wtorek, 22 maja 2018

Mglisty horyzont

Urodziłam się nad morzem, tutaj mieszkałam i mieszkam (z małymi epizodami nie-nad-morskimi).
W górach bywałam rzadko.
Pamiętam jedną wyprawę na Trzy Korony, gdy w koszmarnej, deszczowej pogodzie, zimnym wietrze, wdrapywaliśmy się szlakiem, żeby dotrzeć na szczyt i zobaczyć widok po horyzont. Było szaro, deszczowo, ale gospodarze stwierdzili, że można iść i "bydzie widoć".

Samo wdrapywanie się w taką aurę miało swój urok, bo młodość i dobre towarzystwo to przepis na dobrą wyprawę. Żarty, wywrotki w błocie, teksty o kremie do opalania zostawionym w domu etc.

Na szczycie czekała na nas niespodzianka.
Niespodzianka  pt. MGŁA.
Nie było widać nic. Mleko. Po horyzont.
Zdecydowaliśmy zjeść prowiant, napić się gorącej herbaty z termosów i wracać.

Czy było rozczarowanie? Tak.
Czy żałuję wyprawy? Nie.
Słońce wyjrzało, gdy zeszliśmy z góry. I też było pięknie.

Z kolejnym doświadczeniem dopuszczam do siebie myśl, że marzenie może się spełnić na wiele sposobów, niekoniecznie w taki sposób, o jakim JA myślę.
Często lepiej popatrzeć i zatrzymać się, żeby dostrzec te drobiazgi, które można przeoczyć w gderaniu, że mgła zasłania.

Bo czasem warto poczekać, aż ta mgła opadnie.
Albo odnaleźć radość w innych rzeczach.


Dlaczego w pakiecie

Dociera do mnie świadomość, że przez 11 lat szłam samotnie przez życie, brnąc po szyję w kłopotach.
To jak iść zimą przez zwały śniegu ...w szpilkach na bosych stopach.
Yeap! Idiotyczny widok, można sobie coś połamać przy każdym kroku, albo skręcić kark, jak już ten krok będzie zajebiście nieprzemyślany.
Pomijając kwestie wychłodzenia, szczękania zębami i po prostu zwyczajnej walki o przetrwanie.
Przetrwanie - tam nie ma miejsca na cieszenie się życiem. Po prostu. NIE MA. Kropka.

Cwaniacy i mądralińscy twierdzą, że jak "se pościelisz, tak się wyśpisz", że "odpowiadamy za swoje decyzje i niesiemy konsekwencje tych decyzji - to wszystko NASZA WŁASNA WYŁĄCZNIE odpowiedzialność.

Świetnie! Super! Brawo! Mądrości, jak z koziej d...y trąba!
Bo przecież jesteśmy singlami na bezludnej wyspie. Tylko my i nikt więcej nie ma wpływu na nasze życie. W żaden sposób (?).
Bo przecież otaczają nas same kryształowe osobowości, nikt nigdy nikomu nogi nie podstawia, świństw nie robi, wszyscy ludzie nas otaczający są do rany przyłóż, zainteresowani przednie tym, żeby nic złego nam się nie przytrafiło... Nikt nikogo nie oszukuje, nikt nie kradnie, nie rani, nie czerpie korzyści, nie dowala, nie ma psychopatów, idiotów, małostkowych osobników, zazdrośników.
Normalnie cud-miód-malina i orzeszki w karmelu! Raj na ziemi! Dosłownie! Sami święci dookoła. W aureolkach...

Wtedy ciśnie mi się na usta soczyste "japierd...'Ole!"

Życie to opowieść w wielu rozdziałach.
Jedne dopiero się zaczęły, inne się piszą.
Wiele z nich jest już zamkniętych. Bezpowrotnie.
Inne zamykam, zbierając ostatnie wnioski i przemyślenia.
Jeszcze czasem zadaję pytania DLACZEGO, choć już wiem, że zwyczajnie mam za mały rozumek, by pojąć sedno owego "dlaczego". Czasem intuicyjnie, podskórnie czuję,  że lepiej żebym nie znała odpowiedzi.

A do tego mój Małż mi uświadomił, że tak naprawdę, lepiej wcale NIE ZADAWAĆ tego pytania.
Ot tak - po prostu. Człowiek jest spokojniejszy, nie traci czasu, ani emocji na zbędne boksowanie się z samym sobą. Z emocjami, które niczym piranie obgryzą ze spokoju do samej kosteczki, zostawiając kompletnie rozmemłane samopoczucie.

No to pora nauczyć się żyć bez "dlaczego?" w pakiecie.