Lubię ciszę.
Gdy wieczorem zapada w domu - dzieci śpią.
Gdy ustaje codzienny szmer/hałas głosów na dworze, warkotu silników, kosiarek, helikopterów, samolotów.
Gdy radio przestaje gadać znudzone, bo już nie zwracam uwagi "co/kto tam ględzi".
Gdy za ścianą milknie płacz dziecka, które nie chce iść spać, tupot nóżek na suficie, odgłos wirowania w pralce za ścianą, jazgot stęsknionego psa i tupot obcasów na klatce schodowej.
Lubię ciszę, gdy podwórko tonie w zmierzchu, w trawie buszują jeże, przemkną dziki z młodymi, lis wyskoczy zza samochodu i czmychnie chyłkiem w zagajnik bzów. Tylko kitę widać jak zamiata powietrze.
Gdy niespiesznie
spacerują
ludzie z psami, niektórzy nawet schylą się, by usunąć ślady natury zostawione przez pupila. Inni zaś umykają niczym cicho-ciemni.
Gdy rodzina nietoperzy opuszcza długie i wiotkie gałęzie wierzby, co dostojnie rośnie na placu zabaw. Wybujałej, dojrzałej, co już niejeden wiatr ją potargał.
Świat zawieszony między dniem, co był, a tym, co będzie.
Między przeszłością i przyszłością. Bliską.
Lubię ciszę w mojej głowie.
Gdy myśli zmęczone walką o dostęp do świadomości, znudzone jazgotem słów, wydarzeń, wyobrażeń, emocji po prostu idą w kąt.
I zostaję tylko ja.
Sama ze sobą.
I Tobą, gdy o Tobie myślę.
W cichej rozmowie, modlitwie. Często bez słów. Gdy sił brakuje.
O nadzieję, o dobry dzień, o siłę i poczucie humoru.
By wziąć się za bary z codziennością.
Od nowa. Jak Syzyf.
Aż na sam szczyt.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz