poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Frajer(ka)

Jestem frajerką.

W narodzie, w jakim przyszło mi żyć, takich frajerów, jak ja jest mimo wszystko sporo. Na całe nasze ludzkie szczęście w nieszczęściu marudnego narodu.
Przeczytałam artykuł pod znaczącym tytułem "tylko frajer miłuje bliźniego" i dość szybko doświadczyłam empirycznie, że to "święto prowdo" (jak mawiają górale).

Nie zgadzam się z opinią, że takich krzywo uśmiechających się marudów jest 38 milionów, bo odliczając dzieci, które mają naturalny odruch śmiechu, śmieją się kilkadziesiąt razy częściej od dorosłych, odliczając zakochanych, osoby na imprezce (nawet pod wpływem %) to ta liczba marudów topnieje.
Pozostają stertryczałe jednostki, które niczym Smerf Maruda powtarzają z wewnętrzną satysfakcją sado-masochisty "i tak się nie uda" "a nie mówiłam/mówiłem" "o nie nie kochana/y nie pozwolę Ci sie uśmiechać/być szczęśliwym" "ja Ci pokaże, gdzie raki zimują" "poczekaj, zetrę Ci tą radość z twarzy, jak cie przeciągnę po sądach dla zasady". Takie smutne w swej wymowie pieniactwo. By poczuć się... lepiej?

Trudniejsze jest zachowanie wewnętrznego spokoju, gdy w zamian za dobro spotykają nas przykrości.
Gdy intensywność serwowanej nam przez bliskich/dalekich złośliwości osiąga kulminację w momencie, gdy nasza życzliwość wystawiona jest na zderzenie z wredotą marudzielca.
Trzeba mieć twardy kręgosłup moralny by oprzeć się wirusowi ludzkiej podłości.
I wiele miłości do siebie samego, akceptacji własnych błędów, ludzkich niedociągnięć i otwartego na innych umysłu, serca i dłoni.

Sztuką jest wtedy zachowanie uśmiechu i serdeczności mimo wszystko.
I miłości bliźniego. Też mimo wszystko.
I wyrwanie żalu z serca, że za czynione dobro otrzymuje się ciosy prosto w szczękę. Mimo wszystko do kwadratu.

Sztuką jest wytrwanie w byciu frajerem.
Mimo wszystko. I czasem wbrew sobie ;)




Brak komentarzy: