sobota, 31 maja 2014

Ogon

Emocjonalny ogon. Ciągnie się za mną.
Dzień Dziecka już jutro.

Patrzę na dzieciaki "bawiące się" za oknem. Młody chłopak w wieku Smoka (8-9 lat) bawi się w rzucanie nożem. Kolejni (10-11 lat) wraz z kumplami demolują mały, plastikowy samochodzik. Debilizm w skrajnym wydaniu. Jeden o mało nie złamał sobie stopy skacząc z ławki na zabawkę. Inny wyrwał kółka jeszcze ze sobą złączone metalowym drutem i walił w stelaż huśtawki, aż jedno odleciało uderzając w głowę małą dziewczynkę bujającą się właśnie. Pierzchli, zostawiając połamane części.

Dziewczynki w wieku 8-10 lat siedzące na ławce w pozie Lolitki (patrz jaka cudna jestem, na niczym mi nie zależy, niczego się nie boję) i klnące jak ... rynsztokowy ściek.

Gówniarz 15-16 letni tłukący na ulicy przed blokiem swojego młodszego brata. Wtedy zareagowałam - wyleciałam z domu z Malutką na rękach. Na pytanie - co robi? odparł, że "spuszcza wpierdol i że zajebie gówniarza". Na kolejne pytanie, czy chce zrobić krzywdę bratu i trafić do poprawczaka - odparł - "ja już mam kuratora, i co mi pani zrobi?"

Ano NIC. Nic nie mogę zrobić. 997 czy 112 - jedna ryba. Milczy głosem sygnału zajętości.
A straż miejska stwierdza, że nic nie zrobią, bo to sprawa dla policji.
Młodszy przeżył. Uciekł. Ciekawe, co było dalej w domu.

Wieczorna pora, małolaty mają branie, młodzi-na-dzielni zaznaczają teren pijackim wyciem. Wciąż się zastanawiam, kto im sprzedaje alkohol?
Starsi, ale jeszcze nie-pełnoletni po nocach dyskutują w klubach na ławeczkach na placu zabaw. Z godziny na godzinę coraz "żarliwiej" przekonują do swoich "racji". Argumenty kończą się obitą gębą i tłuczeniem pustych flaszek. Zbyt trudno TRAFIĆ do kosza tuż koło ławeczki.
Nad ranem też pojawia się "dzieło sztuki" - kolejna ściana pomazana "grafiti" - poziom znanej, starszej pani, co się wzięła za konserwację fresków w pewnym kościele.

Grupka gimbazjalistów spotkana w sklepie z czerwonym robaczkiem w logo nieudolnie kradnącą batony. "Odłóżcie to, bo będziecie mieli wstyd i kłopoty" "a co podkabluje nas pani?" "nie, jest monitoring i ochroniarz tu idzie. To, co robicie, to kradzież. Jesteście złodziejami?". Już nie byli tak pewni...

W szkole - inni "odważni", co próbują spuszczać wodę w kiblu na głowę wsadzoną młodszym kolegom w sedes. Dziewczynki, co spychają ze schodów, bo MUSZĄ być pierwsze.
I przykre słowa - "ty się z nami nie bawisz, bo nie masz smartfona" albo "idź sieroto do bidula".

Dzień Dziecka?
Jakiego dziecka? Lepiej zróbmy Dzień Rodziców dla Dziecka/Dzieci.
Niech znajdą czas dla Dzieci.
Czas na rozmowę, wychowanie.
Aaaaaaa wychowanie?! No tak, zapomniałam. Przykład idzie z góry. To raczej wychowania nie będzie...
Sorry, taki mamy klimat.

Na razie rośnie kolejne pokolenie roszczeniowych cwaniaczków, kombinatorów, gówniarzy i kolejnego pokolenia patologii - klientów MOPRu, MOPSu i wszelkiej maści zasiłków.
Nie chce na takich pracować!!!

Dzieci normalne i wychowane powoli stają się marginesem.
Równia pochyła w społeczeństwie.





piątek, 30 maja 2014

O czym?

.. to ja mam dzisiaj napisać?

Yyyyyyyyyy??? Eeeeeeeee???
;)

Nie będę udawać, mam dzisiaj piątek, dwoje SMoków na wycieczkach szkolnych, trzecie śpi słodko. Cisza w domu, kawa pachnie, w tle lecą sobie kawałki muzyki poważnej (a co! trzeba mózg dokarmiać). Słońce po kilku dniach chowania się za szaro-burą, grubą warstwą paskudnych chmur i zafundowania listopadowej aury, wreszcie raczyło wyjrzeć.

Zrobiło się cieplej. Jaśniej. Bardziej pozytywnie. I ciut leniwie ;)
Właśnie w takich chwilach, jak ta, mam swój czas, na swoje prywatne lenistwo. Krótkie, intensywne leniuchowanie. To taka godzina niczym Dzień Dziecka.

Bo to są moje godzinki, momenty, gdy zwalniam, gdy czuję SIEBIE, słyszę SWOJE myśli, mogę zastanowić się nad tym, co JA pragnę, potrzebuję, o czym marzę, co mnie martwi.
Poza tymi momentami życie przypomina jazdę bez trzymanki - "maaaamooo", "tak, słucham", "zaraz", "poczekaj chwilę", "zostaw siostrę", "nie płacz", "dlaczego?", "czemu się złościsz?", "co masz zadane?", "coś się stało?", "jesteś głodna/y?", "poukładaj te ubrania, brudna skarpetka na kaloryferze, to nie jest dobry pomysł", "Smoku, w lodówce naprawdę nie wyświetlają filmów", "kochanie, znalazłaś już tą swoją ulubioną bluzeczkę? to RESZTĘ można poskładać na miejsce", "Żabciu, znów jadłaś łapkami monte? ślicznie. To idziemy teraz się przebrać", "zbórka! idziemy na spacer!", "umyj zęby", "odrób lekcje", "chodź sie przytul" :)
I tak dalej, i tak dalej :)

Pozwólcie mi zatem podelektować się jeszcze.
C I S Z Ą.
:)


środa, 28 maja 2014

Life is brutal

i full of zasadzkas ;)

Powoli zbliżam się do daty, gdy będę świętować 4 krzyżyk na karku. Hmmm, mogę powiedzieć, że upoważnia mnie to do spojrzenia wstecz na moje życie i zrobienia bilansu zysków i strat ;)

Jak do tej pory życie kosztowało mnie... no właśnie.
W zależności od tego, jak spojrzę na przeszłość - czy pozytywnie, czy negatywnie, czy skoncentruję się na tych dobrych chwilach, czy tych ciężkich, przykrych, smutnych, to wychodzi mi inne saldo. Bardzo nie lubię przysłowia "co nas nie zabije, to nas wzmocni", ale NIESTETY tak jest!

Dzieciństwo - dobrze, że pamięć jest wybiórcza, że można zapomnieć wiele rzeczy. To, co pamiętam - i nadal boli - nigdy nie usłyszałam od matki, że jestem kochana.
Ale dzięki temu, teraz mówię moim dzieciom, że je kocham, uwielbiam, że są moimi skarbami, że są moimi SMokami, że cokolwiek nie zrobią - ja je PO PROSTU I PRZEDE WSZYSTKIM KOCHAM.
Rozumiem i wiem, jak ważne są słowa.

Młodość - to RAK&ROLL. To czas głupich decyzji. Błędów popełnianych na własne życzenie. I dążenie z uporem maniaka, by zdążyć jeszcze zrobić magisterkę ;) mimo wszystko. To serdeczna opieka i troska Przyjaciół. To powolne wyłażenie ze skorupy strachu, że ludzie ranią, wykorzystują, wchodzenie na wyższy level samooceny. Czas dojrzewania.

Młodość to też czas cudów - pojawiły się dzieci. Mimo kilku niepowodzeń, bolesnych strat. To czas poznawania świata, podróży, małżeństwa, budowania relacji, burzenia relacji, rozczarowań, poznawania wspaniałych ludzi.

Lata 30-te mego życia to pasmo zmian - ciągłych zawirowań niczym spływ Dunajcem ;)
To czas długiego i bolesnego rozwodu. Paskudnego uczucia rozczarowania, że obietnice mogę być TAK ŁATWO złamane. Że dane słowo czasem tak niewiele znaczy.
Stresu samotnego wychowania, niepewności, braku wsparcia, zawirowań na rynku pracy, cudownych ludzi, świetnych projektów, sukcesów i porażek. Przyjaźni, które trwają już tak wiele lat. I nie naruszyły ich ani odległość, ani czas, ani okresy milczenia...

I to, co jest NIEZMIENNE od 16 lat - to obecność najlepszych Ludzi w moim życiu - moich Dzieci i Przyjaciół. SMoków, które pojawiały się na świecie dokładnie w najlepszym momencie, chociaż czasami "miałam wątpliwości" ;) Przyjaciół, którzy mówią mi wprost, co myślą, i mimo, że wiedzą jaka jestem, jakie mam wady, akceptują mnie i stoją murem, gdy potrzebuję wsparcia!

Czasem zadaję sobie pytanie "co ja tutaj robię", ale gdybym mogła cofnąć czas - nie zmieniłabym NIC.

Każde z tych wydarzeń nauczyło mnie czegoś wartościowego. Zmieniło mnie na ... lepsze.
Choroba nauczyła mnie zwolnić. Patrzeć na ludzi i życie inaczej - nie tylko brać, ale przede wszystkim dawać. Dawać siebie.

Dzieci nauczyły mnie miłości i cierpliwości. Wciąż mnie tego uczą :) (czasem tępa ze mnie jednostka ;) zdarza mi się krzyknąć, złościć, ale ich przytulenie jest najlepszą lekcją życia!).

Małżeństwo nauczyło mnie zwracania uwagę też na moje potrzeby, na to, że w związku musi być równowaga, że staranie się za dwoje, jest bezsensowne. W pewnym momencie brakuje już sił, chęci, a z pustego to i Salomon nie potrafił nalać. Szczęśliwy związek to relacja zadowolonych OBOJGA partnerów. To wspólne działanie, wspieranie. Jeden kierunek.

Rozwód dał mi siłę, pokazał, że dam radę, że życie wcale się nie skończyło, a w sumie - zaczęło. Siedzenie w patologicznej relacji nie jest zdrowym wyborem. To była też szkoła wybaczania. By nie nosić na karku złych wspomnień, by nie taplać sie w nich jak w błotku, wracać niczym świnka ;) Wybaczenie jest jak zamknięcie rozdziału. Można iść dalej.

Życie jest pasmem zmian. Im szybciej się to zaakceptuje, tym lepiej smakuje.
Wiatr wieje raz w plecy, raz w oczy.
Dobrze, że zrozumiałam to przed 40-tką!
Bo mimo wszystko - LIFE IS GOOD :) :)


poniedziałek, 26 maja 2014

Pewnego dnia u mamy

Cały rok przelatuje niczym pershing przez życiorys.
I przychodzi taki jeden dzień, majowy, pachnący słońcem i truskawkami.

Dzień Mamy.

Rano SMoki wstawały z zadziwiającą energią, wręczając laurki, składając życzenia i... życie wraca na swoje utarte tory ;) Czyli poranne potyczki o dostęp do łazienki między 16-nastolatką a zbuntowanym młodzieńcem lat prawie 9 ;) Tuptanie i domaganie się uwagi ze strony 1,5 rocznego Dziecięcia.

Życie Mamy to... NEVER ENDING STORY ;)

Kiedyś myślałam, że najtrudniejszym fizycznie jest czas niemowlęctwa, gdy małe dziecię absorbuje większość czasu, sił rodzica. Z racji totalnej zależności od mamy.  Nakarmić, przewinąć, przytulić, przebrać... i jeszcze komunikacja dość ograniczona, bo do 348 rodzajów płaczu i gugania ;)

Potem robi się jeszcze ciekawiej - dzieci zaczynają rosnąć, uczą się sztuki... konwersacji, nie ma problemu z wyartykułowaniem potrzeb, myśli, opinii i własnego zdania :) Za to pojawia się potrzeba i konieczność nauczenia, jak radzić sobie z emocjami, panować nad nimi, jak WYRAŻAĆ swoje zdanie, opinię, by wypowiadane słowa nie były jak kamienie rzucane w "łeb słuchacza".

Pojawia się konieczność i sztuka doszkalania Mamy - by nadążyć za dziećmi, za ich rosnącym apetytem na życie, na zdobywanie świata, pozycji, marzeń, czasem zachcianek... Sztuka balansowania między stawianiem granic, egzekwowaniem zasad, a pozostaniem ciepłym i kochającym rodzicem.
Sztuka przetrwania tsunami emocji nastolatki czy małego buntownika, sztuka dystansu, gdy słowa potrafią ranić.
W obie strony.

I sztuka wybaczania, pozwolenia na błędy, ich naprawiania, uczenia się bycia człowiekiem.

Od tej roli Mamy nie ma urlopów, wyjazdów służbowych, chorobowych.
Wypowiedzenie też nie wchodzi w rachubę.
Wynagrodzenie - dość specyficzne.
I bezcenne jednocześnie.

"Mamuś - jesteś najfajniejsza na świecie!!! Kocham Cię nawet, jak mi dajesz karniaki!"
;)

Pięknego dnia Mamy! Niech się spełnią nasze marzenia!


środa, 21 maja 2014

Przerwa techniczna

Nie jestem cyborgiem.
Ani pod względem fizycznym, ani tym bardziej pod względem psychicznym.

Samotne wychowywanie trójki dzieci przy ZEROWYM wsparciu rodziny to ... survival.
Jeszcze jak do tego dochodzi stres związany z pracą, finansowym aspektem utrzymania mojej wesołej gromadki - to robi się mega survivalowo.

Sen staje się towarem reglamentowanym ;) Luksusowym wręcz!

Ostatnio przeczytałam wypowiedź pewnego "polityka", który stwierdził, że samotne matki, to są samotne na własne życzenie, bo "robią sobie dzieci na prawo i lewo z byle kim".

Panie "polityku" - może i są takie kobiety (w co wątpię).
Serce, gdy się zakocha, to wyłącza rozum. To sprawa wiadoma płci pięknej i tej przystojnej. Nie ma znaczenia tu płeć.
Większość przypadków samotnych matek to przypadki, gdy pan-mąż-ojciec daje nogę - bo za trudno, bo chce się wyszumieć, bo za młody, bo jednak bycie ojcem to nie to, bo zupa była za słona, bo znalazł MŁODSZY MODEL, bo kariera, bo marzenia, bo zagranica wzywa, bo inny pomysł na życie niż rodzina, żona, dzieci, bo co on będzie się poświęcał.

Pod jednym względem się zgodzę - tak, takie opuszczone przez mężów żony/matki to faktycznie zrobiły dzieci z BYLE KIM.
Wartościowy i odpowiedzialny mężczyzna nie zostawia rodziny i nie znika. Małżeństwo to nie bajka, ani lajtowa historia rodem z brazylijskich seriali.
Kobieta nie zawsze ma humor, nie zawsze wygląda jak Miss Universe, szczególnie po nieprzespanej nocy z chorującym niemowlakiem, czy załamaniu sercowym nastolatki/a.
Odpowiedzialny facet jeśli już rozstanie się z kobietą- matką-jego/ich-dzieci to nie zapomina, że dzieci też trzeba UTRZYMAĆ.
(Mogłabym napisać instrukcję dla "tatusiów" pod tytułem - jak unikać płacenia alimentów bez KONSEKWENCJI).

Zatem panie "polityku" zanim pan obrazi samotne matki, niech pan kopnie w jaja facetów, którzy sprawiają, że stają się samotnymi. I wtedy zacznie gadać farmazony, jak na ruskim odpuście.

Wracam do pracy.
Koniec przerwy technicznej.


poniedziałek, 19 maja 2014

Monday morning

Szewski poniedziałek.

Rano pewien POTWÓR zjadł moje ciasto.
Potem wylał kawę. Pomalował ściany.
Skasował tabelkę. Popisał dokumenty gotowe do wysyłki.
Pomalował się pisakami po twarzy, rękach i sukience.
Rozsypał ścinki z kredek z temperówki.
Wylał wodę z kwiatków.
Wysypał ziemię z doniczki.

Zasadził "miedziaki" w skrzynce z ziołami (ciekawe czy będą lepiej rosły?).
Schował płatki za poduchą sofy.
Rozwinął rolkę worków na śmieci po mieszkaniu.
Wyjął brudne pranie z kosza.
Wrzucił mydło do toalety.
Wyrzucił ubranko przez balkon.
I misia też nauczył latać ;)

Rozłączył ładowarki od telefonu i laptopa, i nagle zabrakło "prądu".
Podarł gazetę (jeszcze nie przeczytaną).
Zasmarował buciki pastą  ... do zębów.
A we włosy wtarł kawałeczki jajecznicy (bo się jajka stłukły - też SAM wyjął z lodówki).

Taaaaaak! Pierwszorzędny POTWÓR domowy - MALWINKA.

A dzień DOPIERO się zaczął :)



środa, 14 maja 2014

Taki sobie...

... dzień, tydzień, miesiąc, rok.
Życie?

Ludzie są jak ziarna, albo jak plewy. Ci z ziaren wyrastają na Przyjaciół i Bliskich. Ludzi przez wielkie "L".
Ci z plew... hmmmm, wiatr zawieje w oczy i nie ma ich. Ulecieli. Pustka i cisza. I lepsze widzenie. Nie kleją sie do powiek już i nie przesłaniają pola widzenia.

Wszystko ma swój czas.
Tego się uczę. Uczę się akceptować nie tylko dobre dni, emocje, słowa. By dodawały skrzydeł, sił do pracy, realizacji marzeń i chwytania za bary z codziennością.
Uczę się akceptować złe dni, emocje, słowa. Tak by nie raniły, nie gasiły ducha, by nie zatruwały mojego wnętrza. Umysłu. Serca. By nie zgorzknieć.

Bo zgorzknieć można na wiele sposobów. 
Z powodu samotności, zawodu, zranionych uczuć, startych w proch marzeń i utraconych złudzeń. 
Z powodu lat, które upłynęły w mozole i czekając na zmianę. A ta nie nadeszła. 
Z powodu braku cudu w sobie samym, kokonu niepochlebnych myśli, niedowartościowanej miłości do siebie samego. 
Z powodu chłodu zamiast ciepła, bliskości, uśmiechów, dobrych słów, pocieszenia w bólu...
Z powodu chodzenia ciemną doliną. 
Z powodu braku nadziei. Bo zabrakło już. 
Z powodu łez, których już też nie ma.
Z powodu braku słów, bo wszystkie stały się puste, bezdźwięczne w niemej modlitwie.

Wszystko ma swój czas i dojrzewa. 
By w swoim czasie dać owoce.

I wróci do nas to, co zasialiśmy...




wtorek, 13 maja 2014

Laaallllaaaala!

Oj, nie! spokojnie!
Nie będzie o Muszelce-Kiełbasie, kobiecie z brodą, czy facecie, co czuje się kobietą, ale wygląda jak facet, bo tak Mu/Jej wygodniej. To zbyt skomplikowane, jak na mój "zaściankowo-europejski" mózg.

W sumie z tej całej eurowizyjnej przygody najbardziej podobają mi się memy, na których kobiety aktorki, księżniczki z bajek mają doprawione fotoszopem brody :) Albo wpisy kolegów żeby się ogolili, bo ta broda wygląda tak jakoś dziwnie w obecnej sytuacji geo-politycznej poprawności seksualnej ;)
Gdy patrząc na człowieka, nie wiesz li to pies czy wydra.

Moj wpis pomija kwestie biustów donatanowych dziewcząt. Bo te są ładne. Ba! Rześkie, świeże, jędrne. A co! Myślicie, że kobieta nie potrafi docenić kobiecego biustu??? POTRAFI. Mnie się podobały. I tym bardziej moje zdziwienie budzi wrzucanie TAKICH walorów do jednego worka z soft-porno.

Nie będzie też o tym, że moje najmłodsze dziecię słysząc "My Słowianie" zachowuje się, jak prawdziwa Słowianka z krwi i kości (jeszcze bez biustu, z racji wieku). I pląsa, obraca się, klaszcze i cieszy, jak dziecię na odpuście, gdzie malowane koniki, blaszane koguciki, baloniki na druciku, czy jak to tam szło ;)

Będzie za to o innej genderopodobnej drace.
O Teletubisiach.
Moje dziecię zakochało się w tych 4 kolorowych stworach, które biegają po zielonej łączce jak z psychodelicznego snu wariata (twórcy musieli mieć dobrych "dostawców" ;) ), mają wkurzające dialogi w stylu: "mam kapelusz, mam kapelusz, mam kapelusz, mam kapelusz", albo: "hejo Lala, hejo, Tinky Winky, hejo Po, hejo Dipsy, hejooooooo" powtarzane kilkanaście razy niczym zapętlona fraza.

AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!
Myślałam, wierzyłam, łudziłam się, że trzeci raz w życiu nie będę przechodzić tych katuszy słuchania po raz milion-n-ty soundtracka tej "bajki".

Niestety dzieci KOCHAJĄ TELETUBISIE.
I jako kochający rodzic, muszę ten wybór zaakceptować ;)
Do czasu :P


wtorek, 6 maja 2014

Survival majowy

Dłuuuuugi zimno-biegunowy weekend majowy za nami.
W sumie nawet nie nadążam z pamięcią, co się wydarzyło - poza niskimi temperaturami.
Ooooo tak! W środę jeszcze piękne słońce, ciepło, gęba się śmiała od ucha do ucha.
Prognostycy pogody pocieszali, że pogoda i owszem będzie w kratkę, ale pierwsze dwa dni BĘDĄ słoneczne i ciepłe, potem zacznie padać.

Aha! A K U R A T!
Czwartek był niczym powrót do przeszłości buro listopadowej, zarówno pod względem kolorów na niebie, jak i temperatur. Żałowałam, że kozaki i kurtki zimowe zwinięte już zostały w czeluście szafy wnękowej. I że rękawiczki tak niecnie porzuciłam!

Był grill. Szybki niczym... ;)
Każdy nagle był chętny do wędzenia się obok/nad/przed/w grillu.
Byle było cieplej.

Spotkanie po latach. Garście wspomnień oraz informacji, które zakłuły w serce. Czasu cofnąć nie można. Wypowiedzianych słów też. Tych NIE-wypowiedzianych również.

Leniuchowanie sobotnie, spoglądając jak chmury goni wiatr po niebie.
Niedzielne urodzino-imieniny Przyjaciela (tak, Waldi, to o Tobie mowa :) ). I boski tort bezowo-czekoladowy. I dobrze wybrana przez SMoki płyta w prezencie (Możdżer "The time").
Na marginesie wesoło było, gdy dziecięcia przesłuchiwały płyty z "muzyką poważną". Dla Smoka muza w wydaniu Bizeta była nie-do-zniesienia (Mamo, mnie aż język przez uszy boli!). Z kolei Rihanna była całkiem poważna ;) Mozart - to plumkanie, a Czajkowski - aaaaaa to ten balet ta-ta-tata-tatatam ;)

Maleństwo ciut zasmarkane. Zmiana pogody. Ducha na pewno nie - nadal wstaje o 5 rano. Czasami (CZASAMI) 15 minut po. Taki mały gest z jej strony w moim kierunku ;)
Śmichy-chichy. Czasem spięcia. Takie to już życie.

I po majówce.
Lubię świat, gdy tonie w nadrzewnej bieli.