środa, 28 maja 2014

Life is brutal

i full of zasadzkas ;)

Powoli zbliżam się do daty, gdy będę świętować 4 krzyżyk na karku. Hmmm, mogę powiedzieć, że upoważnia mnie to do spojrzenia wstecz na moje życie i zrobienia bilansu zysków i strat ;)

Jak do tej pory życie kosztowało mnie... no właśnie.
W zależności od tego, jak spojrzę na przeszłość - czy pozytywnie, czy negatywnie, czy skoncentruję się na tych dobrych chwilach, czy tych ciężkich, przykrych, smutnych, to wychodzi mi inne saldo. Bardzo nie lubię przysłowia "co nas nie zabije, to nas wzmocni", ale NIESTETY tak jest!

Dzieciństwo - dobrze, że pamięć jest wybiórcza, że można zapomnieć wiele rzeczy. To, co pamiętam - i nadal boli - nigdy nie usłyszałam od matki, że jestem kochana.
Ale dzięki temu, teraz mówię moim dzieciom, że je kocham, uwielbiam, że są moimi skarbami, że są moimi SMokami, że cokolwiek nie zrobią - ja je PO PROSTU I PRZEDE WSZYSTKIM KOCHAM.
Rozumiem i wiem, jak ważne są słowa.

Młodość - to RAK&ROLL. To czas głupich decyzji. Błędów popełnianych na własne życzenie. I dążenie z uporem maniaka, by zdążyć jeszcze zrobić magisterkę ;) mimo wszystko. To serdeczna opieka i troska Przyjaciół. To powolne wyłażenie ze skorupy strachu, że ludzie ranią, wykorzystują, wchodzenie na wyższy level samooceny. Czas dojrzewania.

Młodość to też czas cudów - pojawiły się dzieci. Mimo kilku niepowodzeń, bolesnych strat. To czas poznawania świata, podróży, małżeństwa, budowania relacji, burzenia relacji, rozczarowań, poznawania wspaniałych ludzi.

Lata 30-te mego życia to pasmo zmian - ciągłych zawirowań niczym spływ Dunajcem ;)
To czas długiego i bolesnego rozwodu. Paskudnego uczucia rozczarowania, że obietnice mogę być TAK ŁATWO złamane. Że dane słowo czasem tak niewiele znaczy.
Stresu samotnego wychowania, niepewności, braku wsparcia, zawirowań na rynku pracy, cudownych ludzi, świetnych projektów, sukcesów i porażek. Przyjaźni, które trwają już tak wiele lat. I nie naruszyły ich ani odległość, ani czas, ani okresy milczenia...

I to, co jest NIEZMIENNE od 16 lat - to obecność najlepszych Ludzi w moim życiu - moich Dzieci i Przyjaciół. SMoków, które pojawiały się na świecie dokładnie w najlepszym momencie, chociaż czasami "miałam wątpliwości" ;) Przyjaciół, którzy mówią mi wprost, co myślą, i mimo, że wiedzą jaka jestem, jakie mam wady, akceptują mnie i stoją murem, gdy potrzebuję wsparcia!

Czasem zadaję sobie pytanie "co ja tutaj robię", ale gdybym mogła cofnąć czas - nie zmieniłabym NIC.

Każde z tych wydarzeń nauczyło mnie czegoś wartościowego. Zmieniło mnie na ... lepsze.
Choroba nauczyła mnie zwolnić. Patrzeć na ludzi i życie inaczej - nie tylko brać, ale przede wszystkim dawać. Dawać siebie.

Dzieci nauczyły mnie miłości i cierpliwości. Wciąż mnie tego uczą :) (czasem tępa ze mnie jednostka ;) zdarza mi się krzyknąć, złościć, ale ich przytulenie jest najlepszą lekcją życia!).

Małżeństwo nauczyło mnie zwracania uwagę też na moje potrzeby, na to, że w związku musi być równowaga, że staranie się za dwoje, jest bezsensowne. W pewnym momencie brakuje już sił, chęci, a z pustego to i Salomon nie potrafił nalać. Szczęśliwy związek to relacja zadowolonych OBOJGA partnerów. To wspólne działanie, wspieranie. Jeden kierunek.

Rozwód dał mi siłę, pokazał, że dam radę, że życie wcale się nie skończyło, a w sumie - zaczęło. Siedzenie w patologicznej relacji nie jest zdrowym wyborem. To była też szkoła wybaczania. By nie nosić na karku złych wspomnień, by nie taplać sie w nich jak w błotku, wracać niczym świnka ;) Wybaczenie jest jak zamknięcie rozdziału. Można iść dalej.

Życie jest pasmem zmian. Im szybciej się to zaakceptuje, tym lepiej smakuje.
Wiatr wieje raz w plecy, raz w oczy.
Dobrze, że zrozumiałam to przed 40-tką!
Bo mimo wszystko - LIFE IS GOOD :) :)


Brak komentarzy: