sobota, 23 marca 2013

Życie na krawędzi... kompostu

Po raz kolejny usłyszałam: "Musisz pójść na kompromis".
Taaaaa, uwielbiam to słowo. Trochę inaczej niż słowo "synapsa", które kojarzy mi się z musującym "zozolem". Kompromis brzmi jak... kompost.

O tak, świetnie na kompoście wyrastają roślinki. To taki naturalny nawóz powstały w procesie gnilnym. Gnicie - uroczy sposób na to, by roślinkom było lepiej ;)

Jestem człowiekiem. Tak, kobietą też. Mamą Zajefajnych Smoków też. Zwierzęciem stadnym, jak się czasem mawia. Bo to prawda, samotne życie (z przymusu/czy z wyboru) na dłuższą metę nie jest zdrowe. Ludzie są dla nas niezbędni do życia. Nawet jeśli nas wkurzają.

Wracając do kompostu... pardon! kompromisu.
Wg mądrych teorii są 3 sytuacje: loose-loose, loose-win, win-win. Wedle wielu teorii kompromis to najczęściej sytuacja, gdy obie strony muszą spuścić z tonu i obie są dość niezadowolone (loose-loose). Lub jedna ma poczucie baaardzo dużej straty, a druga wygranej, bo nie musiała spuszczać z tonu za bardzo (loose-win). Paskudna sytuacja, prawdę mówiąc.

Mam własną wersję kompromisu. Wolę sytuacje win-win, gdy dwie strony się dogadują, przedstawiając swoje punkty widzenia. I szukają rozwiązania takiego, aby i wilk był syty, i owca cała, i wszyscy zadowoleni, że dostali to, co chcieli.

Tylko jak to nazwać kompromisem, gdy ludzie (obie strony) są zadowoleni??
To dopiero "nawóz" na dalsze lepsze funkcjowanie, aż przyjemnie iść na dalsze "kompostowanie" ;)

A jeśli taki kompromis nie jest możliwy, to ja zabieram zabawki i sobie idę z piaskownicy. Szkoda życia na "zgniłe klimaty".

Słońce wyszło. Smoki na spacer!



Brak komentarzy: