takie niewinne zdanie-wytrych "co jest WASZYM ZDANIEM przyczyną takiego zachowania?" albo "jak OCENIACIE postępowanie tej osoby" niczym zaklęcie otwiera puszkę Pandory.

Uuuuuuuuu!
To jak woda na młyn, wiatr w żagle, ogień w stodole pełnej siana, albo w magazynie z łatwopalnymi środkami ;) Albo jak dać małpie brzytew. Na pewno masakra werbalna murowana.

Poziom hejtu, nienawiści leje się szeroko rozlaną falą niczym przejście kulminacyjnej fali powodziowej. Zatapia zdolność racjonalnego myślenia, zalewa po szyję, zasłania oczy, wydobywa z zakamarków naszego jestestwa najbardziej obrzydliwe truposze paskudnych emocji.

W narodzie, który mieni się być chrześcijańskim poziom złości i agresji wydaje się niezrozumiały. Tak jakby odbywała się zbiorowa terapia pod tytułem - "JA jestem lepsza/y!" "JA jestem moralniejsza/y!" "JA bym tego NIGDY nie zrobił/a!"
Wybielanie. Porównanie w odbiciu potwornego czynu wypada korzystnie.
Aż tacy źli nie jesteśmy. To INNI są gorsi.

A ja nie jestem pewna siebie.
Ani tego, jak w sytuacjach bardzo kryzysowych się zachowam.
Nie byłam w takich warunkach, w skórze tego człowieka, w otoczeniu...
Często znany jest tylko skrawek, wycinek, finał historii. Reszta jest domysłem...

Dlatego wciąż pamiętam słowa: "Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni. Nie do Was sąd należy".
I zgoda, często trudno powstrzymać się przed wydaniem wyroku, niemniej warto zachować to dla tych. co się wymierzaniem sprawiedliwości zajmują.
Zarówno, jeśli chodzi o Sądy ziemskie, jak i te Najwyższej Instancji.
Tak jest o wiele normalniej.
I język jakoś bardziej świeży ;)
I cofanie się do czasów aren Nerona, jakoś nie pociąga - łatwo było trafić na arenę.
I to całkiem niewinnie.


poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Frajer(ka)

Jestem frajerką.

W narodzie, w jakim przyszło mi żyć, takich frajerów, jak ja jest mimo wszystko sporo. Na całe nasze ludzkie szczęście w nieszczęściu marudnego narodu.
Przeczytałam artykuł pod znaczącym tytułem "tylko frajer miłuje bliźniego" i dość szybko doświadczyłam empirycznie, że to "święto prowdo" (jak mawiają górale).

Nie zgadzam się z opinią, że takich krzywo uśmiechających się marudów jest 38 milionów, bo odliczając dzieci, które mają naturalny odruch śmiechu, śmieją się kilkadziesiąt razy częściej od dorosłych, odliczając zakochanych, osoby na imprezce (nawet pod wpływem %) to ta liczba marudów topnieje.
Pozostają stertryczałe jednostki, które niczym Smerf Maruda powtarzają z wewnętrzną satysfakcją sado-masochisty "i tak się nie uda" "a nie mówiłam/mówiłem" "o nie nie kochana/y nie pozwolę Ci sie uśmiechać/być szczęśliwym" "ja Ci pokaże, gdzie raki zimują" "poczekaj, zetrę Ci tą radość z twarzy, jak cie przeciągnę po sądach dla zasady". Takie smutne w swej wymowie pieniactwo. By poczuć się... lepiej?

Trudniejsze jest zachowanie wewnętrznego spokoju, gdy w zamian za dobro spotykają nas przykrości.
Gdy intensywność serwowanej nam przez bliskich/dalekich złośliwości osiąga kulminację w momencie, gdy nasza życzliwość wystawiona jest na zderzenie z wredotą marudzielca.
Trzeba mieć twardy kręgosłup moralny by oprzeć się wirusowi ludzkiej podłości.
I wiele miłości do siebie samego, akceptacji własnych błędów, ludzkich niedociągnięć i otwartego na innych umysłu, serca i dłoni.

Sztuką jest wtedy zachowanie uśmiechu i serdeczności mimo wszystko.
I miłości bliźniego. Też mimo wszystko.
I wyrwanie żalu z serca, że za czynione dobro otrzymuje się ciosy prosto w szczękę. Mimo wszystko do kwadratu.

Sztuką jest wytrwanie w byciu frajerem.
Mimo wszystko. I czasem wbrew sobie ;)




piątek, 25 lipca 2014

Cisza

Lubię ciszę.
Gdy wieczorem zapada w domu - dzieci śpią.
Gdy ustaje codzienny szmer/hałas głosów na dworze, warkotu silników, kosiarek, helikopterów, samolotów.
Gdy radio przestaje gadać znudzone, bo już nie zwracam uwagi "co/kto tam ględzi".
Gdy za ścianą milknie płacz dziecka, które nie chce iść spać, tupot nóżek na suficie, odgłos wirowania w pralce za ścianą, jazgot stęsknionego psa i tupot obcasów na klatce schodowej.

Lubię ciszę, gdy podwórko tonie w zmierzchu, w trawie buszują jeże, przemkną dziki z młodymi, lis wyskoczy zza samochodu i czmychnie chyłkiem w zagajnik bzów. Tylko kitę widać jak zamiata powietrze.
Gdy niespiesznie spacerują ludzie z psami, niektórzy nawet schylą się, by usunąć ślady natury zostawione przez pupila. Inni zaś umykają niczym cicho-ciemni.

Gdy rodzina nietoperzy opuszcza długie i wiotkie gałęzie wierzby, co dostojnie rośnie na placu zabaw. Wybujałej, dojrzałej, co już niejeden wiatr ją potargał.

Świat zawieszony między dniem, co był, a tym, co będzie.
Między przeszłością i przyszłością. Bliską.

Lubię ciszę w mojej głowie.
Gdy myśli zmęczone walką o dostęp do świadomości, znudzone jazgotem słów, wydarzeń, wyobrażeń, emocji po prostu idą w kąt.

I zostaję tylko ja.
Sama ze sobą.

I Tobą, gdy o Tobie myślę.
W cichej rozmowie, modlitwie. Często bez słów.  Gdy sił brakuje.

O nadzieję, o dobry dzień, o siłę i poczucie humoru.
By wziąć się za bary z codziennością.
Od nowa. Jak Syzyf.

Aż na sam szczyt.





sobota, 19 lipca 2014

Szukam Babci

Moje wspomnienia o Babci wciąż są rozedrgane emocjami.
Żyją. Na dnie serca. Wśród codziennych spraw i myśli. Pomiędzy wspomnieniami.
Babcia Anna była Kobietą o sercu otwartym niczym drzwi na oścież rozwarte. Niczym zaproszenie - wejdź, odpocznij, posil się, porozmawiaj, pomilcz, przytul, odetchnij serdecznością. Bez warunków, bez regulaminu. Bez opłaty.

Mam najcudniejsze wspomnienia z dzieciństwa. Najcudniejsze wspomnienia, dzięki Babci.
I wzór do naśladowania, gdy może-kiedyś-daj-Boże! sama się Babcią stanę.

Była wspaniałą Pra-Babcią dla Młodej. Ba! Nieraz zazdrośnie słuchałam ich opowieści, patrzałam, jak niteczki rozmów, wspólnych działań tkają więzy wpomnień. Rodzinną sagę.
Żałuję, że tylko jedno z moich Smoków miało to szczęście mieć Pra-Babcię...

Więc tym bardziej boli mnie świadomość, że moje dzieci aż tak ciepłych wspomnień, jak ja mieć nie będą.
Jedna babcia (moja matka) - nieobecna.
Druga (mama byłego) - daleko. Choć chwała Jej za to, że czasem zadzwoni i porozmawia, pamięta o ważnych uroczystościach, jak urodziny czy święta, koniec szkoły, wakacje. Chwała Jej i szacunek, że mimo dysonansu jakim był rozwód Jej syna ze mną, potrafiła i chce nadal utrzymywać więzy rodzinne z dziećmi. Stawiając ponad nasze animozje relacje z Wnukami. Stara się i jestem pełna podziwu dla Niej.
I szacunku.

Trzecia (tak, tak!) - matka ojca Najmłodszego Smoczątka - to dla mnie niezrozumiała zagadka...
Mieszka w tym samym mieście. Wielokrotnie zapraszana, zapewniana serdecznie o tym, że jest mile widziana - i co? I nic! Jak kamień w wodę, grochem o ścianę, jak głuchy ze ślepym o operze.
Dziecię niebawem dwa latka będzie miało, a "babcia" zaledwie 4 czy 5 razy obdarzyła łaską odwiedzin...
I wciąż jakieś wymówki. A że brak czasu, a to zmęczenie, inne plany, ważne sprawy, a to "nieuporządkowane relacje", albo brak odezwy na zaproszenie, wręcz unikanie.

Nie kumam. Nie ogarniam tej kuwety.
Może Ktoś mądrzejszy mi to wyjaśni?
Czymże to moje Dziecię zasłużyło na takie traktowanie?
A może to moja wina, a na Dziecięciu się skupia "kara"?

W sumie, dziwię się nawet potrójnie. Bo czas leci, i Dziecięcia, ale i Babki. Szkoda dni i lat. Szkoda wspomnień, które nigdy się nie zalęgną w sercu, nie zakorzenią w głowie... Szkoda tych więzi, które się nie zaplotą z nitek spotkań, uśmiechów, gestów pełnych czułości. Szkoda, że Dziecię mi nie powie, że "Babcia jest lepsza, bo na wszystko pozwala"... Szkoda, że nie dozna tych upojnych chwil rozpieszczania, pozwalania "na wszystko".

Szukam Babci. Zastępczej.
Od zaraz.

W zamian oferuję: radosny błysk w oczach, że Babcia przyszła, pełne uwielbienie dla rosołu/pierogów/ciasta/etc etc zrobionych przez Babcię, zasłuchania z otwartą buzią opowieści pt. "za moich czasów", podziwu dla śmigających drutów/szydełek/igły z nitką, przytulenia znienacka/bez liku/bez powodu/i z różnego powodu,  i rączki oplatające szyję z czułością, i szept do ucha "kocham Cię, Babciu" i laurki własnoręcznie zrobione, i wierną asystę w kuchni, i pomoc przy sprzątaniu (no, dobra, przyznaję, czasem oznaczać to może podwójne sprzątanie), i spacer z "łapką" w babcinej dłoni...

I miłość bezgraniczną.

p.s. Jedną Babcię Zastępczą już mamy :)
Babciu Wando - bardzo Ciebie kochamy!



piątek, 18 lipca 2014

[*]

Świat ogranęła paranoja.
Miłość chora.
Zwana władzą. Kasą. Pozycją. Chciwością.

Człowiek zdolny do zabijania w imię własnego "EGO".

Pasażerowie Malaysia Airlines złożeni na ołtarzu ludzkiej pychy.

[*]


czwartek, 10 lipca 2014

Opowiem Ci nie-bajke

Na kanwie ostatniego szumu dotyczącego aborcji, sadysty-Chazana, co kreuje się na wielkiego męczennika "klauzuli sumienia" postanowiłam opowiedzieć nie-bajkę.
O tym, że to kobieta nosi odpowiedzialność.
Pełną. Całą. W trudzie i znoju - mówiąc językiem biblijnym...
Czy chce tego, czy nie... i nikogo to nie obchodzi. A na pewno tych obrońców życia poczętego...

Nie-dawno temu była sobie Kobieta i Mężczyzna.
Dni bywały lepsze i gorsze. Jak to w życiu. Ale chleb z tej mąki nie mógł wyjść dobry.

"Chcę mieć dziecko" - pomyślał Mężczyzna. I nie pytając o zdanie i zgodę zrobił je.
Wbrew. Przeciw. Bo silniejszy. I zniknął jak kamfora, gdy do Kobiety dotarło CO się wydarzyło.
Zniknął, bo tak wygodniej. Wszak w jego pomyśle nie było "i zaopiekuję się Tobą i dzieckiem".
No i te konsekwencje niewygodne.
"Roszczeniowość" Kobiety w ciąży, bo wymaga pomocy i opieki...

Dziecko rosło pod sercem.
Bo Kobieta choć myślała przez moment o tym, by zetrzeć z siebie znak hańby, nie chciała tego uczynić śmiercią Dziecka... Bo Ono nie mogło zapłacić za WINĘ OJCA.
Czas oczekiwania na przyjście Dziecka było jak żałoba za straconymi marzeniami, planami i bólem świadomości JAK to Dziecię powstało.

I pewnego słonecznego dnia Dziecię przyszło na świat.

I wraz z Nim pojawił się znów Mężczyzna, który zaczął ŻĄDAĆ praw, bo wszak jest ojcem. Bez zobowiązań. Bez zaangażowania. Bez konsekwencji. Jak gdyby NIC się nie stało.
Przeżywanie bólu na nowo.

Dziecię rośnie nie mając świadomości, CO się wydarzyło.

A w Kobiecie rośnie bunt i pytania:
1. dlaczego to ONA ma się wstydzić za to, co się stało?
2. dlaczego jest samotna w tym trudzie macierzyństwa, a Mężczyzna jest wolny, jak ptak? Odwiedzi czasem, pobawi się i pójdzie sobie, bo praca, kariera, wyspać się trzeba, urlop, wakacje, impreza?
3. co ma Kobieta powiedzieć Dziecku, gdy dorośnie na tyle, że zapyta się "a skąd przyszłam? jak powstałam?" PRAWDĘ? czy SKŁAMAĆ?
4. gdzie jest sprawiedliwość? dlaczego tacy ojcowie/"mężczyźni" pozostają bezkarni?

Na te pytania NIKT nie odpowiedział Kobiecie.
Ani bliscy. Ani dalsi. Ani wierzący. Ani niewierzący.
Ani Bóg.

Została sama. Z Dzieckiem. I wspomnieniami.





niedziela, 6 lipca 2014

16 lat

Dzisiaj są Twoje Urodzinki Emilko.
Co rok - 6 lipca to Twój dzień. TEN dzień. Wspomnienie, święto, przypomnienie chwili, gdy wystawiłaś głowę na drugą stronę mojego brzuszka ;) I chociaż liczba latek rośnie, to dla mnie wciąż jesteś tą Malutką Kruszynką, na którą z takim zdumieniem i uwielbieniem patrzyłam.

Czasami trudno się pogodzić z myślą, że jesteś tuż przed progiem dorosłego życia. Bardzo trudno to ogarnąć, wciąż telepie mi się w głowie myśl: " Ale jak to?! Już?!?! DOROSŁA?!! Za dwa lata???!!"

Córeczko Moja, nie zawsze zdaję na 6 egzamin z bycia Mamą. Często mamy ze sobą na pieńku, często zgrzyta między zębami słowo jedno, drugie, piąte i dziesiąte, humory wylewają uszami, a muchy latają nam w nosie :) :)

Chciałabym byś pamiętała o jednym - jesteś NAJWSPANIALSZĄ DZIEWCZYNĄ, DAREM, CÓRECZKĄ! I tego NIC a NIC nie zmieni!!!

Jesteś:
- wrażliwa
- delikatna
- urocza
- inteligentna
- ambitna
- z poczuciem humoru
- bystra
- asertywna
- wartościową Kobietką
- pomocna
- spostrzegawcza
- emocjonalnie bogata
- utalentowana - skazana wręcz na sukces!!! :)
- empatyczna
- otwarta na ludzi
- przyjacielska
- ciepła
- serdeczna
- troskliwa
- cierpliwa (szczególnie w porównaniu z Mamusią ;) )
- godna zaufania
- elokwentna
- bogata wewnętrznie
- piękna
- subtelna
- eteryczna
- dziewczęca
- charakterna jednocześnie
- i wiesz czego chcesz :)
- uparta w dążeniu do celu
- odważna
- ujmująca się za słabszymi
- i mogłabym tak wymieniać i wymieniać :) :) :)

Emilko, spełniaj swoje marzenia, kochaj siebie i ludzi wokół Ciebie i życie!

I niech Dobry Bóg ma Ciebie w Swojej opiece i błogosławi każdy Twój dzień!

Z buziakami ślą Ci te życzenia - Mama, Kamil i Malwinka :)



piątek, 4 lipca 2014

EKS manifest

Zastanów się, zanim mi znów powiesz, że to wszystko moja wina.
Że marudzę, narzekam, i ciamajda ze mnie, gdy proszę Cię o pomoc.
Że zostałam sama na własne życzenie.
Że sama sobie tak życie pościeliłam.

Zastanów się nad tym ile razy można skłamać. Udawać, robić nadzieję, szukać wytłumaczeń, które po kilkunastu razach i tak śmierdzą na odległość tandetną blagą.

Zastanów się nad tym, co i kto jest ważniejsze dla Ciebie? Ludzie wśród których przebywasz, czy dzieci z dala od Ciebie? Dobra opinia budowana na fałszywych podstawach?

Zastanów się zanim zmażesz swoją winę przerzucając mi ją na plecy, w słowotoku pokrętnych tłumaczeń.
Przeprowadź się na koniec Galaktyki, nie tylko świata i tak od świadomości, że masz dzieci nie uciekniesz.
Choćbyś nie wiem jak się starał.

Układaj sobie życie na nowo, łam serca, trwoń dni, miesiące i lata na rzeczy błahe i przemijające.
Składaj obietnice bez pokrycia, oszukuj, baw się dobrze i chwal tym bezmyślnie komuś, kto cierpi.

Zadbaj o swoją wygodę i rozrywki, co tam, że coś obiecałeś, że innym jest źle do sześcianu.
Tłumacz się nadmiarem pracy, brakiem finansów, innymi planami.

Zapominaj o obowiązkach, wsparciu.
Kłam, milcz, unikaj - o ile tak Ci łatwiej.

Pamiętaj, że uczucia to nie zabawka.
I możesz nie mieć do Kogo wracać.

Nie uciekniesz przed faktem, że jesteś OJCEM.
Nawet, gdy mnie już nie kochasz.

----------------------------------------------------------------
Manifest napisany w głębokim gniewie za kilka miesięcy zwodzenia i okłamywania, unikania odpowiedzialności i niewywiązywania się z obowiązków wobec dzieci ze strony Ojca-dzieciom,
Wszelkie podobieństwa do osób występujących w realnym życiu są zamierzone.




















środa, 2 lipca 2014

Wakacje cz.2

Pogoda taka, jak co roku na Opener'a. 
Czyli leje. Ciurkiem. Z przerwami. 
Ale leje.

Młody Smok siedzi w piaskownicy pomiędzy kolejnymi oberwaniami chmury. 
Młoda okupuje łóżko pożerając książki, słuchając muzyki, rysując i ogarniając galimatias na tablecie, jaki robi Najmłodsze Smoczę.

A to Najmłodsze? 
Patrzy tęsknie przez okno. Na podwórko. 

Ehhh, chętnie bym się wyrwała gdzieś ze Smokami. 
Mankament takiego "wyrwania się" to wyrwa w kieszeni. 
Wyrwa, na którą samotnie wychowując Smoki nie mogę sobie pozwolić :(

Ojciec-dzieciom mieszkając na drugim krańcu świata zaś wpadł na genialny pomysł, by wysłać Smoki do Dziadków, czyli Jego rodziców.  Bo kiedyś, za jego czasów, tak sie jeździło. 

O ile Młody Smok do szczęścia nie potrzebuje wiele (a dokładniej: MineCraft, World of Tanks i Galaxy Life) i wyjazd do Dziadków (z którymi ma sporadyczne kontakty - a po rozwodzie nawet bardziej niż sporadyczne), to po prostu zmiana laptopa/tabletu/komputera. No i może kuchni ;) Na Babciną.

Natomiast Młoda nie widzi sensu wyjazdu. 
Dlaczego? 
Bo o ile "za czasów Ojca-dzieciom" wyjeżdżało się do Dziadków NA WIEŚ, to dla niej taki wyjazd to wycieczka z miasta do miasta.
I o ile Ojciec-dzieciom miał do dyspozycji pola, lasy, wioskę dzieci, jeziora, rzeki, ciągniki rolnicze, obory, konie, krowy, stogi siana, o tyle Młoda miałaby do dyspozycji ryczące na full telewizory. 
Włączone w każdym pokoju. Na różnych kanałach.
Ach, i jeszcze w imię dziwnie pojmowanego bezpieczeństwa, nie mogłaby pojechać sama na starówkę, czy nad jezioro... Czyli pozostałoby siedzenie w bloku na 10-tym piętrze.

Faktycznie, bardzo obiecujący wypoczynek.

Więc siedzą Smoki w domu. 
A ja zastanawiam się, jak mogłabym wydłużyć dobę, by zarobić na wakacje.
Albo wytłumaczyć Ojcu-dzieciom, że fakt rozwodu nie zwalnia go z opieki/współutrzymania dzieci.
Bo tak jakoś wyszło?

Są takie dni, gdy brakuje mi moich Dziadków. 
I takiej normalnej Rodziny...
:(




poniedziałek, 30 czerwca 2014

Wakacje tadaaam buuum tssssssssss!

Aaaaaaaa!
Formalnie PIERWSZY dzień wakacji.

I wiecie co???
K O C H A M     S Z K O Ł Ę !!!!!!!!!!!!!

Dlaczego?
Od rana leje. W sumie od kilku dni leje. Pogoda pogrzebowo-listopadowa.
A wiecie co oznacza TROJE dzieci siedzących w domu?

Najstarsza - ma dzisiaj wenę pt. pomatkuję bratu. Wygląda to mniej więcej tak, że Młoda KAŻE mu sprzątać, iść na podwórko, na rower, zabrania grać w gry na komputerze bo się dziecko uzależni, odłożyć kredki do pudełka, posprzątać klocki. Wszystko wypowiadane tonem nie znoszącym ani grama sprzeciwu.
Kurcze! To po co ja tutaj jeszcze jestem ??? ;)

Młody - łazi jak cień. Mógłby robić za dziennego ducha sunącego po pokojach. Bezszlestnie. Z westchnieniem "nuuuuuuudziiiii miiiiii sięęęęęęę" zamiast łoskotu łańcuchów. ;)
Co tam piramida gier planszowych, karton klocków, ryza papieru, cały kosz kredek różnej maści i kolorów, pędzle,farby, plastelina, wycinanki...
Komputer to jedyna rozrywka, która zyskuje aprobatę w oczach Młodziana.
A ustanowiona przeze mnie zasada "dwóch godzin" to przekleństwo. Negocjacje wakacyjne w toku. Choć szanse na powodzenie nikłe, bo - jasno sprawę stawiając - komputerowe gry w dużej dawce ogłupiają.

A Najmłodsze - ma fazę na "cicia". Na sam dźwięk tego słowa mam ochotę dokonać mastektomii i wysłać "cicie" za granicę!!! ;)

Dzieci mają wakacje?
Cholera - tylko jak to powiedzieć w pracy???
Ja też CHCĘ wakacje!


piątek, 27 czerwca 2014

To jest już koniec...

Nie, nie! Spokojnie! Nie kończę pisać bloga ;)

Piosenka Elektrycznych Gitar "To jest już koniec. Nie ma już nic. Jesteśmy wolni. Możemy iść" (inna wersja podaje "pić") zakończyła etap edukacji w życiu mojej Starszej Córki - GIMBAZA THE END.
Gala honorowa z przedstawieniem klasy teatralnej, przekazaniem sztandaru szkoły, hymnem państwowym (rachitycznie odśpiewanym niczym w czasie ciszy nocnej - jakby wszyscy zapomnieli słów, albo wstydzili się. swoich głosów?), odczytaniem podziękowań, serią przemówień etc etc etc.
I tak dalej i tak dalej i tak dalej.

I taka myśl. KIEDY DO JASNEJ PRZEPIÓRKI TEN CZAS ZLECIAŁ!?!?
Powtarzam sobie i moim znajomym, że to dzieci się nam starzeją. Bo doprawdy gardło ściska jakaś niewidzialna gula, gdy patrzę na te Młode Orły. Oni już dorastają. Już jedną nogą w świecie dorosłych. Sprint ku dorosłości.

Tak im spieszno... A prawda jest taka, że chciałoby się wrócić znów w te szkolne mury, poczuć dzieciństwo, smak landrynek w kieszeniach spodni, upaćkanych nitkami, wybuch szalonej/nieokiełznanej radości, gdy wylewały się dzieciaki z klas niczym potop po dzwonku na przerwę. Nawet klasówki nie wydają się takie straszne. I Ci nielubiani wtedy nauczyciele, też jacyś tacy... bardziej "ludzcy" się wydają. Ludzcy w swych wadach, nawykach. No dobra, nie wszyscy. Mam swoją galerię "sław" ;)

A dzisiaj? Starsza Córcia poszła zanieść dokumenty do LICEUM. Nie, nie ogarniam tej kuwety!!! Tej świadomości, że za 3 lata matura, potem studia i zacznie się DOROSŁE życie. JEJ dorosłe życie...

Dzisiaj też Młody Smok skończył pewien rozdział edukacji tak górnolotnie nazywanej wczesnoszkolną. Pożegnanie z Ukochaną Wychowawczynią i Nauczycielką - panią Kasią. O, tak!!! My rodzice z IIIF - o pardon! - IVF dobrze wiemy, że ciężko będzie jakiemukolwiek wychowawcy "pobić rekord" lubienia dotychczasowej Pani. I w sumie też to nasze zmartwienie, aby przy tym skoku na główkę z podziałem na przedmioty/nauczycieli - to szanowne grono pedagogiczne nie zrobiło dzieciakom "kuku". Swoimi nawykami, rutyną, wypaleniem zawodowym. Dzieciaki sprawy sobie z tego nie zdają. Może to i dobrze ;)

Czas leci. Rosną dzieci.
I to już koniec. Nie ma już dzwonków. Tornister leży porzucony w kącie. Mundurek gdzieś upchnięty pod łóżkiem.
I to już koniec pewnego rozdziału.
Możemy iść. Czas na W A K A C J E !!!

HUUUUURRRRRRAAAAAA!!!


poniedziałek, 23 czerwca 2014

Ojciec czy tata

Ojcem to każdy facet może zostać. Nooo, może eunuchowie mieliby z tym problem.
Bycie ojcem to po prostu biologia. Mężczyzna + kobieta = dziecko.
Czysta biologia.
Jak mawia moja Przyjaciółka, po prostu dawca spermy.

Tata.
Ooooo! To już zupełnie inny temat!
Tata to KTOŚ ważny w życiu dziecka. Zainteresowany. Zaangażowany. Pozytywnie zaangażowany.
Nawet, gdy przestaje kochać Matkę swojego Dziecka/Dzieci.
Dbający o Dziecko niezależnie od tego, czy układa się dobrze czy źle.
Czy ma dobry humor czy ma fochy.
Czy jest w świetnej formie czy zmęczony.
Stawiający na pierwszym miejscu Dziecko. A nie siebie.
Egoizm to najważniejszy czynnik utrudniający bycie Tatą.

Tata.
To wzór Mężczyzny dla Córeczki.
To wzór Mężczyzny dla Syna.
To wzór relacji damsko-męskich dla Dzieci.
To On pokazuje Córce jak Ważną Kobietą jest w jego życiu.
To On uczy Syna, jak traktować Kobietę.
To On jest odwołaniem, ostatnią instancją, gdy dziecko ma na pieńku z Mamusią ;)
To On ma najlepsze ramiona do wypłakania się.
To On nauczy grać w piłkę, łazić po lesie, pokonywać własne lęki.

Inna rola w wychowaniu.
INNA.
Nie gorsza.

To ja życzę wszystkim Tatom, by nigdy nie zabrakło im CZASU dla swoich dzieci.
CIERPLIWOŚCI, gdy po raz milionowy dzieci zadają to samo pytanie.
UWAGI, by nauczyć je bycia człowiekiem.
MIŁOŚCI, gdy z powodu ich nieposłuszeństwa, rozbrykania, uporu, buntu miałoby się ochotę ... no czasem ręka i język świerzbią.
CIEPŁA i PEWNOŚCI by wyrosły na pewnych siebie i empatycznych ludzi.
MĄDROŚCI by nauczyć je, jak żyć, popełniać błędy i wciąż iść do przodu.
By nie zapomnieli o swoich dzieciach, gdy nie układa im się z Mamą dzieci.

Bo są WAŻNI dla dziecka. ZAWSZE.




piątek, 20 czerwca 2014

Niezgodna

Jest we mnie niezgoda na "porządek" jaki "panuje" na tym świecie.
Pierwszeństwo ma chamstwo i szwindel. Sraj-taśmy polityczne dobitnie to potwierdzają.
Prawo i sprawiedliwość mocno karzą maluczkich. Ci wielcy mogą spać spokojnie. Zawsze się wynajdzie kolejną "pomroczność nie-jasną".
Uczciwość to postawa dla frajerów. Jak kraść, to miliony! Żaden bilon tylko bilion!

Jest we mnie niezgoda na świat, w którym rodzina znaczy nic, albo prawie nic.
Gdzie dzieci umierają w brzuchach Mam, bo lekarzom nie chce się zrobić cesarki i je ratować, zainteresować się pacjentką, a bo procedury,  bo to-i-śmo, bo koperta nie znalazła drogi do szczęśliwego celu (czyt. kieszeni lekarskiego fartucha). Bo lekarzyna od siedmiu boleści musiał się wyspać, a położna poplotkować na twarzo-książce.
Gdzie Matki borykają się z samotnym wychowaniem, bo tatuś się wyklamkował i lata niczym ta pszczółka Maja, z kwiatka na kwiatek (ma-ją i ma-ją i ma-ją). Zapylając i spadając na następny. Bo ładniejszy niż ten poprzedni. Bo życie jest tylko jedno, bo trzeba się wyszumieć, nalatać... Odpowiedzialność? A co to takiego?
Aaaaa,  odpowiedzialność... No, to ten tego, robi się przelew, no nie? I czapa, nic więcej nie trzeba.
A czasem i przelewu nie trzeba, no bo i po co? Żeby tej małpie na złość zrobić! Lafirynda jedna...
Dzieci? Dadzą sobie radę. A jak nie dadzą, to wylądują w rodzinie zastępczej.

Jest we mnie niezgoda na świat, w którym religia używana jest do niszczenia, a nie budowania. Gdzie kobieta i mężczyzna stają się śmiertelnymi wrogami... Gdzie wzajemne dopełnienie mylone jest z rywalizacją i tworzeniem kolejnych zakazów. Głównie dla kobiet. Bo ONE to rozumu nie mają, decydować o sobie nie mogą. Wolna wola? Wybór? Fanaberie "feministek".
Gdzie Mężczyźni odarci ze swych ról opieki i siłacza, co słoik odkręci, szafę przeniesie, kobitę na rękach ponosi, a i dziecko przewinie, woleli uciec w złudny świat biznesu, pogoni za króliczkiem Rogerem kolejnego awansu.

Jest we mnie niezgoda na związki, gdzie MIŁOŚĆ znaczy - będę z Tobą na dobre. A jakby coś złego się działo, to radź sobie sam/a. Gdy budowana jest na staraniu jednej strony, gdy konflikt/odmienne zdanie staje sie powodem do starcia zbrojnego, cichych dni, milczenia, "karania" swoją nieobecnością. Szczególnie dzieci... Egoizm na piedestale. Umieranie/ustępowanie/dogadywanie się z Ukochaną osobą to taki harlekinowy bzdet. Ma być "pięknie łatwo i przyjemnie".

Jest we mnie niezgoda na brak rodzinnych więzów. Gdy rodzice nie mają czasu dla siebie, dzieci. Gdy mijają się w drzwiach łazienki, kuchni, sypialni, gdy dom przypomina bardziej hotel. Recepcją jest przedpokój, z szafką na buty. Gdy Babcia odwiedza swoje wnuki raz na ruski rok, a mieszka tuż za miedzą, zajęta "robieniem kariery". Gdy Dziadek zalewa w trupa robaki, co już się zalęgły w głowie. Robaki paskudnych myśli, wspomnień, utraconego życia, użalania nad sobą. Gdy Ciocie, Wujki "zapomniały" numeru telefonu. A na święta, to się wysyła smsa "wesołych świąt", a na urodziny "sto lat" - tylko czego? Samotności?

Jestem niezgodna.
Nie pasuję. I zmieniam świat.
Zaczynając od SIEBIE.


wtorek, 17 czerwca 2014

20-bal-wakacje-fasolka

Skróty myślowe. By zapamiętać. Dużo się dzieje, a to powoduje, że gubię dni. Dosłownie!
Była niedziela, a już wtorek nastał. Gdzie podział się poniedziałek?
Zdałam sobie sprawę z tego, że za tydzień w piątek jest koniec ROKU SZKOLNEGO!!!

Ale jak!!?? Przecież dopiero był maj, no dobra, początek czerwca!
Czas pędzi jak struś pędziwiatr z kreskówki. Biiiip!!! Biiiip!!!

Smoczątko wczoraj skończyło 20 m-cy życia. Zdałam sobie z tego sprawę, gdy zajrzałam do kalendarza, by sprawdzić terminy wysyłki dokumentów. Facepalm! Jak można tak przeoczyć dni, nie skojarzyć "faktów"?!
Ano można, jak widać na załączonym egzemplarzu w mojej osobie.

Chaos. Chaos Chaos.
Dzieci wprowadzają niezapowiedziany chaos. Stawiają plany, marzenia do góry nogami. Metoda Agile w codziennym zastosowaniu ;)

O! Zerknęłam na tytuł posta! Jakżebym mogła tak pominąć ważny rozdział w życiu mojej Najstarszej Latorośli! BAL GIMNAZJALNY. Tak odbył się. W zeszły piątek. I nawet nie padało!!! To znaczy padało tuż przed uroczystym polonezem i tak cudownie ominęło centrum miasta :)
Wzruszyłam się, patrząc na Dziecię, które pamiętam takie malutkie... A przede mną i publicznością przybyłą na bal dostojnie kroczyła w takt poloneza Młoda Kobieta. Z przystojnym partnerem w parze.
Ehhhhh... Moja Babcia mawiała mi, że ani się obejrzę i dzieci dorosną.
Miała rację. Jak w wielu innych kwestiach. Mądrość Starszych docenia się po czasie.

Z humorów dnia codziennego dodam jeszcze fasolkę.
Ugotowałam na obiad zieloną fasolkę. Nie przypadła do gustu Smokowi. Na pytanie dlaczego mu nie smakuje, usłyszałam:
- Bo jest niedojrzała, Mamo! NIEDOJRZAŁA.

Miłego dnia zatem :)



niedziela, 15 czerwca 2014

Gniew

Rośnie we mnie gniew.
Pęcznieje. Wypełnia. Sprawia, że chce mi się wrzeszczeć. Krzyczeć. Tupać nogami.

Samotność jest trudna. Życie w pojedynkę - wyzwaniem.
Wewnętrzne rozdarcie między potrzebą miłości, a potrzebą spokoju i stabilności.
Relacje z drugim człowiekiem są, jak skakanie po polu minowym. Nigdy nie wiadomo, gdzie ukryta jest mina, która zrobi nam krzywdę. Mniejszą, lub większą. Ale i tak zaboli. Czasem jak dziabnięcie komara, a czasem jak zderzenie z TIRem.

Rośnie we mnie gniew, gdy widzę, jak potrzeba miłości sprawia, że zaciskam zęby i znoszę takie "dziabnięcia komara" - odzywki, niedotrzymywanie słowa, żarty którym bliżej do złośliwości, niż do głupoty, egoizm, stawianie swoich spraw wyżej niż wspólne plany... I to odwracanie kota ogonem, udawanie, że nic sie nie stało.

Albo, że jak zawsze, to "moja wina".

Rośnie we mnie gniew i jestem z niego zadowolona, bo to oznacza, że taka relacja nie jest zdrowa. Jest raczej destrukcyjna i z tej mąki chleba nie będzie.
Rośnie we mnie gniew, który chroni mnie przed rozczarowaniem, pułapką życia w niewoli.
Rośnie we mnie gniew - ochronna tarcza przed złudzeniami.

Samotność jest moją Przyjaciółką.
A gniew  - Przyjacielem, który boleśnie pokazuje mi prawdziwe oblicze drugiego człowieka.



sobota, 7 czerwca 2014

Weekend z hukiem

Życie z dziećmi to, jak odbezpieczony granat. Nie wiadomo, kiedy wybuchnie ;)

Piątek upłynął pod znakiem stresu z powodu ... Smoka. Ot, po prostu poszedł do koleżanki po szkole ;)
Bez informowania mnie o tym. 40 minut po czasie, gdy powinien pojawić się w domu, zadzwoniłam do szkoły, czy Smok wyszedł. Ano wyszedł.
Córa poszła "szkolnym szlakiem Smoka", czyli dokładnie tą samą trasą, jaką codziennie przemierza dzielny szkolniak.
Ani widu, ani słychu. Kontakt na linii szkoła-Córcia. I NIC. Jak kamień w wodę.
Przyznam się szczerze, że miałam już wszelkie scenariusze w głowie, te na temat tego, co mogło się Smokowi przydarzyć, jak i te - co z Nim zrobię, jak go znajdę.
Och, byłam bardzo kreatywna, zapewniam ;)

I gdy straciłam już nadzieję, gotowa dzwonić na policję, mój Syn ... znalazł się! U koleżanki piętro wyżej.
Byłam wściekła. Matko! jaka ja byłam wściekła i jednocześnie słychać było łomot kamienia spadającego z serca. ŻYJE!!! SMOK ŻYJE!!!

Całe nieporozumienie wzięło się z tego, że dziecię poinformowało mnie, że koleżanka jest u Babci. I ta zakodowana wiadomość po prostu sprawiła, że Kochana Sąsiadeczka była OSTATNIM miejscem na liście poszukiwań.

Smok oczywiście nie za bardzo rozumiał, CO się stało ;) I skąd takie HALO!?
Przecież był nade mną!

A dzisiaj? No, cóż weekend zaczął się z ... HUKIEM.
Najmłodsze Smoczątko obudziło się o 4 nad ranem i wyszło z łóżeczka (szczebelki wyjęte dla informacji) i chciało przydreptać do mnie. No i obudził mnie ryk! Zaplątała się prawdopodobnie w kołderkę wychodząc i rymsnęła buzią w podłogę.
Efekt?
Wizyta na pogotowiu. U Smoczątka wybite dwa dolne ząbki, krwiak na dziąśle, śliwa na szczęce i totalny rozstrój żołądka i nerwów u mnie.
Ja piórkuję!!! Bycie mamą to jakiś hardcore!

Najtrudniejsze w tym jest zachowanie zimnej krwi, panowanie nad emocjami, nad irracjonalnym poczuciem winy, przeraźliwą chęcią lataniami niczym kwota za pisklęciem. A przecież jest we mnie świadomość, że nie upilnuję, że nie mogę biegać z dziećmi, bo musiałabym się... roz-troić. Byłabym jak jakiś szpieg z krainy deszczowców, cień, przyzwoitka, kula u nogi, bliźniak syjamski. Perspektywa dla moich dzieci - beznadziejna. Zero możliwości uczenia się, zdobywania doświadczenia, zrozumienia, dlaczego pewne zachowania, pewne działania są niebezpieczne lub niekorzystne.

A zatem - spokój. SPOKÓJ. I tłumaczenie, że takie znikanie bez informowania nie jest dobre (Smok), wyjaśnianie "drugiej strony medalu" (matka omal na zawał nie zeszła!), usuwanie przeszkód (wywaliłam kołderkę w pierony! kocyk jest lżejszy).
I mentalne przygotowanie na kolejne "atrakcje". Bo takie wypadki zdarzać się będą. Nie ma co udawać, czarować i łudzić się, że dzieciństwo minie bez takich "HUKÓW".

Macierzyństwo to nie bajka.
Czasami leci krew. I odchodzi się od zmysłów ze strachu.
To też szkoła życia.
Dla obu stron.



wtorek, 3 czerwca 2014

Kocham pretensje

Jestem dumna z moich Dzieci.
Jestem dumna z tego, że będąc samotną Mamą DAJĘ RADĘ.
Wychowuję fantastycznych Ludzi :) bo to jest moje zadanie. Mój cel. Nadrzędna praca.

Macierzyństwo mnie uskrzydla. Daje siłę i sens. Kocham i uwielbiam moje SMoki :)
Macierzyństwo też mnie wkurza. Czasem mam też dość moich dzieci ;)

Mój dzień jest intensywny. Doba maksymalnie wykorzystana. Często sen jest towarem luksusowym. Reglamentowanym wręcz. Na kartki. Na zamówienie. Na przyzwolenie Najmłodszego Smo(cz)ka ;)

I tak w koło Macieju - poranne wstawanie, śniadanie razy trzy, śniadanie do szkoły, przebieranie, zabawa, praca, telefony, zakupy, sprzątanie, gotowanie, odrabianie lekcji, usypianie, rehabilitowanie, praca, rozmowy, wychowanie, godzenie, kładzenie spać, zabawa, rozmowa, pranie, praca, odkurzanie, prysznic, szybka przekąska w biegu, wyrko-laptop-praca.
Aż czasem padam.

Codzienna walka, by zapewnić bezpieczeństwo, byt, stabilizację mojej Smoczej Rodzinki.
Wybory, decyzje, co jest najważniejsze dla mnie i moich dzieci.
Czas im poświęcany. Czas z nimi spędzany. To bezcenny czas.

One dorosną szybko, zanim się obejrzę i pójdą żyć swoim życiem. Chcę dać im poczucie, że są Wspaniałymi Ludźmi. Chcę spędzać z nimi czas... Są dla mnie na pierwszym miejscu.
Ich potrzeby i marzenia są dla mnie ważniejsze niż plany znajomych...

Więc Drogi Człowieku nie próbuj wzbudzać we mnie poczucia winy.
Nie wciskaj mi swoich pretensji, bo zrobiłam COŚ po swojemu.
Nie mów mi, co mam robić, czuć, jakie decyzje podejmować.
Zapamiętaj - to moje życie i moja Rodzina.

Uszanuj to.

Nie mam obowiązku spędzać czasu, tak jak sobie ktoś to wyobrazi.
Nie mam obowiązku się tłumaczyć. Nie jestem uczennicą w szkole, która musi usprawiedliwiać nieobecności.
Mam obowiązek być silną i szczęśliwą Kobietą i Mamą dla moich Dzieci. I dla siebie.
Nawet jeśli nocą płaczę w poduszkę, rano dla nich mam uśmiech.

Więc Drogi Człowieku -
Uszanuj to.

Albo idź w swoją stronę. I daj mi spokój.
Każda rzecz ma swój CZAS.




niedziela, 1 czerwca 2014

Smoczy czas

Dzień Dziecka. Ulubiony dzień dzieci małych, średnich i duuużych.
Bez znaczenia w jakim wieku. Bo dopóki ma się w sobie odrobinę dziecka - świat jest znośniejszy.

To był dobry dzień.
Smoki zadowolone, roześmiane, prezenty też były :) Ot, choćby ciasto cynamonowe (uwielbiane przez Smoki), pieczone o 2 nad ranem. W sobotę miałam jeszcze gości imieninowych i spędziliśmy świetny czas przy winku i torcie kawowym (dziękuję Waldi!).

Nasz Smoczy Dzień Dziecka.
To poranne leniuchowanie, śniadanie całą rodziną, czas na rozmowę. Wypad nad morze. I kompletny luz.
Kopanie w piasku dziury większej od siebie. Puszczanie "kaczek" na wodzie. Zawody w rzut kamieniem do wody - kto dalej. A nawet drzemka na kocu z pochrapywaniem.

Beztroski czas. Bez myślenia o szkole, pracy, zmartwieniach.
Tylko plaża, słońce, piasek, zabawa, rozmowa.

Tylko my. Smocza Rodzinka.




sobota, 31 maja 2014

Ogon

Emocjonalny ogon. Ciągnie się za mną.
Dzień Dziecka już jutro.

Patrzę na dzieciaki "bawiące się" za oknem. Młody chłopak w wieku Smoka (8-9 lat) bawi się w rzucanie nożem. Kolejni (10-11 lat) wraz z kumplami demolują mały, plastikowy samochodzik. Debilizm w skrajnym wydaniu. Jeden o mało nie złamał sobie stopy skacząc z ławki na zabawkę. Inny wyrwał kółka jeszcze ze sobą złączone metalowym drutem i walił w stelaż huśtawki, aż jedno odleciało uderzając w głowę małą dziewczynkę bujającą się właśnie. Pierzchli, zostawiając połamane części.

Dziewczynki w wieku 8-10 lat siedzące na ławce w pozie Lolitki (patrz jaka cudna jestem, na niczym mi nie zależy, niczego się nie boję) i klnące jak ... rynsztokowy ściek.

Gówniarz 15-16 letni tłukący na ulicy przed blokiem swojego młodszego brata. Wtedy zareagowałam - wyleciałam z domu z Malutką na rękach. Na pytanie - co robi? odparł, że "spuszcza wpierdol i że zajebie gówniarza". Na kolejne pytanie, czy chce zrobić krzywdę bratu i trafić do poprawczaka - odparł - "ja już mam kuratora, i co mi pani zrobi?"

Ano NIC. Nic nie mogę zrobić. 997 czy 112 - jedna ryba. Milczy głosem sygnału zajętości.
A straż miejska stwierdza, że nic nie zrobią, bo to sprawa dla policji.
Młodszy przeżył. Uciekł. Ciekawe, co było dalej w domu.

Wieczorna pora, małolaty mają branie, młodzi-na-dzielni zaznaczają teren pijackim wyciem. Wciąż się zastanawiam, kto im sprzedaje alkohol?
Starsi, ale jeszcze nie-pełnoletni po nocach dyskutują w klubach na ławeczkach na placu zabaw. Z godziny na godzinę coraz "żarliwiej" przekonują do swoich "racji". Argumenty kończą się obitą gębą i tłuczeniem pustych flaszek. Zbyt trudno TRAFIĆ do kosza tuż koło ławeczki.
Nad ranem też pojawia się "dzieło sztuki" - kolejna ściana pomazana "grafiti" - poziom znanej, starszej pani, co się wzięła za konserwację fresków w pewnym kościele.

Grupka gimbazjalistów spotkana w sklepie z czerwonym robaczkiem w logo nieudolnie kradnącą batony. "Odłóżcie to, bo będziecie mieli wstyd i kłopoty" "a co podkabluje nas pani?" "nie, jest monitoring i ochroniarz tu idzie. To, co robicie, to kradzież. Jesteście złodziejami?". Już nie byli tak pewni...

W szkole - inni "odważni", co próbują spuszczać wodę w kiblu na głowę wsadzoną młodszym kolegom w sedes. Dziewczynki, co spychają ze schodów, bo MUSZĄ być pierwsze.
I przykre słowa - "ty się z nami nie bawisz, bo nie masz smartfona" albo "idź sieroto do bidula".

Dzień Dziecka?
Jakiego dziecka? Lepiej zróbmy Dzień Rodziców dla Dziecka/Dzieci.
Niech znajdą czas dla Dzieci.
Czas na rozmowę, wychowanie.
Aaaaaaa wychowanie?! No tak, zapomniałam. Przykład idzie z góry. To raczej wychowania nie będzie...
Sorry, taki mamy klimat.

Na razie rośnie kolejne pokolenie roszczeniowych cwaniaczków, kombinatorów, gówniarzy i kolejnego pokolenia patologii - klientów MOPRu, MOPSu i wszelkiej maści zasiłków.
Nie chce na takich pracować!!!

Dzieci normalne i wychowane powoli stają się marginesem.
Równia pochyła w społeczeństwie.





piątek, 30 maja 2014

O czym?

.. to ja mam dzisiaj napisać?

Yyyyyyyyyy??? Eeeeeeeee???
;)

Nie będę udawać, mam dzisiaj piątek, dwoje SMoków na wycieczkach szkolnych, trzecie śpi słodko. Cisza w domu, kawa pachnie, w tle lecą sobie kawałki muzyki poważnej (a co! trzeba mózg dokarmiać). Słońce po kilku dniach chowania się za szaro-burą, grubą warstwą paskudnych chmur i zafundowania listopadowej aury, wreszcie raczyło wyjrzeć.

Zrobiło się cieplej. Jaśniej. Bardziej pozytywnie. I ciut leniwie ;)
Właśnie w takich chwilach, jak ta, mam swój czas, na swoje prywatne lenistwo. Krótkie, intensywne leniuchowanie. To taka godzina niczym Dzień Dziecka.

Bo to są moje godzinki, momenty, gdy zwalniam, gdy czuję SIEBIE, słyszę SWOJE myśli, mogę zastanowić się nad tym, co JA pragnę, potrzebuję, o czym marzę, co mnie martwi.
Poza tymi momentami życie przypomina jazdę bez trzymanki - "maaaamooo", "tak, słucham", "zaraz", "poczekaj chwilę", "zostaw siostrę", "nie płacz", "dlaczego?", "czemu się złościsz?", "co masz zadane?", "coś się stało?", "jesteś głodna/y?", "poukładaj te ubrania, brudna skarpetka na kaloryferze, to nie jest dobry pomysł", "Smoku, w lodówce naprawdę nie wyświetlają filmów", "kochanie, znalazłaś już tą swoją ulubioną bluzeczkę? to RESZTĘ można poskładać na miejsce", "Żabciu, znów jadłaś łapkami monte? ślicznie. To idziemy teraz się przebrać", "zbórka! idziemy na spacer!", "umyj zęby", "odrób lekcje", "chodź sie przytul" :)
I tak dalej, i tak dalej :)

Pozwólcie mi zatem podelektować się jeszcze.
C I S Z Ą.
:)


środa, 28 maja 2014

Life is brutal

i full of zasadzkas ;)

Powoli zbliżam się do daty, gdy będę świętować 4 krzyżyk na karku. Hmmm, mogę powiedzieć, że upoważnia mnie to do spojrzenia wstecz na moje życie i zrobienia bilansu zysków i strat ;)

Jak do tej pory życie kosztowało mnie... no właśnie.
W zależności od tego, jak spojrzę na przeszłość - czy pozytywnie, czy negatywnie, czy skoncentruję się na tych dobrych chwilach, czy tych ciężkich, przykrych, smutnych, to wychodzi mi inne saldo. Bardzo nie lubię przysłowia "co nas nie zabije, to nas wzmocni", ale NIESTETY tak jest!

Dzieciństwo - dobrze, że pamięć jest wybiórcza, że można zapomnieć wiele rzeczy. To, co pamiętam - i nadal boli - nigdy nie usłyszałam od matki, że jestem kochana.
Ale dzięki temu, teraz mówię moim dzieciom, że je kocham, uwielbiam, że są moimi skarbami, że są moimi SMokami, że cokolwiek nie zrobią - ja je PO PROSTU I PRZEDE WSZYSTKIM KOCHAM.
Rozumiem i wiem, jak ważne są słowa.

Młodość - to RAK&ROLL. To czas głupich decyzji. Błędów popełnianych na własne życzenie. I dążenie z uporem maniaka, by zdążyć jeszcze zrobić magisterkę ;) mimo wszystko. To serdeczna opieka i troska Przyjaciół. To powolne wyłażenie ze skorupy strachu, że ludzie ranią, wykorzystują, wchodzenie na wyższy level samooceny. Czas dojrzewania.

Młodość to też czas cudów - pojawiły się dzieci. Mimo kilku niepowodzeń, bolesnych strat. To czas poznawania świata, podróży, małżeństwa, budowania relacji, burzenia relacji, rozczarowań, poznawania wspaniałych ludzi.

Lata 30-te mego życia to pasmo zmian - ciągłych zawirowań niczym spływ Dunajcem ;)
To czas długiego i bolesnego rozwodu. Paskudnego uczucia rozczarowania, że obietnice mogę być TAK ŁATWO złamane. Że dane słowo czasem tak niewiele znaczy.
Stresu samotnego wychowania, niepewności, braku wsparcia, zawirowań na rynku pracy, cudownych ludzi, świetnych projektów, sukcesów i porażek. Przyjaźni, które trwają już tak wiele lat. I nie naruszyły ich ani odległość, ani czas, ani okresy milczenia...

I to, co jest NIEZMIENNE od 16 lat - to obecność najlepszych Ludzi w moim życiu - moich Dzieci i Przyjaciół. SMoków, które pojawiały się na świecie dokładnie w najlepszym momencie, chociaż czasami "miałam wątpliwości" ;) Przyjaciół, którzy mówią mi wprost, co myślą, i mimo, że wiedzą jaka jestem, jakie mam wady, akceptują mnie i stoją murem, gdy potrzebuję wsparcia!

Czasem zadaję sobie pytanie "co ja tutaj robię", ale gdybym mogła cofnąć czas - nie zmieniłabym NIC.

Każde z tych wydarzeń nauczyło mnie czegoś wartościowego. Zmieniło mnie na ... lepsze.
Choroba nauczyła mnie zwolnić. Patrzeć na ludzi i życie inaczej - nie tylko brać, ale przede wszystkim dawać. Dawać siebie.

Dzieci nauczyły mnie miłości i cierpliwości. Wciąż mnie tego uczą :) (czasem tępa ze mnie jednostka ;) zdarza mi się krzyknąć, złościć, ale ich przytulenie jest najlepszą lekcją życia!).

Małżeństwo nauczyło mnie zwracania uwagę też na moje potrzeby, na to, że w związku musi być równowaga, że staranie się za dwoje, jest bezsensowne. W pewnym momencie brakuje już sił, chęci, a z pustego to i Salomon nie potrafił nalać. Szczęśliwy związek to relacja zadowolonych OBOJGA partnerów. To wspólne działanie, wspieranie. Jeden kierunek.

Rozwód dał mi siłę, pokazał, że dam radę, że życie wcale się nie skończyło, a w sumie - zaczęło. Siedzenie w patologicznej relacji nie jest zdrowym wyborem. To była też szkoła wybaczania. By nie nosić na karku złych wspomnień, by nie taplać sie w nich jak w błotku, wracać niczym świnka ;) Wybaczenie jest jak zamknięcie rozdziału. Można iść dalej.

Życie jest pasmem zmian. Im szybciej się to zaakceptuje, tym lepiej smakuje.
Wiatr wieje raz w plecy, raz w oczy.
Dobrze, że zrozumiałam to przed 40-tką!
Bo mimo wszystko - LIFE IS GOOD :) :)


poniedziałek, 26 maja 2014

Pewnego dnia u mamy

Cały rok przelatuje niczym pershing przez życiorys.
I przychodzi taki jeden dzień, majowy, pachnący słońcem i truskawkami.

Dzień Mamy.

Rano SMoki wstawały z zadziwiającą energią, wręczając laurki, składając życzenia i... życie wraca na swoje utarte tory ;) Czyli poranne potyczki o dostęp do łazienki między 16-nastolatką a zbuntowanym młodzieńcem lat prawie 9 ;) Tuptanie i domaganie się uwagi ze strony 1,5 rocznego Dziecięcia.

Życie Mamy to... NEVER ENDING STORY ;)

Kiedyś myślałam, że najtrudniejszym fizycznie jest czas niemowlęctwa, gdy małe dziecię absorbuje większość czasu, sił rodzica. Z racji totalnej zależności od mamy.  Nakarmić, przewinąć, przytulić, przebrać... i jeszcze komunikacja dość ograniczona, bo do 348 rodzajów płaczu i gugania ;)

Potem robi się jeszcze ciekawiej - dzieci zaczynają rosnąć, uczą się sztuki... konwersacji, nie ma problemu z wyartykułowaniem potrzeb, myśli, opinii i własnego zdania :) Za to pojawia się potrzeba i konieczność nauczenia, jak radzić sobie z emocjami, panować nad nimi, jak WYRAŻAĆ swoje zdanie, opinię, by wypowiadane słowa nie były jak kamienie rzucane w "łeb słuchacza".

Pojawia się konieczność i sztuka doszkalania Mamy - by nadążyć za dziećmi, za ich rosnącym apetytem na życie, na zdobywanie świata, pozycji, marzeń, czasem zachcianek... Sztuka balansowania między stawianiem granic, egzekwowaniem zasad, a pozostaniem ciepłym i kochającym rodzicem.
Sztuka przetrwania tsunami emocji nastolatki czy małego buntownika, sztuka dystansu, gdy słowa potrafią ranić.
W obie strony.

I sztuka wybaczania, pozwolenia na błędy, ich naprawiania, uczenia się bycia człowiekiem.

Od tej roli Mamy nie ma urlopów, wyjazdów służbowych, chorobowych.
Wypowiedzenie też nie wchodzi w rachubę.
Wynagrodzenie - dość specyficzne.
I bezcenne jednocześnie.

"Mamuś - jesteś najfajniejsza na świecie!!! Kocham Cię nawet, jak mi dajesz karniaki!"
;)

Pięknego dnia Mamy! Niech się spełnią nasze marzenia!


środa, 21 maja 2014

Przerwa techniczna

Nie jestem cyborgiem.
Ani pod względem fizycznym, ani tym bardziej pod względem psychicznym.

Samotne wychowywanie trójki dzieci przy ZEROWYM wsparciu rodziny to ... survival.
Jeszcze jak do tego dochodzi stres związany z pracą, finansowym aspektem utrzymania mojej wesołej gromadki - to robi się mega survivalowo.

Sen staje się towarem reglamentowanym ;) Luksusowym wręcz!

Ostatnio przeczytałam wypowiedź pewnego "polityka", który stwierdził, że samotne matki, to są samotne na własne życzenie, bo "robią sobie dzieci na prawo i lewo z byle kim".

Panie "polityku" - może i są takie kobiety (w co wątpię).
Serce, gdy się zakocha, to wyłącza rozum. To sprawa wiadoma płci pięknej i tej przystojnej. Nie ma znaczenia tu płeć.
Większość przypadków samotnych matek to przypadki, gdy pan-mąż-ojciec daje nogę - bo za trudno, bo chce się wyszumieć, bo za młody, bo jednak bycie ojcem to nie to, bo zupa była za słona, bo znalazł MŁODSZY MODEL, bo kariera, bo marzenia, bo zagranica wzywa, bo inny pomysł na życie niż rodzina, żona, dzieci, bo co on będzie się poświęcał.

Pod jednym względem się zgodzę - tak, takie opuszczone przez mężów żony/matki to faktycznie zrobiły dzieci z BYLE KIM.
Wartościowy i odpowiedzialny mężczyzna nie zostawia rodziny i nie znika. Małżeństwo to nie bajka, ani lajtowa historia rodem z brazylijskich seriali.
Kobieta nie zawsze ma humor, nie zawsze wygląda jak Miss Universe, szczególnie po nieprzespanej nocy z chorującym niemowlakiem, czy załamaniu sercowym nastolatki/a.
Odpowiedzialny facet jeśli już rozstanie się z kobietą- matką-jego/ich-dzieci to nie zapomina, że dzieci też trzeba UTRZYMAĆ.
(Mogłabym napisać instrukcję dla "tatusiów" pod tytułem - jak unikać płacenia alimentów bez KONSEKWENCJI).

Zatem panie "polityku" zanim pan obrazi samotne matki, niech pan kopnie w jaja facetów, którzy sprawiają, że stają się samotnymi. I wtedy zacznie gadać farmazony, jak na ruskim odpuście.

Wracam do pracy.
Koniec przerwy technicznej.


poniedziałek, 19 maja 2014

Monday morning

Szewski poniedziałek.

Rano pewien POTWÓR zjadł moje ciasto.
Potem wylał kawę. Pomalował ściany.
Skasował tabelkę. Popisał dokumenty gotowe do wysyłki.
Pomalował się pisakami po twarzy, rękach i sukience.
Rozsypał ścinki z kredek z temperówki.
Wylał wodę z kwiatków.
Wysypał ziemię z doniczki.

Zasadził "miedziaki" w skrzynce z ziołami (ciekawe czy będą lepiej rosły?).
Schował płatki za poduchą sofy.
Rozwinął rolkę worków na śmieci po mieszkaniu.
Wyjął brudne pranie z kosza.
Wrzucił mydło do toalety.
Wyrzucił ubranko przez balkon.
I misia też nauczył latać ;)

Rozłączył ładowarki od telefonu i laptopa, i nagle zabrakło "prądu".
Podarł gazetę (jeszcze nie przeczytaną).
Zasmarował buciki pastą  ... do zębów.
A we włosy wtarł kawałeczki jajecznicy (bo się jajka stłukły - też SAM wyjął z lodówki).

Taaaaaak! Pierwszorzędny POTWÓR domowy - MALWINKA.

A dzień DOPIERO się zaczął :)



środa, 14 maja 2014

Taki sobie...

... dzień, tydzień, miesiąc, rok.
Życie?

Ludzie są jak ziarna, albo jak plewy. Ci z ziaren wyrastają na Przyjaciół i Bliskich. Ludzi przez wielkie "L".
Ci z plew... hmmmm, wiatr zawieje w oczy i nie ma ich. Ulecieli. Pustka i cisza. I lepsze widzenie. Nie kleją sie do powiek już i nie przesłaniają pola widzenia.

Wszystko ma swój czas.
Tego się uczę. Uczę się akceptować nie tylko dobre dni, emocje, słowa. By dodawały skrzydeł, sił do pracy, realizacji marzeń i chwytania za bary z codziennością.
Uczę się akceptować złe dni, emocje, słowa. Tak by nie raniły, nie gasiły ducha, by nie zatruwały mojego wnętrza. Umysłu. Serca. By nie zgorzknieć.

Bo zgorzknieć można na wiele sposobów. 
Z powodu samotności, zawodu, zranionych uczuć, startych w proch marzeń i utraconych złudzeń. 
Z powodu lat, które upłynęły w mozole i czekając na zmianę. A ta nie nadeszła. 
Z powodu braku cudu w sobie samym, kokonu niepochlebnych myśli, niedowartościowanej miłości do siebie samego. 
Z powodu chłodu zamiast ciepła, bliskości, uśmiechów, dobrych słów, pocieszenia w bólu...
Z powodu chodzenia ciemną doliną. 
Z powodu braku nadziei. Bo zabrakło już. 
Z powodu łez, których już też nie ma.
Z powodu braku słów, bo wszystkie stały się puste, bezdźwięczne w niemej modlitwie.

Wszystko ma swój czas i dojrzewa. 
By w swoim czasie dać owoce.

I wróci do nas to, co zasialiśmy...




wtorek, 13 maja 2014

Laaallllaaaala!

Oj, nie! spokojnie!
Nie będzie o Muszelce-Kiełbasie, kobiecie z brodą, czy facecie, co czuje się kobietą, ale wygląda jak facet, bo tak Mu/Jej wygodniej. To zbyt skomplikowane, jak na mój "zaściankowo-europejski" mózg.

W sumie z tej całej eurowizyjnej przygody najbardziej podobają mi się memy, na których kobiety aktorki, księżniczki z bajek mają doprawione fotoszopem brody :) Albo wpisy kolegów żeby się ogolili, bo ta broda wygląda tak jakoś dziwnie w obecnej sytuacji geo-politycznej poprawności seksualnej ;)
Gdy patrząc na człowieka, nie wiesz li to pies czy wydra.

Moj wpis pomija kwestie biustów donatanowych dziewcząt. Bo te są ładne. Ba! Rześkie, świeże, jędrne. A co! Myślicie, że kobieta nie potrafi docenić kobiecego biustu??? POTRAFI. Mnie się podobały. I tym bardziej moje zdziwienie budzi wrzucanie TAKICH walorów do jednego worka z soft-porno.

Nie będzie też o tym, że moje najmłodsze dziecię słysząc "My Słowianie" zachowuje się, jak prawdziwa Słowianka z krwi i kości (jeszcze bez biustu, z racji wieku). I pląsa, obraca się, klaszcze i cieszy, jak dziecię na odpuście, gdzie malowane koniki, blaszane koguciki, baloniki na druciku, czy jak to tam szło ;)

Będzie za to o innej genderopodobnej drace.
O Teletubisiach.
Moje dziecię zakochało się w tych 4 kolorowych stworach, które biegają po zielonej łączce jak z psychodelicznego snu wariata (twórcy musieli mieć dobrych "dostawców" ;) ), mają wkurzające dialogi w stylu: "mam kapelusz, mam kapelusz, mam kapelusz, mam kapelusz", albo: "hejo Lala, hejo, Tinky Winky, hejo Po, hejo Dipsy, hejooooooo" powtarzane kilkanaście razy niczym zapętlona fraza.

AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!
Myślałam, wierzyłam, łudziłam się, że trzeci raz w życiu nie będę przechodzić tych katuszy słuchania po raz milion-n-ty soundtracka tej "bajki".

Niestety dzieci KOCHAJĄ TELETUBISIE.
I jako kochający rodzic, muszę ten wybór zaakceptować ;)
Do czasu :P