środa, 8 sierpnia 2018

Stresy

Przechodzimy bardzo intensywny etap życia.
Gdy znajomi i Przyjaciele opowiadali o budowie domu, remoncie, wykończeniu mieszkania po odebraniu kluczy, słuchałam z przerażeniem i lekkim zdziwieniem.
Teraz przeżywam to na własnej skórze i mogę powiedzieć, że CAŁKOWICIE rozumiem, co mieli na myśli mówiąc o stresie, problemach, poszukiwaniach wanny w odpowiednim rozmiarze. Wtedy to była abstrakcja, obecnie mam świadomość, że kilka centymetrów robi wielką różnicę.
(Jak zawsze w życiu ;) )

Stres jednak nie dotyczy tych momentów.
Mnie wściekają tylko dwie rzeczy.
"Przyjaciele", którzy mają nas w przysłowiowej doopie. Choć i to nie jest najgorsze. Bo to bardzo cenna lekcja. Ludzie-wampiry. Energetyczne, emocjonalne, czasowe, finansowe.
Lepiej odciąć i mimo (pozornej) początkowej straty, okazuje się, że po czasie bilans wychodzi dodatni.
(Ekonomistów uprasza się o wyrozumiałość ;) ).

I ojciec, którzy ma w doopie swoje dzieci.
Który latami robi kopiuj wklej na messengerze "Co u ciebie słychać?". I NIC poza tym.
I z lekkością bytu całość odpowiedzialności, wychowania i UTRZYMANIA zrzuca na drugiego rodzica, sam z życia ciągnąc pełnymi garściami. A bo teraz nie ma, bo coś wypadło, bo firma podobno zmieniła księgowość, bo przelew międzynarodowy utknął i musi wyjaśnić, i to trwa ponad tydzień, dwa tygodnie, bo... zawsze coś tam. I podobno takie problemy są w kraju, który jest potęgą gospodarczą i finansową Azji i świata.
Mnie nikt nie pyta, czy mam, czy firma zapłaciła w terminie... dzieciom nie powiem, że sorry! nie ma butów, ubrania, jedzenia, leków, książek etc...
I angażuje rodzinę w oczernianie i opowiadanie historii wyssanych z palca, które niszczą doszczętnie i tak mocno popsute relacje (między dziadkami, wnukami). Rozwód bywa totalną dewastacją relacji międzyludzkich. Tak jakby nic już się nie liczyło i nic dobrego kiedyś się nie wydarzyło...

Tak, to mnie wkurza niemiłosiernie!
Bo to zachowanie głupca, który zaślepiony myśli, że "dokopie" mi (nam?), a robi na złość tylko i wyłącznie dzieciom. Tylko JE krzywdzi. Tylko im odbiera możliwości lepszej edukacji, realizacji pasji, marzeń... Nie ogarniam swoją blond-makówką, jak można coś takiego robić dzieciakom? Serio! nie ogarniam...

Małż próbuje mnie wtedy pocieszać, mówi, że karma wraca. I że damy radę.
Bo kocha Syna. Nawet jeśli nie wiążą Ich więzy krwi.

To tyle PRYWATY...
Czasem muszę, bo się uduszę.
Wiem, że czas da mi rozwiązanie.
Bo zawsze to rozwiązanie się pojawia.

A teraz wracam w świat ościeżnic ;)
Nasz dom czeka!




Brak komentarzy: