wtorek, 19 sierpnia 2014

40-tka

Dobra, powiem wprost - bałam się tego momentu przekroczenia 40-tki :)
Każda nieznana chwila/zdarzenie/miejsce powoduje dwojakie uczucia - lęku i ciekawości.
Oba zostały w pełni zaspokojone ;)

Nie wyrósł mi garb, nie zmarszczyłam się jak purchawka, nie zaczęły mi rosnąć włosy na uszach, nie wypadły zęby (dzięki Wojtek!), nie posiwiałam, ani żadne inne dolegliwości wieku starczego na mnie nie spadły.

Impreza była "zarąbista", w stylu czasów prohibicji, alkoholu było pod dostatkiem, żarcie na grillu skwierczało smakowicie, wątroba przetrwała i ma się dobrze.
Żadna głuchota, ani objawy nie-pamięci się nie pokazały, zatem czterdzieści lat to DALEJ MŁODOŚĆ ;)

Zamiast tych wszystkich strachów-na-lachy muszę powiedzieć, że to był szczególny dzień.
Radosny, pełen śmiechu, śpiewu (nauczyłam się na pamięć "Czterdzieści lat minęło" Rosiewicza! - i pewnie sporo działkowców śpiewało razem z nami), tańców, rozmów, żartów, chichów-śmichów z ludźmi, którzy postanowili spędzić ten "pamiętny dzień" ze mną :)
Wesprzeć duchowo i swoją obecnością przekraczanie tej niewidzialnej granicy wieku dojrzałego ;)

Spotkania i niespodzianki ostatnich dwóch dni dały mi potężnego kopa do działania. Dawka optymizmu odmłodziła moje racjonalno-pesymistyczne spojrzenie na rzeczywistość.
A bilans zysków-i-strat jaki zrobiłam wyszedł mi na plus.

Ludzie są najważniejsi, jak mawia moja Koleżanka Daga :) Bo są. Dzięki Nim jesteśmy silni. Ale i dzięki Nim możemy poczuć się nikim. Cała sztuka polega na tym, by mimo wszystko pozostać sobą i wciąż do Ludzi wychodzić. Bo to jak z beczką miodu - kilka łyżek dziegciu zawsze się znajdzie.

Setki dobrych życzeń, by moje marzenia się spełniły, miłości, powodzenia finasowego, zadowolenia, pozostania taką, jaka jestem - to wszystko jest jak wisienka na torcie! Taka kropka nad "i". Dopełnienie. I niezwykły prezent - bezcenny. Bo ludzka życzliwość jest niepoliczalna, niewycenialna i jednocześnie niezbędna do życia. Bez tego można uschnąć i wtedy życie zaczyna smakować gorzko.

Och, wisienka na torcie! Przyjaciółka Julitka zrobiła mi taką niespodziankę! Upiekła dla mnie tort! Był bossskiiii :) Kolorowy! I pełen smaków! Mnnnnnnniaaaaam! I takie właśnie jest życie :)

A dzisiaj?
Czuję się tak samo. Słońce świeci, nocą niebo oczarowało mnie rześkim wiatrem pachnącym jesienią (byle nie życia ;) ), gwiazdami rozrzuconymi niczym żarzący popiół od horyzontu po głębię Wszechświata...
Cisza, spokój.
Codzienność. Gwar dziecięcych rozmów i kłótni. Klocki rozrzucone na podłodze. Zabawki śpiące w mojej torebce, pachnąca kawa w kubku na poranne przebudzenie na synapsach po pobudce zrobionej o 5:30. Telefony, smsy, dokumenty i maile. Lista zakupów i rzeczy do zrobienia. Plany, porządki. Marzenia.
Radości i troski. Rozmowy. Przykrości.
Ot, życie toczy się dalej.

Dziękuję, że jesteście!



środa, 6 sierpnia 2014

Arena neo-Nerona

"Uwielbiam" czytać posty na "łolach" (ang.wall) na fejsbuniu różnych stacji tv albo gazet, pod newsami epatującymi tragizmem, śmiercią, próbą zabójstwa, etc etc.

I takie niewinne zdanie-wytrych "co jest WASZYM ZDANIEM przyczyną takiego zachowania?" albo "jak OCENIACIE postępowanie tej osoby" niczym zaklęcie otwiera puszkę Pandory.

Uuuuuuuuu!
To jak woda na młyn, wiatr w żagle, ogień w stodole pełnej siana, albo w magazynie z łatwopalnymi środkami ;) Albo jak dać małpie brzytew. Na pewno masakra werbalna murowana.

Poziom hejtu, nienawiści leje się szeroko rozlaną falą niczym przejście kulminacyjnej fali powodziowej. Zatapia zdolność racjonalnego myślenia, zalewa po szyję, zasłania oczy, wydobywa z zakamarków naszego jestestwa najbardziej obrzydliwe truposze paskudnych emocji.

W narodzie, który mieni się być chrześcijańskim poziom złości i agresji wydaje się niezrozumiały. Tak jakby odbywała się zbiorowa terapia pod tytułem - "JA jestem lepsza/y!" "JA jestem moralniejsza/y!" "JA bym tego NIGDY nie zrobił/a!"
Wybielanie. Porównanie w odbiciu potwornego czynu wypada korzystnie.
Aż tacy źli nie jesteśmy. To INNI są gorsi.

A ja nie jestem pewna siebie.
Ani tego, jak w sytuacjach bardzo kryzysowych się zachowam.
Nie byłam w takich warunkach, w skórze tego człowieka, w otoczeniu...
Często znany jest tylko skrawek, wycinek, finał historii. Reszta jest domysłem...

Dlatego wciąż pamiętam słowa: "Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni. Nie do Was sąd należy".
I zgoda, często trudno powstrzymać się przed wydaniem wyroku, niemniej warto zachować to dla tych. co się wymierzaniem sprawiedliwości zajmują.
Zarówno, jeśli chodzi o Sądy ziemskie, jak i te Najwyższej Instancji.
Tak jest o wiele normalniej.
I język jakoś bardziej świeży ;)
I cofanie się do czasów aren Nerona, jakoś nie pociąga - łatwo było trafić na arenę.
I to całkiem niewinnie.


poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Frajer(ka)

Jestem frajerką.

W narodzie, w jakim przyszło mi żyć, takich frajerów, jak ja jest mimo wszystko sporo. Na całe nasze ludzkie szczęście w nieszczęściu marudnego narodu.
Przeczytałam artykuł pod znaczącym tytułem "tylko frajer miłuje bliźniego" i dość szybko doświadczyłam empirycznie, że to "święto prowdo" (jak mawiają górale).

Nie zgadzam się z opinią, że takich krzywo uśmiechających się marudów jest 38 milionów, bo odliczając dzieci, które mają naturalny odruch śmiechu, śmieją się kilkadziesiąt razy częściej od dorosłych, odliczając zakochanych, osoby na imprezce (nawet pod wpływem %) to ta liczba marudów topnieje.
Pozostają stertryczałe jednostki, które niczym Smerf Maruda powtarzają z wewnętrzną satysfakcją sado-masochisty "i tak się nie uda" "a nie mówiłam/mówiłem" "o nie nie kochana/y nie pozwolę Ci sie uśmiechać/być szczęśliwym" "ja Ci pokaże, gdzie raki zimują" "poczekaj, zetrę Ci tą radość z twarzy, jak cie przeciągnę po sądach dla zasady". Takie smutne w swej wymowie pieniactwo. By poczuć się... lepiej?

Trudniejsze jest zachowanie wewnętrznego spokoju, gdy w zamian za dobro spotykają nas przykrości.
Gdy intensywność serwowanej nam przez bliskich/dalekich złośliwości osiąga kulminację w momencie, gdy nasza życzliwość wystawiona jest na zderzenie z wredotą marudzielca.
Trzeba mieć twardy kręgosłup moralny by oprzeć się wirusowi ludzkiej podłości.
I wiele miłości do siebie samego, akceptacji własnych błędów, ludzkich niedociągnięć i otwartego na innych umysłu, serca i dłoni.

Sztuką jest wtedy zachowanie uśmiechu i serdeczności mimo wszystko.
I miłości bliźniego. Też mimo wszystko.
I wyrwanie żalu z serca, że za czynione dobro otrzymuje się ciosy prosto w szczękę. Mimo wszystko do kwadratu.

Sztuką jest wytrwanie w byciu frajerem.
Mimo wszystko. I czasem wbrew sobie ;)