wtorek, 18 września 2018

Wykończeniowa 13-tka

Nie pisałam.
Tak jakby blokował mnie fakt, że to 13 część dziennika ;)
A serio?
Siedzimy na budowie do późnych godzin, potem rano praca, dom, dzieciaki i ...doba zrobiła się jeszcze krótsza.

Mamy pomalowane wszystkie ściany w domu.
Układamy panele na podłogach.
Łazienki - płytki pną się do góry i na boki. Zestaw podtynkowy zamontowany, obudowany.
Meble do łazienek skręcone.
Balustrada zaliczyła kolejną obsuwę. Tzn. pan obiecuje że dojedzie do TEGO piątku.
W sumie nie ma wyjścia. Za niecałe dwa tygodnie się przeprowadzamy.

Tak.
P R Z E P R O W A D Z A M Y.
Choćby się paliło i waliło, wszystko było gotowe, czy nie - przeprowadzka jest nieodwołalna.

Pojawiło się też OGROMNE zmęczenie.
Psychiczne. Fizyczne.
Sama nie wiem, które bardziej dotkliwe.
Próby pogodzenia tego, co trzeba zrobić, z opieką nad dziećmi. Szukanie opieki. Albo jeżdżenie z dziećmi i takie działania z doskoku, jak Ala zaśnie, albo Starszy Brat pójdzie z nią na spacer, a Młoda bawi się na placu zabaw z nowymi koleżankami...

Walka z czasem, dostawcami, obsuwami... jak jedno leci, to jak w dominie, lecą kolejne klocki...
Długa i mozolna nauka cierpliwości. Robienia swojego, o ile się da, a jak się nie da, wyszukiwania tego, co można zrobić.
Na wiele rzeczy nie mamy wpływu i to po prostu drenuje.

Do tego dochodzą "zwykłe" życiowe sprawy, jak choćby pisma i wizyty u komornika, bo trzeba uświadomić byłemu, że po rozwodzie nadal dzieci są wspólne. I o nie się DBA...
Bardziej dołująca jest świadomość, że trzeba podejmować takie kroki.
Do tego praca zawodowa, do tego codzienne obowiązki. I szukanie rozwiązań.
I ząbkowanie Małego Potwora, któremu, jak u rekina wychodzą zęby hurtem. A my hurtem nie śpimy :)

I tak to leci.
Już się nawet nie złoszczę.

Nie mam po prostu siły :]

wtorek, 11 września 2018

Dwanaście ...groszy...czyli z pamiętnika cd

Małż Kochany znów na Śląsku.
Na mało przyjemnej uroczystości :(
Mogę być tylko myślami i sercem. Są takie wydarzenia, chwile, zakręty, gdy nie ma takich słów, by oddalić ból, czy podnieść na duchu. Wtedy słowa są tylko zlepkiem nic nie znaczących literek... Pustych. A czasem, jak sól sypana na ranę...
Wtedy zostaje milczenie i po prostu bycie...

Ja tu, w domu.
Dziewczynki przeziębione, Alusia dodatkowo ząbkuje. Humorki zatem średnie, takie lekko ...zasmarkane ;)
Walczę z kolejną firmą, która miała wysłać wannę i nie wysłała. Chwilami już mam po dziurki w nosie handlu i sprzedawców. Serio! Wolałabym usłyszeć, że nie, nie ma, nie będzie, będzie za dwa miesiące, niż "wysyłamy natychmiast", a potem gapić się kolejny dzień w status przesyłki, która ani drgnie.
A robota stoi...

I tak to biegnie.
Tu czekamy, tam obsuwa, tu coś szybciej, tam wolniej, tutaj coś zniszczone, tam nie ten typ itd itd.
Mamy tyle niespodzianek, że wykorzystamy zapas "surprisów" na najbliższe lata ;)


poniedziałek, 10 września 2018

Jedenastka w skali wykończenia

Wydarzenia życiowe przeplatają się z przygodą związaną z Naszym Miejscem na Ziemi.
Niektórzy (oderwani od średniej przeciętnej) potrafią uraczyć tekstem, że 'czym my się przejmujemy, przecież bierze się firmę/fachowca/wykonawcę i robi siedząc w domu i pijąc kawę'...
To ja może COŚ wyjaśnię.
Tak prosto, łopatologicznie.
My nie "bierzemy firmy/fachowca/wykonawcy", choć pewnie tak byłoby najprościej (nie zawsze), najszybciej (nie zawsze) i najłatwiej. Nie bierzemy, bo po prostu środków finansowych na takie rozwiązania nie mamy.
Robimy SAMI.
Z pomocą Przyjaciół, Znajomych, którzy wpadną popołudniem w tygodniu, albo w sobotę i pomogą nam nosić płytki i inne ustrojstwa do łazienki czy podłóg, przywloką worki z klejem, cementem, pomachają wałkami po ścianach, pomogą przestawić rusztowanie, przytrzymają drabinę, gdy Małż wyczynia akrobacje nie-na-trapezie, próbują wcisnąć akryl na sam szczyt 6 metrowej ściany na klatce schodowej. Pocieszając wszystkich, że przecież jak będzie spadał, to w górę nie poleci ;)

Uczymy się szpachlować, ryć młotem udarowym by wyrównać schody, szlifować gładzie, nakładać gładzie, malować, gruntować, kłaść folię w płynie i mankiety ochronne w łazienkach... Szlifować drewno dębowe, olejować, zakładać kotwy mocujące do balustrad... kłaść płytki, fugi itd..

W przyszłości będziemy stanowić odjazdową ekipę remontowo-budowlaną ;) A kwestie budżetowe/ research rynku pod kątem dostępnych rozwiązań to małym palcu ;)

Żarty żartami.
Czas się kurczy. Trzy tygodnie - odliczanie. A roboty w huk jeszcze przed nami.
W sobotę przewieźliśmy z pomocą Igora i Artura, i Alusi ma się rozumieć kolejne 1,5 tony wyposażenia. 53 paczki płytek ceramicznych, plus zestaw podtynkowy z misą wc, szafki z umywalkami, kompakt wc (sama wniosłam!!!) i mnóstwo drobiazgów.

Jechaliśmy na dwa samochody.
Hmmm, jechaliśmy... Obciążenie obu pojazdów powodowało, że zawieszenie było nisko. Noooo, bardzo nisko. Bardzo bardzo nisko :D

Stoi przy rampie Łosiów Niebieska Strzała
Ciężka ogromna, w ..tył dostała
Paczkami ciężkimi ją obciążyli
dobrze że całości nie włożyli...

Ruszyli powoli ociężale
szurając tyłem lekko ospale
wszelkie koleiny dziury i progi
były jak kłody rzucane pod nogi
(sorry nie rymuje się z kołami ;) )

Jadąc dostojnie pod dom zajech ali
Z jękiem amortyzatory dech złapały
klapy otwarte czas na noszenie
a to już będzie inne poetyckie tworzenie...

No to się nanosiliśmy, do czasu, gdy Alleluja! Artur przywiózł taczkę.
Proste urządzenie na jednym kole napędzane mięśniami.
Rewelacja! Pod wejście do domu i zaoszczędzone 150 m chodzenia w tę i z powrotem.
Przyznaję, że dało w kość. Mężczyźni pogonili mnie od wnoszenia paczek, bo faktycznie podrywanie 35-40 kg to było ciut ciut dużo...
No to jak nie "siłOM mięśni, to siłOM osobistOM" wzięłam się na sposób i nosiłam w częściach :D
A co, trza przydatnym być i basta!

W niedzielę Waldi i Iwonka dołączyli do brygady malarzy. Pokoje dzieci i sypialnia wykończone na tip top :) Alusia też miała swój wkład w malowanie. Musieliśmy pilnować jej, żeby nie pomalowała wszystkich ścian na ten sam kolor ;)
Cały ten dom zaczyna pachnieć i żyć.
Gdy będą gotowe łazienki i kuchnia, przywieziemy nasze rzeczy, dzieciaki zaczną tupać nogami - wtedy będzie to już dom na 1000%.

Jeszcze trochę potu, bąbli i zmęczenia przed nami.
Ale to co przychodzi lekko/łatwo i przyjemnie - tego często się nie docenia.
Więc do pracy, rodacy! ;)


czwartek, 6 września 2018

Blow out the flame...

Słucham płyty Leonarda Cohena. Leci piosenka "Leaving the table"...
I tak strasznie ciśnie w gardle. W sercu kamlot, jakby rzucony z morza... Gnie do ziemi...

Niedawno bawiliśmy się na weselu Młodych...
Pojechali w Inną Podróż. Razem. W wieczność...

I brakuje słów. Brakuje sensu. Brakuje odpowiedzi... Bezsilna pustka, bo nie można pomóc ani Kochanemu Małżowi, który miota się w bólu... Nie ma takich słów, by ukoić ból...
Nie ma słów.
Milczenie. Cisza.
To wszystko, co zostaje...

Wspomnienia, zapachy, dźwięki, gdy zamknie się oczy... Gwar rozmów, śmiechy, muzyka, tańce.
I życie toczy się dalej. Jakby nie zwróciło nawet uwagi, że coś się wydarzyło.
Ludzie wciąż spieszą się, machając pięściami w samochodach, złorzecząc na zmianę świateł, pieszych, co za wolno przechodzą. Kłócą się o miejsce w kolejce w sklepie, przepychając do kasy... Gdzieś rodzice krzyczą na siebie i dzieci na placu zabaw, bo pokłóciły się o łopatkę i miejsce na huśtawce...
Starsza Pani siedząca w promieniach słońca, co powoli chyli się ku wieczorowi...

Życie, jakby przez szybę przeżywane... Zatrzymane na chwilę. Dłuższą.
Takie momenty i wiadomości są, jak kubeł zimnej wody. Jak strzał w "mordę"...

Nie znamy dnia, ni godziny...

Z dziennika... dziesiątka w skali...

Jak ja już dobrze rozumiem tych wszystkich, którzy przechodząc etap budowy, remontu, wykańczania swoich czterech kątów, marzyli o wystrzeleniu się w kosmos i EWENTUALNYM powrocie, jak wszystko będzie gotowe. I posprzątane, rzecz jasna.

Ja poproszę bilet do innej Galaktyki ;)

Droga do swojego wymarzonego, wymodlonego, upragnionego domu, to ...życie na "diabelskim młynie". Jednego dnia idzie nieźle, udaje się wybrać odpowiednie farby, pigmenty, wałki, teleskopy, emulsje. I radość w oczach - idziemy działać.
A tu doooooopaaaa.
Wałek spada z rączki teleskopu i zgadul zgadula DLACZEGO. Przecież to ten sam typ. Ta sama rączka. Tylko wałek nowy. Felerny jakiś. Felusiowaty. Wredny jak pieron. Taki gizd ślunski.
I maluje człek ścianę na 6 metra wysoką i tu nagle JEB! leci wałek na głowę. Pal licho farbę, która w ciapki-kropki-plamki upstrzy wszystko naokoło, bo to biała farba. Jak na złość wałek musi w czasie swojej trajektorii lotu, ciepnąć w ścianę. Świeżo wygładzoną, wycekolowaną...
Śmig, paca, nakładanie, schnięcie, szlifowanie...

Wałek poszedł won.
Wycieczka do sklepu po kolejny. Dwa nawet. Na razie żaden nie wyłamał się z szeregu, czy raczej rączki, jak poprzednik. Chyba nie chcą słuchać zaawansowanej łaciny ;) tudzież skończyć na wysypisku.

Inna historia.
Zamawiamy drzwi. Przyjeżdża Pan na pomiar. Bardzo uprzejmy, miły. Fachowiec. Serio! Żaden fuchowiec. I Małż mówi, że chcemy te, bo są "pikne i zgrabne", w sam raz się wkomponują w nasze wymarzone podłogi, kolorki etc...
A tu zonk. To se ne da. Bo te drzwi to akurat pasować w nasze otwory drzwiowe nie będą. Musimy otwory pozmieniać. Płyty podokręcać, pianki dodać, zamaskować... O-ja-cie-nie-mogę...
To czekamy na wycenę tych innych drzwi. Historia zatacza koło, jesteśmy na starcie, czyli nie mamy drzwi.

Łazienki...
Noooo tutaj to dopiero wesoło. Byliśmy wybraliśmy płytki. Wizualizacja - rewelacja. Pani się uczy, ale daje radę, uprzejma, sympatyczna, narzekać - byłoby grzechem! Życzę każdemu Klientowi tak dobrego podejścia.
Oczywiście promocja, że ja zakupimy za 1000zł tych płytek, to mamy 20% rabatu na wszystko pozostałe do wyposażenia łazienki (z wyjątkiem produktów w promocji, jasne).
No to decyzja, bierzemy wszystko z jednego miejsca, summa summarum po rabacie i licząc JEDEN transport wychodzi po prostu korzystnie. Wpłacamy zaliczkę. Pan kierownik sklepu obiecuje naliczyć rabat i wysłać nam zestawienie na maila. Wizualizację też.
I co?
Ano przychodzi i wizualizacja, i zestawienie. Bez rabatu.
Dopytujemy się mailowo/telefonicznie o rabat. I dowiadujemy się, że w sklepie KOMFORT łazienki zasady zmieniają się w trakcie gry, tzn gdy klient jest już zafakturowany, złapany, zamówiony, to się go informuje, że rabat nie przysługuje, bo płytki nie mogą być w promocji. Ale w ramach wyjątku dostaniemy 15%.
Wiecie co wkurza? Właśnie to, że się nie mówi wprost o warunkach promocji, tylko robi klienta w ślunskiego ciula. Klient podejmuje decyzję, zamawia w pip rzeczy do dwóch łazienek, całe wyposażenie. A potem dostaje takiego zonka! Wiadomo, że czas goni, zaczynać od początku poszukiwań się nie chce, ale wqrw jest! Klient złapany, klient zgolony.
Jestem zła, jak ochłonę, to sobie zadzwonię i porozmawiam :D

Kolejna przygoda...
Kuchnia. Pojechaliśmy do Elbląga. Do producenta.
Początek kiepski. Pani jeszcze nie miała gotowej wizualizacji. Okazało się też, że szafki będą niestandardowe, a na pomiarze zaznaczyliśmy, że mają być standardowe, bo ze względu na brak terminu montażu we wrześniu, zamontujemy je sami. Z pomocą znajomych.
Pani zareagowała pięknie - no to poprawiamy, co się da. A że nie da się wszystkiego zrobić standardem, to ja pozmieniam terminy i będziecie Państwo mieć kuchnię do końca września.
My z naszej strony zaproponowaliśmy nocleg dla ekipy, w razie gdyby skończyli bardzo późno, albo były potrzebne poprawki. Żeby nie jeździli do Elbląga i z powrotem bez sensu tracąc czas.
Problem?? No to szukamy rozwiązania problemu.
Summa summarum zakładany przekroczyliśmy budżet o 2 tysiące. Ale mamy pełną kuchnię z transportem, montażem, sprzętem AGD (lodówka side by side, piekarnik, płyta indukcyjna, zmywarka, okap), blatem i oświetleniem 7-punktowym.
Wracaliśmy mega zadowoleni.
Po montażu damy znać, jak wypada ocena końcowa ;)

To czego nie mogę przeskoczyć i mierzi mnie niezmiernie, to brak opieki dla Ali, żebym mogła też działać. Co cztery ręce, to nie dwie. A Małż z tym niesprawnym kolanem i tak robi za dużo. Martwię się, że w pewnym momencie przestanie w ogóle chodzić... :/
Opiekunka mi w ostatniej chwili zmieniła zdanie, w żłobku nie ma miejsc. I tak to wygląda.

Dzisiaj tak napisałam do Małża, jak ten Tevye ze Skrzypka na dachu.
Gdybym był bogaty... siabadaba daba du... wziąłbym se fachowców i wszystko w .... mioł.
Małż odpisał "I nigdy nie potrafił docenić tego, co mam".

Ma Małż rację.
Najważniejsi są ludzie. Nie kasa. Można kupić wiele. Prawie wszystko.
Ale nie prawdziwych Przyjaźni. Prawdziwych relacji.
A tego doświadczamy. I to dodaje nam skrzydeł.
Taki prosty telefon, słuchaj - co możemy Wam pomóc. Wpadnięcie na dwie trzy godziny by pomachać wałkiem po ścianach, by pojeździć za materiałami po marketach, by dostarczyć większym samochodem potrzebne rzeczy...
Taka lekcja, że są ludzie, którzy znajdują czas w najbardziej napiętym grafiku.
I śmieją się z nami, wychodzą upaćkani, jak my, i szczęśliwi, jak my :)

Jedziemy dalej!
Jakby co, kładzenie płytek przed nami.
:D