Ach ten rok 2013. Nie dość, że nie-przestępny, na dodatek z 13-tką w dacie, to jeszcze okazuje się być patronem globalnego oziębienia zamiast ocieplenia. Ot, to co widać za oknami, to efekt ograniczenia emisji dwutlenku węgla zapewne ;)
Chichot przyrody niesie się echem, od bocianów zawracających z powrotem - wszak tutaj w mrozach i śniegu wytrzymać się nie da, po lany poniedziałek - zamiast wiadra wody - wojna na śnieżki.
Dzieciaki za to mają frajdę. Wczoraj niczym grzyby po deszczu wyrastała armia bałwanów na placu zabaw. Współpraca owocowała wielką kulą śnieżną toczoną przez kilkoro dzieci, które w ferworze tworzenia gigantycznego bałwana pogubiły czapki i rękawiczki. W pewnym momencie projekt zarzucono - zabrakło śniegu na placu, a kula okazała się już tak ciężka, że przetoczenie na trawnik się nie powiodło ;) I ekipa rozpierzchła się do domów na świąteczne mazurki, barszcze i jajka.
Dziwne to były święta Wielkanocne. Z wyciem wiatru i zamieciami śnieżnymi. Ludzie chronili swoje koszyczki ze święconką, aby przypadkiem nie zdmuchnęło tych wszystkich kolorowych ozdóbek i serwetek. A w koszyczku - mrożonki.
Dekorując stół gałązkami z wątłymi baziami, zastanawiałam się, czy nie lepiej skoczyć po jakąś choinkę zieloną z lasu i udekorować ją pisankami, kurczaczkami i papierowymi motylkami.
Dwa w jednym, a co tam!
I skończyłoby się gadanie o wyższości świąt Bożego Narodzenia nad Wielkanocą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz