wtorek, 6 maja 2014

Survival majowy

Dłuuuuugi zimno-biegunowy weekend majowy za nami.
W sumie nawet nie nadążam z pamięcią, co się wydarzyło - poza niskimi temperaturami.
Ooooo tak! W środę jeszcze piękne słońce, ciepło, gęba się śmiała od ucha do ucha.
Prognostycy pogody pocieszali, że pogoda i owszem będzie w kratkę, ale pierwsze dwa dni BĘDĄ słoneczne i ciepłe, potem zacznie padać.

Aha! A K U R A T!
Czwartek był niczym powrót do przeszłości buro listopadowej, zarówno pod względem kolorów na niebie, jak i temperatur. Żałowałam, że kozaki i kurtki zimowe zwinięte już zostały w czeluście szafy wnękowej. I że rękawiczki tak niecnie porzuciłam!

Był grill. Szybki niczym... ;)
Każdy nagle był chętny do wędzenia się obok/nad/przed/w grillu.
Byle było cieplej.

Spotkanie po latach. Garście wspomnień oraz informacji, które zakłuły w serce. Czasu cofnąć nie można. Wypowiedzianych słów też. Tych NIE-wypowiedzianych również.

Leniuchowanie sobotnie, spoglądając jak chmury goni wiatr po niebie.
Niedzielne urodzino-imieniny Przyjaciela (tak, Waldi, to o Tobie mowa :) ). I boski tort bezowo-czekoladowy. I dobrze wybrana przez SMoki płyta w prezencie (Możdżer "The time").
Na marginesie wesoło było, gdy dziecięcia przesłuchiwały płyty z "muzyką poważną". Dla Smoka muza w wydaniu Bizeta była nie-do-zniesienia (Mamo, mnie aż język przez uszy boli!). Z kolei Rihanna była całkiem poważna ;) Mozart - to plumkanie, a Czajkowski - aaaaaa to ten balet ta-ta-tata-tatatam ;)

Maleństwo ciut zasmarkane. Zmiana pogody. Ducha na pewno nie - nadal wstaje o 5 rano. Czasami (CZASAMI) 15 minut po. Taki mały gest z jej strony w moim kierunku ;)
Śmichy-chichy. Czasem spięcia. Takie to już życie.

I po majówce.
Lubię świat, gdy tonie w nadrzewnej bieli.


Brak komentarzy: