Sprawa pewna niczym śmierć i podatki.
I tak samo, jak śmierć i podatki trudna do zaakceptowania.
Bo jakże lubić/kochać/szanować zmiany, gdy spadają na nas niczym sępy, obsiadują stadami, zgodnie z powiedzeniem, że szczęście czasem się trafia niczym ślepej kurze ziarno, a nie-szczęścia chodzą stadami.
Jeśliby te zmiany napadały na nas hurtem, zmieniając świat/życie na LEPSZE, to ja bym z utęsknieniem czekała na takie zmiany. Nawet bardziej niż na Gwiazdkę, czy zwrot podatku z PITa ;)
Częściej jednak nachodzą niczym niechciany gość, domagając się wszelakiej uwagi, zaangażowania i robiąc spustoszenie mniejsze/większe w dotychczasowym życiorysie.
I największą sztuką przetrwania jest nie-robić-nic, gdy wrze w nas gniew/zwątpienie/rozczarowanie/strach/złość/ milion pytań do.../bunt wobec Boga/odwieczne dlaczego ja?/ inne* (odpowiednie zakreślić).
Bo tylko głupiec wyrusza w rejs w nieznane, gdy morzem targa sztorm.
Dlatego niczym Scarlet O'Hara - pomyślę o tym jutro.
A dzisiaj - pomarzę.
Spiszę marzenia. Dodam nowe. Zrobię czystkę w telefonie.
I napiję się dobrego wina.
Do jutra!
Singapur - marzenie mojego życia. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz