środa, 9 października 2013

Reklamowy matrix

Poranek, 6:45.
Smoki idą do szkoły - w domu bieganina zaspanych dzieciaków, Maleństwo dzielnie blokuje dostęp do lodówki, stojąc i bawiąc sie magnesami przyczepionymi do drzwi tejże.

Co chwilę wpada tornado do kuchni "mamo, widziałaś moją koszulkę?", "mamo, chcę 3 kanapki do szkoły", "mamo, nie mam zeszytu do angielskiego", "mamo, co z tym mundurkiem się stało!?", "mamo, będę dzisiaj później", "mamo, nie chce mi się..."  :)

Tylko anielska cierpliwość może mnie uratować, zatem liczę do 100, czasem i więcej. Smarując pajdy chleba masłem wsłuchuję się w audycję, co tam słychać w wielkim świecie.
Och, przyszedł czas na reklamy!

Przelatują słowa, zatroskany mężczyzna opowiada, że pewien specyfik zna potrzeby seksualne mężczyzn i są one ważne (a jakże!), bo latem częściej, a zimą to rzadziej. A powinno być po równo (chyba).
Po chwili rozśpiewana pani (zapewne w toalecie) rozpływa sie nad kolejnym cudem korpo-farmy, bo "dziewczyny on dba o drogi moczowe", wystarczy jedna kapsułka i siusianie, jak ta lala ;)

Między jedną kanapką, a drugą, nagle dwie rozświergotane panie - przyjaciółeczki na spotkaniu. Jedna się dziwi drugiej, co ona taka radosna, bo przecież taki "ciężki" problem ma. Och! ach! ależ co tam, lekko wali tekstem, że ona taka radosna, bo jej zaparcia czują się suuuuper.
A po chwili seksowny męski głos zapewnia, że tylko TA marka samochodów została zaprojektowana dla bogatego życia. Hmmmm, wewnętrznego zapewne.

I tym sposobem od samego rana wiem, że żyję ;)
I że życie proste jest - sialalala!
Wystarczy kilka kapsułek.

wtorek, 8 października 2013

Jestem inna

Uwielbiam zbierać kubki - to taka mania, nieszkodliwa do momentu, gdy zastanawiam się, czy nie powiesić kolejnej szafki w kuchni na te moje zbiory ;)
Mój ulubiony kubek jest prosty. Zwykły biały kubek, ani najlepszy, ani największy, ani najmniejszy.
Ot, kubek.

A mimo to, lubię go najbardziej. Stadko śmiesznych kaczuszek patrzy na mnie podejrzliwie znad swoich dziobów, jakby chciały zakwakać - ej bejbi, co pijesz?

I maksyma nad nimi wypisana kopniętym fontem:
YOU HAVE TO BE FIRST, BEST OR DIFFERENT!

Kiedyś, jak byłam nieopierzonym gagatkiem lubiłam być pierwsza. Do bitki i wypitki.
Potem z wiekiem postawiłam na to, by co najlepsze. Najlepszy projekt, najlepsza publikacja, najlepsze wyniki, najlepszy temat, udział w najlepszej konferencji, praca w najlepszej firmie, etc etc...
Ale ileż można ? Ciągły stres i porównywanie - czy już znalazł się ktoś, kto mnie pobije, pozbawi laurów bycia najlepszym? Coś w stylu królowej biegającej, niczym kot z pęcherzem, od kosmetyczki/fryzjera/szafiarki do czarodziejskiego lusterka.
"Lustereczko powiedz przecie..."

Odkąd mam Smoki postawiłam na ten trzeci aspekt - be diffrent.
Badź inna - wyróżnij się.
I to jest to, co Smoki lubią najbardziej!

Twórcze, kreatywne podejście do życia, zaskakiwanie samej siebie, poznawianie świata i ludzi, z niesłabnącą ciekawością i entuzjazmem.
I to bycie w niby-cieniu - ani najlepsza, ani pierwsza (druga, trzecia etc etc) - ma swoje zalety. Pozwala obserwować świat, ludzi, otoczenie z perspektywy widza i jednocześnie uczestniczyć w tym. Oddalać się od tematu, drążyć temat, przekształcać, modyfikować poglądy.
Bez presji. Bez tego stresującego oddechu na plecach - że ktoś dogania, że stracę pozycję "lidera".

Jestem inna.
I dobrze mi z tym.

Tylko inkwizycji brak?

Hmmm, z napisaniem tego posta nosiłam się kilka dni. Tupały mi głowie nieuczesane myśli, tak jak Mały Sąsiad wieczorami - waląc bosymi stópkami w podłogę (mój sufit), na znak protestu. No, że spać jeszcze nie chce. (Ma dopiero 1,5 roku).

Do rzeczy.
Chodzi mi o różnicę zdań, poglądów, przekonań, wyznań etc etc. Ogólnie - o to, że każdy z nas ma swój świat wewnętrznych zasad, myśli. SWÓJ WŁASNY.
Na codzień ścieramy się z światami innych ludzi, które mają części wspólne z naszym światem, pojawia się okazja/temat do dyskusji, przekazania swoich racji, opinii. Okazja do komunikacji, budowania relacji, poznawania, rozszerzenia horyzontów, poznania światopoglądów. Dyskusje możliwe dzięki temu, że natura obdarzyła nas mową.

No właśnie... DYSKUSJE.
Często pojawia się wraz z nimi chęć przekonywania, że MOJA opinia jest ważniejsza/lepsza/celniejsza/prawdziwsza/najważniejsza/poprawna/jedyna*
Póki rozmowa i dyskusja mieści się w ramach "cywilizowanej rozmowy i wymiany argumentów i kontrargumentów" wszystko jest ok. Ciekawe doświadczenie dla wymieniających się poglądami, kształcące dla obserwatorów owej dyskusji.
Rozmawiający wymieniają się swoimi zdaniami, opierając sie na własnych obserwacjach i doświadczeniu, atmosfera bywa emocjonująca - a jakże!, ale na koniec lekki żart, podziękowanie za wspólnie spędzony czas i "bye! bye!" do następnego spotkania.

Gorzej, gdy owa dyskusja wkracza na niebezpieczne tereny przymusu, obrażania, wyśmiewania lub chęci NAWRACANIA na swoją "lepszą rację", udawadniania, że rozmówca to kretyn/debil/głupek/idiota i trzeba zrobić z nim porządek. No bo, jak on/a może mieć takie zdanie/poglądy???!!!

I nie ma znaczenia, co jest tematem tak intensywnej reakcji (katastrofa/zamach smoleński, partia polityczna, wyznanie/kościół, temat szczepień, posłanie 6 latków do szkoły, wybór marki samochodu, czy wegetarianizm kontra mięsożercy, a nawet wybór kremu przeciwzmarszczkowego ;) ).

Próba rozmowy i uzyskania informacji DLACZEGO ta nie-moja racja jest lepsza spotyka się z intensyfikacją słowotoku, "robieniem kretyna", dyskredytowaniem rozmówcy. Najczęściej dochodzi jeszcze MANIPULACJA.
Wycofać się z takiego "dia-mono-logu" też trudno, bo pożegnanie się z rozmówcą traktowane jest jak tchórzostwo i przyznanie do "błędu".
Walka na argumenty to też, jak walka z wiatrakami. Eskalacja niepotrzebnych negatywnych emocji zakończona wielkim nieprzyjemnym "bum!"

Przypomina mi to inkwizycję.
I tylko stosów jeszcze brak...

A może już płoną?
Wirtualnie.


*niepotrzebne skreślić ;)

niedziela, 6 października 2013

Osiem

Młody Smok skończył 8 lat.
W sobotę 5.10.2013r. po godz. 20.05 rozpoczął dziewiąty rok swojego życia w Smoczej Rodzinie.
Jak stwierdził - nie czuje się JESZCZE staro ;)

No właśnie.
Pamiętam, jako dziecko, że ludzie, którzy kończyli podstawówkę (wtedy 8-klas) to byli strasznie starzy.
Gdy osiągnęłam wiek licealny - ludzie na studiach kojarzyli się z poważnymi DOROSŁYMI.
Gdy będąc na studiach moje starsze koleżanki urodziły dzieci - wow! to dopiero była dojrzałość i doświadczenie...
Potem pojawiała się myśl, że 30-tka to już koniec młodości.
Po przekroczeniu tej magicznej 30-tki okazywało się, że jednak to nie jest aż taka starość ;)
No, może po 40-tce będzie czas na ustatkowanie się...

I co? I nic.
Tromba-Bromba. Jak mawia Młody Smok.

Niedługo przekroczę ów magiczny przedział 40-tki i wcale nie czuję się ani staro, ani bardziej ustatkowanie ;) I śmiać mi się chce na wspomnienie tych myśli dziecięcego wieku, gdy się patrzyło na dorosłych...
I często mówiło - "starzy""... Wapniacy.

Różnica?
Pojawia się jedynie świadomość przemijania czasu i bezpowrotności. Bardziej cenię chwile, staranniej dobieram towarzystwo, to co, chcę robić, czemu poświęcić czas. Zmienia się perspektywa patrzenia na świat, ludzi. Hierarchia priorytetów również ulega modyfikacji.
Ciut więcej doświadczeń, wspomnień...

I niezmiennie- takie ciepłe uczucie na sercu, gdy patrzę na moje Smoki.
Może i mają coraz więcej lat. I co z tego? To zawsze były, są i będą - moje dzieci :)
Smoki.


wtorek, 1 października 2013

Teatr i maski

Wszyscy gramy.
Bez wyjątku.
Na scenie życia. To wielki teatr, gdzie każdy gra swoją rolę. Mniej lub bardziej ambitnie. Z kreatywnym szaleństwem, nudną systematycznością, wykalkulowanym pragmatyzmem, czasem bez żadnych jasnych zasad.

Och, i ta feeria masek! Nieustający karnawał życia.
A pod nimi - te same ludzkie uczucia - choć proporcje różne.
Ten sam strach przed samotnością, uczucie radości, gdy jest KTOŚ bliski obok, tęsknota za niespełnionymi marzeniami, potrzeba bliskości, gdy wpadamy w dół. I nie jest ważne, czy płytki czy głęboki - zawsze łatwiej wyjść z niego, gdy życzliwa dłoń pociągnie ku górze.

Młody Smok szedł do szkoły. Patrzałam przez okno, machając mu na do widzenia.
Dotarło do mnie, że ten świat, życie jest dziwne. Takie ulotne wrażenie, mgnienie świadomości - że ja tutaj tylko na jakiś czas jestem. To minie.
I to moje machanie na do widzenia stało się nieznośnie ciężkie.

Bo każdy aktor kiedyś schodzi ze sceny.
Z ukłonem. Lub bez.

To nie ma znaczenia.