sobota, 7 czerwca 2014

Weekend z hukiem

Życie z dziećmi to, jak odbezpieczony granat. Nie wiadomo, kiedy wybuchnie ;)

Piątek upłynął pod znakiem stresu z powodu ... Smoka. Ot, po prostu poszedł do koleżanki po szkole ;)
Bez informowania mnie o tym. 40 minut po czasie, gdy powinien pojawić się w domu, zadzwoniłam do szkoły, czy Smok wyszedł. Ano wyszedł.
Córa poszła "szkolnym szlakiem Smoka", czyli dokładnie tą samą trasą, jaką codziennie przemierza dzielny szkolniak.
Ani widu, ani słychu. Kontakt na linii szkoła-Córcia. I NIC. Jak kamień w wodę.
Przyznam się szczerze, że miałam już wszelkie scenariusze w głowie, te na temat tego, co mogło się Smokowi przydarzyć, jak i te - co z Nim zrobię, jak go znajdę.
Och, byłam bardzo kreatywna, zapewniam ;)

I gdy straciłam już nadzieję, gotowa dzwonić na policję, mój Syn ... znalazł się! U koleżanki piętro wyżej.
Byłam wściekła. Matko! jaka ja byłam wściekła i jednocześnie słychać było łomot kamienia spadającego z serca. ŻYJE!!! SMOK ŻYJE!!!

Całe nieporozumienie wzięło się z tego, że dziecię poinformowało mnie, że koleżanka jest u Babci. I ta zakodowana wiadomość po prostu sprawiła, że Kochana Sąsiadeczka była OSTATNIM miejscem na liście poszukiwań.

Smok oczywiście nie za bardzo rozumiał, CO się stało ;) I skąd takie HALO!?
Przecież był nade mną!

A dzisiaj? No, cóż weekend zaczął się z ... HUKIEM.
Najmłodsze Smoczątko obudziło się o 4 nad ranem i wyszło z łóżeczka (szczebelki wyjęte dla informacji) i chciało przydreptać do mnie. No i obudził mnie ryk! Zaplątała się prawdopodobnie w kołderkę wychodząc i rymsnęła buzią w podłogę.
Efekt?
Wizyta na pogotowiu. U Smoczątka wybite dwa dolne ząbki, krwiak na dziąśle, śliwa na szczęce i totalny rozstrój żołądka i nerwów u mnie.
Ja piórkuję!!! Bycie mamą to jakiś hardcore!

Najtrudniejsze w tym jest zachowanie zimnej krwi, panowanie nad emocjami, nad irracjonalnym poczuciem winy, przeraźliwą chęcią lataniami niczym kwota za pisklęciem. A przecież jest we mnie świadomość, że nie upilnuję, że nie mogę biegać z dziećmi, bo musiałabym się... roz-troić. Byłabym jak jakiś szpieg z krainy deszczowców, cień, przyzwoitka, kula u nogi, bliźniak syjamski. Perspektywa dla moich dzieci - beznadziejna. Zero możliwości uczenia się, zdobywania doświadczenia, zrozumienia, dlaczego pewne zachowania, pewne działania są niebezpieczne lub niekorzystne.

A zatem - spokój. SPOKÓJ. I tłumaczenie, że takie znikanie bez informowania nie jest dobre (Smok), wyjaśnianie "drugiej strony medalu" (matka omal na zawał nie zeszła!), usuwanie przeszkód (wywaliłam kołderkę w pierony! kocyk jest lżejszy).
I mentalne przygotowanie na kolejne "atrakcje". Bo takie wypadki zdarzać się będą. Nie ma co udawać, czarować i łudzić się, że dzieciństwo minie bez takich "HUKÓW".

Macierzyństwo to nie bajka.
Czasami leci krew. I odchodzi się od zmysłów ze strachu.
To też szkoła życia.
Dla obu stron.



Brak komentarzy: