wtorek, 7 sierpnia 2018

Z dziennika (4 i 5)

Niedziela po akcji wnoszenia płyt okazała się ciekawym doświadczeniem.
Primo, okazało się, że mam mięśnie, o których nie miałam zielonego pojęcia.
Secundo, kilka razy przy stawianiu płyt, postawiłam je sobie na małym palcu u nogi, co sprawiło, że teraz czułam go zdecydowanie BARDZIEJ :D
Tertio, spałam. Serio, nie wiedziałam, że można chcieć tyle spać :D

I tak minęła niedziela, na odpoczynku.
Zasłużonym.

A poniedziałek?
Wystartował z rana od wpuszczenia ekipy hydrauliczno-ściankowej.
A my wystartowaliśmy do sklepu budowlanego po panele, gładzie, tynki, unigrunty, wałki, pace, wiadra, taśmy, pędzle, wc, rurki, wężyki, kraniki, wiertła, brakujące kołki metalowe etc.
W międzyczasie urosły już ścianki w pokoju dziewczynek i garderoba. WOW!
Małż został na placu do późna.
A ja wróciłam z dziećmi do domu, zrobić obiad, położyć Alusię spać.
I ogarnąć trochę zawodowych spraw.

Ach! i jeszcze zapomniałabym. Nie ma ciepłej wody!
Bo robią czyszczenie/remont wodociągów.
Morsowania wersja domowa ;)

Wtorek?
Banalnie prosto, dwa przetargi do ogarnięcia, "zmierzła" ząbkująca Ala, sfochowany Młody i szukanie sanitariatów do łazienki na dole i górze, bo akcja hydrauliczna już w toku i trzeba rozplanować, jak będą szły rury i gdzie trzeba rąbać dziurę w stropie.
Szukanie odpowiednich rozmiarów wanny, a w międzyczasie 250 mg 9-Julolidine boronic acid dla Klienta, z Alusią dopominającą się uwagi, to ...ciekawe zajęcie.
I tak to idzie.

Życie.
:)



Brak komentarzy: